Slipknot - Piekło w Ergo Arenie (24.01.2016)

/
0 Comments




To była ciężka podróż. I to nie tylko ze względu, na gig stricte metalowy, ale przyznaję się, że totalnie udawałem się do Ergo Areny na strasznym kacu. Nigdy więcej :D Wchodząc jednak już do hali, zdecydowanie czułem się lepiej i byłem ciekaw co się będzie działo. Podkreślam słowo ciekawość, bo to ona pchnęła mnie do tego by grać o bilety na Slipknota (choć może też był jeszcze jeden czynnik, ale pozostawiam to dla siebie). Udało się za trzecim razem, bilety dotarły i tak oto ląduje po raz trzeci w przeciągu jednego roku w trójmiejskiej arenie. I by była jasność, fanem metalowego grania nie jestem, od czasu do czasu zdarza się włączyć coś mocniejszego, ale nie nałogowo, więc miejcie to na uwadze, że jest to raczej opis wrażeń, hm, anioła, który przypadkowo zbłąkał się do piekła :D 

I trochę ten anioł był przerażony tym co napotkał, a z drugiej strony wszystko chłonął z niemałym zachwytem, szczególnie całą oprawę i performance sceniczny;) No dobra koniec tych metafor, przejdźmy do konkretów. 

Dwa zdania o supporcie  - Suicidal Tendencies. Zgotowali na pewno wyśmienitą rozgrzewkę przed daniem głównym. Ludzie się bawili, z przodu powstawała ścianka, mi się podobały solówki na gitarze i tylko szkoda, że akustycznie rewelacji nie było. 


Na Slipknocie dźwiękowo też do ideału troszkę brakowało. Ale było zdecydowanie lepiej, więc nie będę się dalej czepiał. To na co najbardziej czekałem, jeśli chodzi o Slipknot, to cała oprawa ich show. I nie zawiodłem się. No, pewnie stać ich na jeszcze więcej, troszkę brakowało na scenie prawdziwego ognia, ale to już szczegóły. To co zwróciło moją uwagę po tym gdy kurtyny się odsłoniły, to na pewno charakterystyczne platformy dla elektroniki i przede wszystkim te wznoszące się i obracające dla dwójki szalonych bębniarzy, którzy są głównie po to by robić hałas.  I właściwie sekcja perkusyjna z pewnością była dźwiękowo dominująca tego wieczoru. Centralnym punktem sceny był spory telebim, gdzie wyświetlano różne rodzaju psychodeliczne, odjechane, nieraz obrzydliwe klipy, które tworzyły całą otoczkę tego koncertu i dopełniały znakomicie klimat muzyki Slipknota. Znajdowałem się z tyłu płyty, przy samej barierce wokół stanowiska techników. I tak ogólnie myślałem, że większego pogo tam nie będzie. Jakże się myliłem! Co tam się działo :D Publika sprawiała wrażenie jakby opętanej. Serio, jak spojrzałem na twarz jednego gościa, to nieźle się przestraszyłem :D Patrząc jednak na gabaryty osób się bawiących obok, cieszyłem się, że opieram się o barierkę i mogę spokojnie walić głową w takt ostrej muzy ;) Zapytacie o najlepsze momenty koncertu? Dla mnie to te fragmenty, gdzie Corey Taylor i spółka trochę zwalniają, czyli "Killpop", "Dead Memories". Super też bawiłem się przy "Psychosocial", "The Devil in I". I oczywiście świetny finał w postaci "Spit It Out" z tradycyjnym wyskokiem publiczności! Świetne zakończenie! Zresztą popatrzcie niżej na mój film z tego momentu: 




I to byłoby na tyle. Sam koncert traktuję jako nowe ale bardzo ciekawe doświadczenie w całym dorobku moich podróży muzycznych. Slipknot udowodnili, że warto zobaczyć ich popisy muzyczne i sceniczne (trochę to nawet taka forma teatru muzycznego), bo wykonują swoją robotę doskonale i nie powinno dziwić więc to, że mają tylu oddanych fanów na całym świecie. To było dobre, mocne, otwarcie tegorocznego sezonu koncertowego! 

Plus jeszcze parę fotek:













Jeśli spodobała Wam się relacja, nie zapomnijcie zostawić lajka! :)

PM



Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.