PM relacjonują: Royal Blood w Warszawie, 26.07.2019!

/
0 Comments
Royal Blood, Warszawa, Palladium, 26.07.2019


"ROYAL BLOOD, CZYLI SZTUKA WYCISKANIA POTU Z LUDZI"

"PALLADIUM ZALANE POTEM"

"ROYAL BLOOD - OSTATNI SAMURAJOWIE ROCKA"

"DRAMAT BLOGERA. STRACIŁ PASEK OD SPODNI NA ROCKOWYM KONCERCIE!"



To pierwsze nagłówki, które przychodzą mi na myśl w kontekście lipcowego koncertu Royal Blood w warszawskim Palladium. 

Długo zabierałem się do tej relacji, bo po raz kolejny stoję przed zadaniem niezwykle trudnym. Opisać nieopisywalne. To był jeden z tych wieczorów, które trzeba było przeżyć na własnej skórze. I jakiekolwiek emocje wyrażone tu w słowach nie będą w stanie oddać tej szalonej, rock'n'rollowej zabawy, którą zapewnili nam panowie z Royal Blood. Cóż to był za wieczór!

Jeśli mam być tak naprawdę z Wami szczery, to ja naprawdę niewiele pamiętam z przebiegu tego koncertu. Zacznijmy od tego, że nasze wrażenia z koncertów potrafią determinować szczegóły. Czy to stanie jakiś olbrzym przed Tobą, poszarpiesz się z pijanym osobnikiem, ktoś zemdleje obok ciebie, skaczesz z pełnym pęcherzem, potkniesz się o własne sznurówki, przyjmujesz niebotycznie ilości deszczu - znacie to pewnie z własnego doświadczenia. I ja już to wszystko przeżyłem. Nie spodziewałem się jednak, że dopiszę do tej listy: utrata paska od spodni... No cóż, nie jesteście pewnie w tym miejscu, by słuchać mojej historii o tym jak to już podczas drugiego utworu rozpadł się mój mechanizm zamykania paska, a luźne spodnie prawie powędrowały w dół... No ale takie sytuacje się zdarzają i wpływają na przeżywanie całego koncertu. Doraźnie udało mi się przewiązać ten felerny pasek i jakoś nie skończyłem tego koncertu na samych gaciach... Ze względów bezpieczeństwa nie oddałem się zabawie w pogo w 100%, niemniej i tak wspólne szaleństwo pochłonęło mnie na tyle, iż zupełnie przestałem zwracać uwagę na to co się dzieje na scenie. Mam tylko przed sobą stroboskopowe przebłyski z doskakiwania do kolejnych Podróżujących, którzy odlecieli wraz ze mną w tej dzikiej zabawie. A druga sprawa - moje oczy zalewały się potem, więc widoczność była w pewien sposób ograniczona. Oj, działo się, działo! Nie muszę Was specjalnie przekonywać o tym jakie trzęsienie ziemi potrafią we dwójkę wywołać Mike i Ben. Niewielka sala w Palladium dosłownie trzęsła się w swoich posadach. I było mega gorąco! Wiele już koncertów przeżyłem, ale jeszcze nigdy nie skończyłem tak mokry od potu! Calutki! I chyba już nie tylko swój pot miałem na własnym ciele... Hmm, jeśli jeszcze ktoś czyta tę relację to naprawdę podziwiam! Przejdźmy zatem może jednak już do aspektów bardziej muzycznych.

Siła Royal Blood nadal opiera się na piekielnie doskonałej grze Bena na bębnach i potężnych riffach, które Mike wydobywa z basu. Fragmentami tylko wpierali się towarzystwem dwuosobowego chórku, ale to był tylko ledwo zauważalny dodatek do całości. I choć może sam wokal Mike'a trudno uznać za powalający, to już jego wspólna gra z Benem rzuca na kolana swoją chirurgiczną precyzją! Riffy tną ostro jak miecze samurajów! Bębny łomocą jak salwy pokładu działowego "Zemsty Królowej Anny"! Chłopaki kreują prawdziwie rockowy, niszczycielski huragan! Jeśli ktoś ze znajomych będzie wmawiał Wam, że rock umarł, zabierzcie go na koncert Royal Blood. Dopóki na świecie istnieć będą takie bandy jak oni, to ja jestem spokojny o przyszłość muzyki gitarowej.

Setlista? To był zbiór najlepszych utworów z dwóch wydanych do tej pory płyt. Nie zabrakło jednak niespodzianek. Mike i Ben wykonali premierowo dwie nowe kompozycje, które oczywiście oznaczają, że pracują nad nowym materiałem. Czekamy zatem na konkretne wieści i studyjne wersje, bo same utwory brzmiały świetnie i nieźle komponowały się z poprzednikami. A jeśli już miałbym wybrać najlepszy moment koncertu, to u mnie wciąż bezkonkurencyjne za każdym razem jest wykonanie "Figure It Out", ozdobione w w Warszawie riffami z "Whole Lotta Love" i "Iron Man". Sztos!

Jedyny element do którego można było mieć zastrzeżenia to nagłośnienie. Generalnie niespecjalnie mi przeszkadzało, ale do ideału troszeczkę brakowało.

Bardzo udaną rozgrzewkę zapewniło trio z Demob Happy. Co prawda może nie na tyle, bym zaczął odsłuchiwać i pilnie obserwować ich twórczość, ale była to dawka solidnego, żywiołowego, pobudzającego rocka. Również podczas ich występu  można było narzekać na nagłośnienie.   

Warto jeszcze podkreślić, że Mike i Ben zawsze fantastycznie czują się w naszym kraju i nie ukrywali tego ze sceny. Słowa, że Polska to najlepsze koncertowe miejsce na świecie wydawały się naprawdę szczere. Mike zresztą powrócił pamięcią do, nie bójmy się tego słowa, legendarnego koncertu na Open'erze z 2014 roku, który przeszedł do historii za sprawą drewnianej podłogi w namiocie dawnej sceny Alter Space, która zarwała się pod wpływem szalonego pogo. Nie da się ukryć, że to wydarzenie zrobiło wtedy wrażenie na chłopakach i zawiązała się piękna przyjaźń z polską publicznością. Wychodząc z Palladium, panowie znaleźli nawet chwilkę czasu, by podpisać fanom płyty i wykonać pamiątkowe fotki.

A skoro padają już słowa o przyjaźni...

Nie mogę zakończyć tej relacji inaczej niż pozdrowieniami dla  wszystkich muzycznych przyjaciół, których spotkałem w Warszawie! W Palladium bawiła się chyba rekordowa ilość Podróżujących! Dzięki za wspólną zabawę oraz spotkania przed i po koncercie - trudno już sobie wyobrazić Muzyczne Podróże bez Waszej obecności!




Royal Blood, Warszawa, Palladium, 26.07.2019

Royal Blood, Warszawa, Palladium, 26.07.2019

Royal Blood, Warszawa, Palladium, 26.07.2019

Royal Blood, Warszawa, Palladium, 26.07.2019

Royal Blood, Warszawa, Palladium, 26.07.2019

Royal Blood, Warszawa, Palladium, 26.07.2019

Demob Happy, Warszawa, Palladium, 26.07.2019

Demob Happy, Warszawa, Palladium, 26.07.2019





Sylwester Zarębski
PM
16.08.2019


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.