Koncertowy marzec: Bass Astral x Igo, Sonia Pisze Piosenki, Fertile Hump i inni!

/
0 Comments




Po kapitalnym koncercie Franz Ferdinand przyszedł czas na pierwsze klubowe koncerty polskich wykonawców. Wspomnienia z trzech Podróży Muzycznych do Torunia zebrałem dla Was w jednym miejscu! 


Bass Astral x Igo, Od Nowa, Toruń, 10.03.2018


Skala popularności Bass Astral x Igo, zahaczająca wręcz o fenomen,  docierała do mnie od dawna, ale odsuwałem ją od siebie z dość błahej przyczyny. Nie chwyciła mnie nazwa, która sugerowała mi, że będę miał do czynienia z dziwnym projektem, który nie pomieści się w moim muzycznym guście. O jakiż ja głupi byłem! - mogę teraz wołać i kajać się przed chłopakami. Na szczęście mam Was i dzięki jednej z Podróżujących, która na naszej grupie pochwaliła się wywiadem z Bass Astralem doznałem olśniewającego odkrycia. Za tym pseudonimem kryje się Kuba Tracz, a wokalnie wtóruje mu Igor Walaszek, czyli współtwórcy bardzo dobrze znanego mi rockowego zespołu Clock Machine! Panowie postanowili jednak zrzucić z siebie rockową łatkę i spróbować sił w elektronice. Poczułem się bardzo zaintrygowany, a w dodatku to Wy mnie skutecznie przekonywaliście, by zobaczyć ich w akcji na scenie. I stało się. Dwa dni po skocznych ekscesach na Franz Ferdinand postanowiłem podtrzymać taneczny klimat w toruńskiej Od Nowie. 

Jako support wystąpiła formacja Di Pamp. Mieszanka elektroniki i alternatywnego popu w ich wykonaniu nie przekonała mnie do siebie. Brakowało mi w tym wszystkim lekkości i polotu. Jako ciekawostkę dodam tylko, iż twórcą projektu jest Paweł Pindur, którego możecie kojarzyć jako byłego członka kabaretu Łowcy.B. Przechodzimy do dania głównego. Koncert Bass Astral x Igo w Toruniu rozpoczął się niestety mocnym falstartem. Problemy techniczne, niebieski ekran "śmierci" na laptopie Kuby i kilkanaście minut walki, by w ogóle udało się kontynuować ten występ. Dziwnym jednak zbiegiem okoliczności podstawę dla sprzętu Kuby stanowiło pianino. Wykorzystał to Igor, który w trakcie walki kolegi o odzyskanie kontroli nad sprzętem uraczył nas ładnym, improwizowanym popisem wokalnym i instrumentalnym. Na szczęście na tym ten wieczór się nie skończył i dalej mogliśmy oddać się we władanie elektronicznych rytmów. Długo wkręcałem się w ten koncert. Przyczyna niekoniecznie tkwiła w technicznych problemach. Frustrowała mnie publiczność. Byłem wcześniej, więc trzymałem barierki, ale pech sprawił, że ustawiły się za mną jakieś fanatyczki chłopaków. Po tym jak zostałem oblany piwem, przed nosem widziałem wyłaniający się zza mojej głowy smartfon i czułem napierające prośby o wbicie się na barierki - odpuściłem. Nie kryję jakieś urazy, ale było to irytujące zachowanie. Moją uwagę zwróciło również zróżnicowane wiekowo audytorium. Sądziłem, że obecne będzie młodsze pokolenie, a znalazło się sporo starszych fanów elektroniki. Miałem wrażenie, że nie każdy jednak poczuł ducha zabawy. Wiele osób jakby znalazło się z ciekawości bądź jako towarzystwo dla swojej lubej. Z każdą jednak kolejną minutą ta sytuacja się poprawiała i coraz więcej osób wpadało w taneczny trans. Chłopaki na scenie również się rozkręcali. Początkowe problemy poszły w zapomnienie i zostały wynagrodzone aż potrójnym bisem! W samej końcówce szalonym dj-ski setem popisał się Kuba! Ten ostatni fragment to był jednym słowem - odlot. Generalnie nie poczułem, bym miał do czynienia z czymś nowatorskim jeśli chodzi o elektronikę, ale chłopakom świetnie udaje się łączyć różnie odcienie tego gatunku i skutecznie wprawiać ciało w ruch. Sukcesu tej formacji doszukuję się w wokalu Igora. Bo tak rockowego głosu w elektronice to chyba jeszcze u nas nie było (barwa momentami bardzo zbliżona do Saschy Ringa z Moderatu). Wzrok przykuwa na scenie natomiast Kuba, który totalnie wkręca się w muzę, tańczy razem z publicznością i zaraża swoim pozytywnym, luźnym podejściem. W ogólnym rozrachunku bardzo dobry koncert, pomimo, iż w głowie siedziało mi to co się działo na Franz Ferdinand. Kuba, Igor - raz jeszcze podziękowania dla Was i czuję, że to nie było nasze ostatnie spotkanie w tym roku. Pozdrawiam również Podróżujące Muzycznie Alicję i Weronikę, które towarzyszyły mi tego wieczoru! Dzięki i do zobaczenia!














