PODCAST
RELACJE TRADYCYJNE
Stach Bukowski, Scena Letnia w Toruniu, 01.08.2020
Stach Bukowski – olsztyńskie gitarowe trio zadebiutowało w tym roku
bardzo fajnym, przebojowym krążkiem "Czerwony SUV". Miałem nadzieję
poznać ich na żywo podczas Spring Breaka, ale plany zostały pokrzyżowane,
przez sami wiecie co. Udało się ich zobaczyć na początku sierpnia w Toruniu! I
to było bardzo przyjemne doświadczenie! Na scenie zespół poraził nas pozytywną
dawką retro-rocka. Stach jako lider swobodnie łączył śpiewanie i grę na
perkusji, Robert Ostoja-Lniski dorzucał od siebie świetne riffy na gitarze, a
Aga Kamińska na basie dzielnie stróżowała sekcji rytmicznej. Czuć było między
tą trójką świetną sceniczną chemię, co podkreślały posyłane do siebie
ukradkowe uśmiechy. Na płycie podobało mi się bezpretensjonalne zderzenie
klasycznego, rockowego podejścia z młodzieńczym, żywiołowym entuzjazmem. Na
scenie nie było inaczej! Setlista oczywiście składała się w pełni z
debiutanckiego materiału, a jako dodatek usłyszeliśmy również przyzwoicie
wykonany cover utworu "Co Mi Panie Dasz" z repertuaru Bajm. Publiczność w
Toruniu wydawała się porwana, choć niełatwo to było wyrażać przez zasady
sanitarne. Te były bardzo skrupulatnie przestrzegane. Po pierwsze: miejsca
siedzące, bez możliwości przesuwania krzeseł, nawet jeśli ktoś przybył z grupą
przyjaciół. Po drugie: pomimo sporych odległości od siebie każdy do końca
pozostał w maseczce. Toruń powinien tu świecić przykładem bezpiecznego i
odpowiedzialnego grania w czasach pandemii. Wracając do samego występu, to
pozostaje mi podsumować go jednym słowem: świetny! Czekam na kolejne spotkania
w przyszłości! Oby już w zdecydowanie bardziej klubowych warunkach!
Ralph Kaminski, Forty Kleparz, Kraków, 13.08.2020
Z grupą moich Podróżujących przyjaciół zaplanowaliśmy sobie w połowie sierpnia wspaniały długi weekend w Krakowie. Przy okazji część z nas postanowiła wykorzystać okazję i pojawić się na plenerowym koncercie Ralpha Kaminskiego w klubie Forty Kleparz.
Trochę trudno w to uwierzyć, ale czekałem na taki kolejny pełnoprawny koncert Ralpha od września 2018 roku! Po drodze co prawda uczestniczyłem w Specjalnym Koncercie Pamięci Grzegorza Ciechowskiego w Toruniu, na którym Ralph odbierał prestiżową nagrodę im. Grzegorza Ciechowskiego i zaprezentował swoje artystyczne możliwości, ale był to występ bardzo krótki oraz skromny (przy akompaniamencie samego pianina). Mimo pięknego klimatu pozostał pewien niedosyt, który miał zostać zaspokojony podczas wiosennej trasy promującej album "Młodość". Ta, przez znany nam wszystkim aż za dobrze powód, została przerwana. Na szczęście latem Ralph mógł zabrać w drogę swoją rakietę z Jasła, a nam udało się zobaczyć jego nowe szoł właśnie w stolicy Małopolski!
Od razu trzeba zaznaczyć, że nowa koncertowa odsłona Ralpha przynosi odwrotną
proporcję emocji względem tras z ery "Morza". O ile tamte spotkania
dostarczały w większej mierze stonowane, refleksyjne chwile, tak teraz Ralph
ze swoim najlepszym zespołem na świecie emanują na scenie energią, którą można
śmiało porównywać z momentem startu kosmicznej rakiety. Nie bez powodu na
setliście z debiutanckiego materiału znalazło się miejsce tylko dla radosnego
"Maybick Song", okraszonego na żywo wielobarwnymi światłami, które potęgowały
ekscytację. Było wyskakane! Chwilkę wcześniej Ralph wszedł na scenę w rytmach
"Autobusów", dając tym samym od razu sygnał, że tu nie będzie taryfy ulgowej.
