PM odkrywają: Cullen Omori i Whitney - coś się kończy, coś zaczyna...

/
0 Comments



Nie ma żadnego przypadku w tym, iż  w jednym wpisie ujmuje te dwie nazwy. I tu nie chodzi tylko o to, że oba zespoły tworzą świetną muzę. Nie, łączy ich coś jeszcze. Oba projekty powstały na bazie wspólnego rozpadu. Brzmi zawile? Cofnijmy się w czasie do 2007 roku.

W Chicago pojawia się wtedy bardzo dobrze rokujący zespół Smith Westerns. Przez 7 lata wydają trzy albumu, które zdobywają wysokie recenzje i uznanie w branży. Jednak nie potrafią przedrzeć się do szerszego nurtu. 



W grudniu 2014 roku następuje ostateczny rozłam w szeregach tej grupy. Lider - Cullen Omori postanawia rozpocząć karierę solową i podpisuje kontrakt z słynną wytwórnią Sub Pop.  Gitarzysta Max Kakacek i perkusista Julian Erhlich znajdują innych muzyków, tworzą zespół pod szyldem Whitney i podpisują umowę z wytwórnią Secretly Canadian (m.in. The War On Drugs. ANHONI, Damien Jurado). Warto odnotować, że perkusista stał się niejako liderem i głównym wokalistą tej grupy.

Jak widać, koniec jednego zespołu, potrafi być początkiem dużej dawki nowej muzyki. Muzyki, która zyskuje uznanie wielu osób, zyskała również moje. Debiutanckie płyty Cullena - "New Misery" i zespołu Whitney - "Light Upon the Lake", ukazały się zresztą w tym roku, w odstępstwie zaledwie 3 miesięcy. Stylistycznie gdzieś są do siebie zbliżone. Również jeśli chodzi o jakość. Opierają się głównie na rewelacyjnych melodiach. Jeśli jednak spojrzymy statystycznie na średnią ocen (za metacritic.com) to lepiej wypadają Whitney - 84/100, Cullen Omori - 71/100. Zastanawiam się skąd ta różnica? I wydaje mi się, że płyta Whitney jest po prostu aranżacyjnie i instrumentalnie zdecydowanie ciekawsza, przez to głębsza i bardziej przyjazna dla szerszego grona odbiorców. Nie sposób jednak i Cullenowi odbierać talentu do pisania chwytliwych kompozycji. Ja sam w pierwszej chwili totalnie zachłysnąłem się się jego muzyką, odpalając album aż 3 razy jednego dnia. Mimo to, po kilku dniach "odstawki", w pamięci utkwiły gdzieś 2-3 utwory, w tym genialne "Two Kinds". Nie wiem jak będzie wyglądało to z Whitney, ale pierwsze odsłuchanie płyty pozostawiało baardzo pozytywne wrażenie. Choćby takie piosenki jak "No Woman" czy "No Matter Where We Go" - są równie perfekcyjne jak chwalone przeze mnie "Two Kinds". 

Z jednej strony dostajemy dwie nowe świetne płyty, z drugiej gdzieś tkwi w nich duch ich poprzedniej kapeli. Najbliższe miesiące i pewnie płyty nr 2 zweryfikują, kto na tym rozpadzie zyska więcej. Oby jednak nie było sytuacji w której nadal ci muzycy w ogóle nie zaistnieją szerzej na świecie. Te obawy, na ten moment, można chyba odłożyć na bok, gdyż Cullen Omori pomału staje się już rozpoznawalny, a Whitney są właśnie na dobrej drodze ku temu. Gdzieś jednak jeszcze krąży znak zapytania nad losem ich karier. Szczegółowo o muzyce rozpisywać się nie będę, sam dźwięk najlepiej zobrazuje Wam dlaczego decyduje się poświęcić im miejsce na moim blogu i czym oba projekty mnie zauroczyły ;) Sprawdźcie:


Cullen Omori






                                             
  
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Whitney





                                            

Podróżujący! Proste pytanie:
Która kapela Wam się bardziej podoba? :)
Czekam na odpowiedzi i...
Podróżujmy Muzycznie Razem!
PM


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.