Sonia Pisze Piosenki + Peter J. Birch, NRD Klub, Toruń, 15.03.2018


Po żywiołowych koncertach postanowiłem zmienić klimat i zaspokoić folkową stronę mojej duszy. Już na wstępie rozwieję wszelkie wątpliwości - artyści, którzy pojawili się tego wieczoru w NRD spełnili to zadanie celująco. Najbardziej wyczekiwałem występu Soni Wąsowskiej, która kilka lat temu chwyciła za gitarę i stworzyła autorski projekt Sonia Pisze Piosenki. Od mojego ostatniego spotkania z tą utalentowaną dziewczyną minęły 4 lata (Folkultura w Świeciu). Zdecydowanie za długo! Przez ten czas wizerunek sceniczny Soni nieco się pozmieniał. Nadal zachwyca swoim krystalicznym wokalem, ale częściej sięga teraz po gitarę elektryczną (nadal jednak oferując łagodne brzmienie niczym Elena Tonra z Daughter) i zacieśniła muzyczną współpracę ze swoją "kumpelą" Kasią Golomską (Lilly Hates Roses). Dziewczyny świetnie się uzupełniają na scenie pod względem wokalnym i instrumentalnym. Ich dwugłos przyprawiał o ciarki, a Kasia dodatkowo dodaje kompozycjom nieco głębi poprzez stosowanie syntezatora. Usłyszeliśmy kompozycje starsze (m.in. świetne "Maki", "Friends To Lovers" czy też "Movie Quotes"), utwory zupełnie nowe, zapowiadające większe wydawnictwo (bardzo mnie ta informacja ucieszyła) oraz na sam koniec dwa covery. Zaskakujący wykon "Dreams" z repertuaru The Cranberries oraz wyczekiwana przeze mnie przewspaniała wersja "Cheri Cheri Lady" wykonana solowo przez Sonię. Ten ostatni cover uwielbiam za to jak ukazuje całkowicie inne oblicze tego nomen omen dyskotekowego utworu. Piękny występ.

Po dziewczynach na scenie zameldował się Peter J. Birch, czyli Piotr Jan Brzeziński. Chłopak z dolnośląskiego Wołowa, u którego słychać fascynacje amerykańską  muzyką folk, folkrockową. Jego melodie są tak mocno zakorzenione w tej stylistce, iż wyobraźnią spokojnie można przenieść się za Ocean. Dużo w tym akustycznym, solowym występie było podróży w niebanalną nostalgię i melancholię. Bardzo ciepły wokal koił łagodnie niczym pianka po goleniu. I tylko momentami zastanawiałem się czy ten koncert nie zyskałaby wartości, gdyby za nim na scenie stał zespół (gwoli ścisłości - raz Piotr posiłkował się podkładem puszczonym bodaj ze smartfona). Generalnie jednak udało mu się wytworzyć piękny kameralny, folkowy klimat. Niewielu mamy takich artystów w Polsce, dlatego polecam Wam sięgnąć po płytę "Inne Anxiety", którą na tej trasie promował.