Tańczmy i celebrujmy życie. Niesamowite ileż ten chłopak nabrał pewności
siebie na scenie. Jego prowokacyjna zabawa z publicznością w ćwiczenia
gimnastyczne? Freddie Mercury z nieba przyglądał się temu z uśmiechem na
twarzy. Tempo zostało podkręcone poprzez zaskakujący, rytmiczny cover "Shake
It Up" (Divine)! Energia, energia, energia! Kompozycja "2009" atakowała
pozytywnymi, lekkimi wibracjami. Szczery uśmiech na twarzy. W trakcie padło
retoryczne pytanie od Ralpha: "czy wszytko w porządku?". Gorący aplauz
publiczności był doskonałą odpowiedzią. Oczywiście nie brakowało też
spokojniejszych chwil na złapanie oddechu. Wyróżnijmy tu choćby akustyczny
początek "Kosmicznych Energii" i kończącą podstawowy set kompozycję
"Wszystkiego Najlepszego" – oba te kapitalne utwory wykonane z ogłuszającą
pomocą wokalną publiczności. Pomiędzy tymi utworami serce drżało przy
emocjonalnej "Młodości". Ostatnim wyjątkiem wyjścia spoza repertuaru
"Młodości" (wcześniej jeszcze pojawiła się intrygująca "Melancholia", która
powstała we współpracy z Szattem i Flirtini) było bisowe wykonanie utworu
"Pożegnanie z bajką" z albumu "Sen o 7 Szklankach" Comy. Epicki moment! Ralph
wyszedł ubrany w koronę, z kieliszkiem wina, by zaraz pozbyć się tych
rekwizytów i zdewastować statyw mikrofonu – rozpierała nim kosmiczna energia!
Na sam koniec tryumfalnie wzniósł w górę tęczową flagę i pożegnał się z
krakowską publicznością. Niesamowity spektakl! Pieczołowicie przygotowany:
scenografia, rekwizyty, oświetlenie, choreografia i wizerunek całego zespołu –
te elementy budziły zachwyt! Wszystko według rozpisanego szczegółowo
scenariusza, ale nie brakowało w tym wszystkim autentyczności i szczerej
radości. Warto na koniec podkreślić raz jeszcze udział w tym show całego
zespołu: Aga Bigaj (Inez przez Z), Magdalena Laskowska (Madeline), Wiktoria
Jakubowska (Samantha), Paweł Piekarski (Roger), Wawrzyniec Topa (Laurent) to
fantastyczni i utalentowani artyści. A Rafał z Jasła potwierdził, że jest
wyjątkowo pozytywnym i wspaniałym kosmitą naszej sceny muzycznej!
PS Przed występem Ralpha rozgrzewkę zapewniły dwa supporty. Jako pierwsi
krótki, years-yearsowo taneczny set zaprezentowali chłopaki z Bloo Crane. A
następnie na scenie intrygował Dawid Grzelak.
PS 2 Sympatyczny fakt: tuż przed wejściem na scenę Ralpha z głośników wybrzmiał utwór "British Bombs" Declana McKenny! Ralph, podobnie jak ja, jest fanem tego artysty. W zeszłym roku był na jego koncercie w Londynie. Możemy też spodziewać się Ralpha w tłumie na koncercie Declana w Warszawie!
PS 3 Pozdrowienia dla mojej krakowskiej ekipy! Agnieszka, Edyta, Justyna,
Kaja, Kamila, Patryk, Wiktoria, Wojtek – dzięki za niezapomniany, wspólnie
spędzony czas! Jestem niebywale wdzięczny za Wasze zaufanie i wspólną
przyjaźń! Paradoksalnie musieli nam odwołać festiwale, by w końcu udało się
spotkać w takim komplecie! Oby więcej i częściej takich spotkań (także na
festiwalach) naszej muzycznej rodziny! A to, co się zdarzyło w Krakowie, niech
już tam pozostanie!
