PM relacjonują: Mac DeMarco, Progresja, Warszawa, 20.10.2018

/
0 Comments
Relacja z koncertu Mac DeMarco w warszawskiej Progresji, 20.10.218


PM relacjonują: Mac DeMarco, Progresja, Warszawa, 20.10.2018



Od razu stawiam sprawę jasno: ta Podróż Muzyczna zawiodła moje oczekiwania. Ten dzień od samego początku nie układał się po mojej myśli. Godzinne opóźnienie pociągu w Toruniu (10 minut wcześniej mogłem wsiąść w inny skład, który odjechał planowo...) byłoby jeszcze do przeżycia, ale po drodze wydarzyła się tragiczna sytuacja. Pociąg śmiertelnie potrącił prawdopodobnie samobójcę i groził nam co najmniej trzygodzinny postój. Zważywszy, że zbliżała się godzina 15:00, poczułem lekki niepokój, czy zdążę dojechać i ogarnąć się w stolicy na czas... Na szczęście po półgodzinnej niepewności udało się zorganizować przesiadkę w inny pociąg podróżujący w stronę Warszawy. Uff, odetchnąłem głęboko.

Przyjechałem z mocnym poślizgiem, szybko zameldowałem się w hostelu i przyspieszonym krokiem wsiadłem do tramwaju w stronę Progresji. Biorąc pod uwagę okoliczności, pojawienie się na półgodziny przed otwarciem bramek uważam za sukces, choć przeżyte napięcie  i szybkie tempo odbiło się na mojej formie pod sceną. Mimo wszystko liczyłem, że uda mi się wpaść w chilloutowy nastrój i muzycznie odpłynąć z Mac DeMarco. Pech polegał na tym, że Mac nie miał chyba równie dobrego dnia co ja... Ach, czekajcie. Był jeszcze support! Jak mu tam... A, Aldous RH. Bardzo przeciętny, by nie powiedzieć zły występ. Gość mówił i śpiewał do mikrofonu jakby nie zjadł śniadania, trochę rozkręcił się pod koniec, nawet zmusił nas do zejścia na parter przy jakimś wolniejszym utworze, a pod koniec zaśpiewał fajny cover (nazwa wyleciała mi z pamięci). W tym jednak momencie wolałbym teleportować się na Torwar i pobawić się na Ten Tonnes, no ale... Dobra, machnąłem ręką, czekam na Maca i jego muzyczne show.

