Ogłoszenie zakończenia działalności przez My Chemical Romance to dla mnie szok. Tego akurat w żaden sposób się nie spodziewałem, wręcz przeciwnie, liczyłem na nowy album, a po cichu nawet na trasę koncertową uzupełnioną o piosenki z "Conventional Weapons". Pojawiły się nawet plotki na łamach magazynu "Kerrang!" o pracy nad nowym albumem. A jednak wszystko wskazuje na to że nie doczekamy tego momentu. Żałuję bardzo, bo to jeden z tych zespołów, któremu zawdzięczam wiele miłych wspomnień.  Moje początki związane z tym zespołem to utwór "Teenengers", z którym już zawsze będą się kojarzyć szalone licealne lata. Pamiętam jeszcze jak ten track zaproponowany przeze mnie na klasowym ognisku wzbudził niemałe zainteresowanie. Potem oczywiście fascynacja jednym numerem spowodowała chęć poznania całej twórczości grupy. Chyba nie pomylę się jeśli powiem, że od tego zespołu rozpoczęła się moja przygoda ze słuchaniem rocka i jego pochodnych gatunków. Być może gdyby nie MCR, to tego bloga by dziś nie było. I gdyby nie MCR - prawdopodobnie nie podróżowałbym na wspaniałe koncerty o których macie możliwość czytać na tym blogu. Właśnie to koncert MCR w 2011 w ramach Orange Warsaw Festival spowodował pierwszy efekt "muszę tam być". Początkowo dla mnie, czyli osoby pochodzącej z małej wsi, wyjazd na taki koncert  pozostawał w sferze marzeń, ale żyjemy po to by marzenia spełniać i tak też się stało :) O samym koncercie już pisałem i nie ma sensu tego powielać, ale naprawdę było to wspaniałe przeżycie. Szkoda, że Gerard Way i spółka zawiesili działalność, gdyż sądzę, iż mogliby jeszcze sporo dobrej, rockowej muzyki dać temu światu. Co będzie teraz? Trudno powiedzieć, najbardziej czekam na ruch Gerarda Way'a - kariera solowa? Pozostaje też mała nadzieja, że to ogłoszenie to pewien chwyt marketingowy (chociaż mało prawdopodobne), albo że zespół jeszcze za jakiś czas znów się odrodzi, czego sobie i fanom szczerze życzę.