Młodzi Alternatywni (Dora, Vincent, Lor), Teatr Leśny - Jaśkowa Dolina,
Gdańsk, 22.08.2020
Po lipcowym koncercie Lor w Poznaniu czułem pewien niedosyt. Występ był piękny i zaskakujący, natomiast totalnie zawiodłem się miejscem wydarzenia. Dziedziniec Tamy kompletnie nie współgrał z magiczną atmosferą twórczości dziewczyn. Zatem gdy tylko ogłoszono ich sierpniowy występ w Gdańsku, od razu byłem zainteresowany! Szczególnie że tym razem Teatr Leśny w Jaśkowej Dolinie gwarantował atrakcyjne doznania! Plus jeszcze dodatkowe występy trójmiejskich artystów: Dory oraz Vincenta. Wszystko w kwocie 10 zł! Przyznaję się jednak, że do ostatniej chwili wyjazd stał pod znakiem zapytania. Prognozy na tę sobotę były bardzo kiepskie (gwałtowne burze), ale na szczęście sytuacja się normowała i zaryzykowałem! I to była świetna decyzja! Deszczowe chmury na czas koncertów zlitowały się nad nami, więc bez przeszkód mogliśmy oklaskiwać kolejne występy!
Wieczór otworzyła Dora. Artystka, która na koncie ma minialbum "Tangle" oraz uczestniczyła w trzeciej edycji The Voice Of Poland. Nie wyczekiwałem szczególnie tego koncertu, ale otrzymałem całkiem przyjemny, bujający miks soulu, r'n'b oraz lekkiego popu. Zręcznie wykonanego przez cały zespół, włącznie z gościnnymi wokalistkami, które jako chórek ładnie wspierały Dorę. Ale by jednak być uczciwym swym emocjom, muszę powiedzieć, że brakowało w tym wszystkim większego polotu. Życzę oczywiście jak najlepiej, ale trochę nie widzę potencjału na rozwój i wyjście poza lokalną, trójmiejską scenę.
O wiele większe oczekiwania miałem wobec występu kolejnego artysty: Vincenta. Występu niezwykłego, ponieważ był to tak naprawdę premierowy koncert tego artysty! Właściwie nie pamiętam już takiej sytuacji, w której widzę artystę na jego absolutnie pierwszym występie na żywo. Kim zatem jest ten tajemniczy Vincent? Pod tym pseudonimem artystycznym kryje się Marcin Wincenciak. Utalentowany artysta, który rozpoczął swoją przygodę z muzyką już od najmłodszych lat. Począwszy od nauki gry na fortepianie w łomżyńskiej szkole muzycznej, aż po studia na gdańskiej Akademii Muzycznej (Wokalistyka Jazzowa). To właśnie nad morzem jego muzyczne pomysły i fascynacje stały się zaczątkiem autorskiego projektu Vincent. Pierwsze utwory ("Mary's Smile" oraz "Awakening") Vincenta pojawiały się na kanale YouTube w zeszłym roku, zbierając dobre opinie. Bank rozgłosu rozbił jednak na początku tego roku prezentując singiel "Mój Dom", w którym gościnnie śpiewa... Jagoda Kudlińska, czyli oczywiście wokalistka zespołu Lor. Ha! I teraz wszystko jasne. Ich wspólny występ był więcej niż pewny, a ja nie potrafiłem sobie odmówić przegapienia tej okazji, więc był to mocny argument przemawiający za tym wyjazdem (niejedyny oczywiście). No i w tym punkcie się nie zawiodłem. Ba, Vincent z Jagodą zaśpiewali ten utwór tak emocjonalnie, że czułem ciarki w każdym miejscu swego ciała! Wyczułem na początku lekki stres u Jagody, ale z każdą kolejną nutą było swobodniej i, jak zawsze, jej wokalne możliwości budziły zachwyt. Zdecydowanie jeden z TYCH momentów tego wieczoru, a może nawet wszystkich wakacyjnych koncertów? Pozostała część występu Vincenta była bardzo intrygująca. Czułem, że to jest artysta, który ma coś do powiedzenia. Podobał mi się moment, w którym przysiadł na schodach i melorecytował mądre przesłania. Przez większą część koncertu wypełniał tę leśną przestrzeń dźwiękami bardzo melancholijnymi i refleksyjnymi. Posługiwał się przy tym piękną wokalną ekspresją. Nie zabrakło jednak sporej niespodzianki! Przy aktualnie skromnej dyskografii, Vincent sięgnął po cover. Zaskakujący! Rzekłbym, że nawet bardzo przewrotny, ale jakże porywający całą publiczność! Jego wersja "Smalltown Boy" z repertuaru Bronski Beat wybrzmiała niczym oryginał i skutecznie zmuszała do energicznego tupania nóżką (co śmielsi z publiczności nawet zaczęli tańczyć), rytmicznego klaskania i wspólnego śpiewania! Vincent mógł śmiało po takim występie otwierać szampana! Został bardzo ciepło przyjęty przez publiczność. Ja wyczuwałem w jego scenicznej prezencji olbrzymi potencjał. Czekam na zapowiadaną na jesień EP-kę i możliwość kolejnych koncertowych spotkań. A wierzę, że tych okazji w przyszłości nie zabraknie. Polecam uważnie obserwować tego artystę!