I tylko szkoda, że tak mało osób z Torunia (serio, raptem chyba z 20 osób...) zdecydowało się w ten wieczór na chwilę zwolnić w życiu i przenieść do folkowego świata. Miałem też wrażenie, że klub NRD, pomimo iż to miejsce zasłużone i mogące pochwalić się bardzo dobrym nagłośnieniem, klimatem zupełnie nie pasował do tych występów.









Fertile Hump + Good Night Chicken + The Saturday Tea, Dwa Światy, Toruń, 24.03.2018


Od czasu do czasu warto zejść do muzycznego podziemia, by odkryć nowe dźwięki. Co prawda trio Fertile Hump było mi już doskonale znane (trzy koncerty w ciągu roku, notabene ten zwariowany pierwszy także w "garażowym" klubie), ale ich występ poprzedzony został przez dwa ciekawe supporty: Good Night Chicken i The Saturday Tea. Szczególną uwagę zwracam na tę pierwszą nazwę. To muzyczny duet, który tworzą  Artur Kujawa (wokal, gitara) oraz Tomek Gołyda (perkusja) - przyjaciele z czasów gimnazjalnych, którzy zrozumienie między sobą odnaleźli także w muzycznym języku. W Toruniu zaprezentowali kawał świetnej, rockowej, garażowej muzy, która narodziła się pewnego razu na strychu w Bydgoszczy. Ich nazwa może nieco infantylna, ale uwierzcie - to jest muzyczny konkret! Panowie dają czadu i wspólnie tworzą intensywną ścianę dźwięku, o którą obija się schowany nieco wokal. Cholernie sprawnie grają i widać między nimi chemię. Tomek wybija rytm niczym jakiś mistrz w grze Rock Band. Artur swoimi popisami na gitarze niewiele odbiega od swojego kolegi i potrafi zaskakiwać swoją grą. Od tej dwójki na scenie aż kipi gitarową energią! Z tych kurczaków będą kiedyś znane koguty! Koniecznie posłuchajcie ich debiutanckiej płyty "You Like The Taste, Don't You"! Skoro sama Agnieszka Szydłowska polecała ich niedawno w Radiowej Trójce, to chyba tym bardziej możecie mi zaufać ;)

Warszawska formacja The Saturday Tea również zaprezentowała się z dobrej strony, choć zagrali w okrojonym składzie. Muzycznie gdzieś na pograniczu garażowego, bluesowego rocka. W odróżnieniu od Good Night Chicken było bardziej melodyjnie. Może nie wszystkie kompozycje były błyskotliwe, ale pojawiały się momenty z dużym potencjałem chwytliwości. Wrażenia pozytywny, aczkolwiek duet z Bydgoszczy zrobił na mnie większe wrażenie.

Wisienką na torcie był występ Fertile Hump. Magdę, Tomka i Maćka szeroko komplementowałem przy okazji relacji z koncertu Me And That Man. Nic w tym względzie właściwie się nie zmieniło. Nadal ze sceny bije absolutny rock'n'rollowy duch (ucieleśniony chyba najbardziej w scenicznym zachowaniu Tomka), dużo tu korzennego bluesa, wyjątkowy wokal Magdy i wszystko to podparte ekspresyjną grą Maćka na bębnach. Z moich obserwacji publiczność w Toruniu, która dość licznie wypełniła salę w klubie Dwa Światy, została porwana do zabawy. Po raz kolejny było warto! Dzięki i  po cichu liczę, że przy kolejnej okazji pojawi się nowy materiał! 









Sylwester Zarębski
PM
03.04.2018


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.