Jednak już jego wejście na scenę nie zwiastowało nic dobrego. Wszedł bowiem takim kulawym krokiem, bez większej energii. To pierwsze to efekt konfrontacji z mikrofonem, która odbyła się na tej samej scenie dzień wcześniej (z Waszych relacji wynika, że to był znacznie bardziej udany koncert). Nie będę tłumaczył, zobaczcie do końca to → nagranie.  A zmęczenie? Sam Mac przyznał na scenie, że smakowała im polska wódka... Ale problem wydaje się jednak bardziej złożony. Po niemal całym zespole widać było brak takiej świeżości i pełnej radości z pobytu na scenie. Mac snuł się jakby zupełnie wypalony z koncertowych emocji. Perkusista prawie nam zasnął za bębnami. Show ratował nieco "wiking" Andy White, ale chyba za bardzo wziął na siebie ciężar rzucenia koła ratunkowego. O czym mówię? Zaraz do tego wrócimy. Jakby jeszcze było mało pecha tego dnia, na samym początku Macowi pękła struna. Normalna sprawa, ale miałem wrażenie, że trochę ta sytuacja wytrąciła zespół z początkowego tempa. Przerwijmy może jednak pasmo narzekań. Generalnie pierwsza część koncertu nie była taka tragiczna. Podobała mi się ta luźna atmosfera. Zespół jakby jammował na próbie dla grona znajomych. Kilka utworów pobudziło publiczność do żywiołowych reakcji ("Salad Days, "My Kind Of Woman", "Freaking Out the Neighborhood"), a ja się pomalutku wkręcałem i coraz śmielej bujałem swoim ciałem. Jednym z najfajniejszych momentów było wykonanie "Ode to Viceroy", gdy publiczność głośno śpiewała gitarowy riff. Rewelacja! Generalnie odniosłem wrażenie, iż fani dali z siebie więcej niż zespół. Były chóralne śpiewy (zaintonowanie "Sweet Home Alabama"). Było pogo pod sceną. Było dużo pozytywnie nakręconych osób, które brały na siebie odpowiedzialność rozkręcania zabawy. Trochę szkoda, że Mac nie zaprosił na scenę gościa, który chciał z nim zagrać. Być może wychodziłbym z Progresji z umiarkowaną satysfakcją, ale mój odbiór zrujnowały covery, tradycyjnie wplecione w wykonywanie "Still Together". Tu powracamy do Andy'ego, który wziął rozegranie tej partii na siebie. Z założenia to ma być taki zabawny fragment i czasami trafiają się naprawdę fajne wybory, ale nie tego dnia... Chłopaki pojechali po bandzie i rzucili nas w wir punk-rockowych kawałków (trzy utwory z repertuaru Misfits). Andy szalał. Przez kilka minut uderzał w jedną strunę na gitarze, pokazując przy tym teatralny talent (mimika twarzy!).  Talentu mu nie odmawiam, no ale to trochę bolało uszy i wprawiało w konsternację. Czułem się jak zniecierpliwiony osioł ze Shreka, który co chwilę zaczyna się pytać: "długo jeszcze?". Znalazło się grono entuzjastów pod sceną, które ostro pogowało przy tych ostrzejszych brzmieniach, ale wokół mnie zamiast wesołych uśmiechów,  widziałem rysujące się znaki zapytania na twarzach. O co tu chodzi? Lekkim oddechem był cover "There She Goes" (The La's), ale nie tego oczekiwała publiczność. Ten fragment był po prostu przesadzony i zbyt mocno kontrastował z lekkim repertuarem Maca. Tortura trwała chyba niemal z półgodziny, Mac większość czasu spędził na backstage'u, albo ukryty gdzieś w cieniu, siedział i śmiał się z zabawy swoich kolegów. Nie wszystkim było do śmiechu, padały głośne okrzyki zniecierpliwionych osób: where is Mac?! Pojawił się, dośpiewał końcówkę "Still Together" i wszyscy zeszli ze sceny. Zameldował się na scenie raz jeszcze, by na bisie wykonać "Watching Him Fade Away" przy samym akompaniamencie pianina. Taki w sumie bis bez żadnych dodatkowych emocji.

I z taką pustką w sercu wracałem do następnego dnia do domu. Moje życie bez tego wyjazdu nie byłoby uboższe. A mogłem jednak się wybrać na Georga Ezrę (relacjonowaliście: cudownie przyjemny koncert) i podziwiać jego młodszego brata, który w tym roku okazał się dla mnie prawdziwym odkryciem - cóż, w życiu popełnia się błędy. Liczę, że Mac DeMarco w lepszej formie jeszcze kiedyś zobaczę, ale będę chyba raczej czekał na festiwalowe okazje. Wiem, że część z Was znakomicie bawiła się podczas tego pierwszego koncertu, więc możecie być nieco zdziwieni takim smutnym tonem tej relacji. Ale nie zamierzam ukrywać swoich prawdziwych emocji i robić dobrej miny do złej gry. Trudno, nie każda Podróż Muzyczna musi być trafiona w dziesiątkę. Maca jednak nie skreślam, bo to jednak wciąż fajny gość i mam nadzieję, że szybko powróci do dobrej formy.

PS Mój powrót też omal nie zakończył się pechowo. Auto w Toruniu prawie odmówiło mi posłuszeństwa, a parkomat oszalał i nie chciał mnie wypuścić z parkingu... Limit pecha na ten rok został już chyba wyczerpany! 



MacDeMarco, Warszawa, Progresja, 20.10.2018

MacDeMarco, Warszawa, Progresja, 20.10.2018

MacDeMarco, Warszawa, Progresja, 20.10.2018

MacDeMarco, Warszawa, Progresja, 20.10.2018

MacDeMarco, Warszawa, Progresja, 20.10.2018

MacDeMarco, Warszawa, Progresja, 20.10.2018

MacDeMarco, Warszawa, Progresja, 20.10.2018

MacDeMarco, Warszawa, Progresja, 20.10.2018

MacDeMarco, Warszawa, Progresja, 20.10.2018

MacDeMarco, Warszawa, Progresja, 20.10.2018

MacDeMarco, Warszawa, Progresja, 20.10.2018


Sylwester Zarębski
PM
29.10.2018


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.