No i w końcu czas na gwiazdy wieczoru! Dziewczyny z Lor! Tym razem
niestety bez towarzystwa braci Sarapata, którzy gdzieś tam w innym miejscu
Polski bawili się w tym czasie na weselu. Z jednej strony szkoda, a z drugiej
w tej skromniejszej odsłonie koncertowej twórczość dziewczyn idealnie
korespondowała z leśnym otoczeniem. Tyle koncertów Lor za mną, że czasem
wydaje mi się, że już nic nie zdoła mnie zaskoczyć. A jednak za każdym razem
kolejne spotkania są wyjątkowe. Ileż to dodatkowej magii potrafiła wnieść ta
leśna scenografia w dźwięki, które wydobywały się z głośników! Siedząc na
ogromnej kłodzie drzewa czułem się jak kontemplujący Mistrz Jedi, który w
jednej chwili odczuwa energię i puls całego otoczenia. Fantastyczne
doświadczenie! Wspomagane oczywiście przepięknie wykonywanymi kompozycjami
przez Lor. Nie muszę chyba specjalnie już Was zapewniać, że było cudownie i
dziewczyny grały bezbłędnie i obłędnie. Jedną kwestię muszę jednak wyjaśnić.
Wspominałem o skromności tego występu, ale nie do końca tak było przez cały
czas jego trwania. Przy odgrywaniu utworów z EP-ki "Lowlight" dziewczyny
sprawnie posłużyły się możliwościami technologicznymi i pozwoliły sobie na
zapuszczenie przygotowanych podkładów z laptopa. Absolutnie nie zaliczam tego
rozwiązania jako wadę (wady? No proszę Was...), a wręcz jako kolejny etap
progresu ich koncertowych umiejętności. Na wyjątkowe wyróżnienie zasługuje tym
razem Paulina Sumera, która była w wybitnej formie, jeśli chodzi o
konferansjerkę! Zwłaszcza w momencie ratowania niezręcznej sytuacji tuż przed
bisem, gdy pojawił się pewien techniczny problem z odsłuchami. Niemal
popłakałem się ze śmiechu! Kto był, ten wie. Czy jeszcze mogę coś dodać? Otóż
tak! Bardzo cieszyłem się, że znowu miałem okazję usłyszeć uroczą wersję
coveru "All Good Things (Come To An End)" Nelly Furtado. Wspominam o nim, nie
ujmując jednak oczywiście nic a nic autorskim kompozycjom dziewczyn! Może
troszkę zabrakło mi znowu w setliście "Patty Boo", ale nie mam zamiaru
poważnie z tego powodu narzekać. Było wspaniale! Dzięki dziewczyny za kolejne
miłe spotkanie! Oby jesienna trasa klubowa doszła do skutku!
PS Pozdrawiam Podróżującą Justynę i bratanicę Marysię (tak, tak – rośnie nowe pokolenie Podróżujących i fanów Lor!) – moje sympatyczne towarzyszki tych koncertowych emocji!
Król, Letnie Brzmienia w Parku Starego Browaru, Poznań, 28.08.2020
To był bardzo spontaniczny wyjazd. We wstępnych scenariuszach nie planowałem koncertu Króla w wakacje, ale... Seans livestreamowych koncertów z Męskiego Grania spowodował, że poczułem pragnienie. A gdy tylko przypomniałem sobie ten miażdżący umysł, ubiegłoroczny koncert w Grudziądzu... No cóż, pozostało wykorzystać mi tegoroczną nadwyżkę urlopu i pojechać do Poznania!
Jechałem szczerze jednak z obawami. Bałem się nadpisania tych epickich wspomnień z Grudziądza. Na szczęście kompletnie niepotrzebnie! Król po raz kolejny udowodnił, że jest obecnie scenicznym kozakiem jakich mało! Ten występ miał w sobie wszystko to, czego oczekiwałem, a nawet więcej! To więcej, to powiększone instrumentarium koncertowe o cudowne brzmienie saksofonu, za które odpowiadała utalentowana Monika Muc! Wow! Momenty, podczas których Monia pojawiała się na scenie, powalały i kapitalnie wzbogacały wszelkie możliwe doznania. Szczególnie fantastycznie z udziałem saksofonu wybrzmiał monumentalny aranż cudownej ballady "Powoli". W połowie tego utworu, gdy po chwilowym wyciszeniu zespół nagle zaatakował swoimi wszystkimi orężami o sile adekwatnej do wybuchu supernowy, przeżyłem prawdziwe katharsis! Nastąpiła dekonstrukcja mojego serducha! Genialny moment tego występu! Zresztą takich momentów, gdy moimi emocjami potężnie szarpało, było oczywiście o wiele więcej! Od samego początku wpadłem w taneczną, nieskrępowaną euforię! Kręgosłup setlist tegorocznych występów Króla nadal stanowią przebojowe kompozycje z ubiegłorocznego albumu "Nieumiarkowania". Na żywo potrafią one totalnie owładnąć ciało i umysł! Niewiele tych koncertów tego lata przeżyłem, ale ten z ręką na sercu wycisnął ze mnie najwięcej potu! W tym depresyjnym roku bardzo potrzebowałem takiej energii! Oczywiście zdarzały się momenty, podczas których Król z zespołem nieco zwalniali tempo ("całą ciszę / POKÓJ NOCNY", "Ćma", "Szczenię"), ale generalnie większość koncertu wzbudzała euforyczne reakcje. No i oczywiście gardło też było zdzierane, chociaż troszkę żałuję, że w tym elemencie Król nie pociągnął nas do nieco większego wysiłku podczas pięknego utworu "z tobą / DO DOMU". Ale to tylko niewielki kamyczek, który wrzucam do oceanu moich zachwytów nad całym koncertem. Błażej Król bez reszty porwał mnie oraz całą całkiem licznie zgromadzoną publiczność w poznańskim parku Starego Browaru (urokliwa miejscówka swoją drogą)! Nie tylko wybitną muzyką, ale także swoim niepowtarzalnym urokiem oraz humorem ("Zróbcie ciszę. Łapy w dół!"). No chyba trudno byłoby znaleźć osobę, która opuszczała park zawiedziona. Te piękne emocje to oczywiście zasługa nie tylko Króla, ale także całego bandu wspaniałych osób i muzyków. Iwona Król, Jan Migdał, Tomasz Fietz oraz wspominana już Monika Muc wraz z Błażejem tworzą prawdziwą koncertową maszynę! Rzekłbym, że to nawet koncertowy walec, który sieje spustoszenie w emocjach! Raz jeszcze przybijam żółwika za ten niezapomnianego koncert!
Nie miałem jednak wiele czasu, by ochłonąć, ponieważ następnego dnia z rana
pędziłem w swoje rodzinne strony, by zwieńczyć wakacje koncertami Leskiego i
Renaty Przemyk w Chełmnie...
PS Pozdrowienia dla Podróżującej Agi, z którą wspólnie radośnie tańczyliśmy pod barierkami!
Leski, Renata Przemyk, Bye Bye Holiday, Chełmno, 29.08.2020
Bardzo atrakcyjną, niespotykaną w ostatnich latach, ofertę kulturalno-koncertową na zakończenie wakacji zaproponował Chełmiński Dom Kultury. 28 sierpnia (piątek), w czasie gdy ja zatracałem się w tańcu z Królem, nad Jeziorem Starogardzkim imprezę rozkręcał Grubson. Następnego dnia wydarzenie pod nazwą "Bye Bye Holiday" przeniosło się do centrum malowniczego Chełmna. Na płycie historycznego Rynku stanęła scena, na której wieczorem wystąpili Leski oraz Renata Przemyk! Nie mogło mnie tam zabraknąć!
Te koncertowe spotkanie z Leskim, jak i z Renatą Przemyk były dla mnie "premierowe". Szczególnie wyczekiwałem występu tego pierwszego artysty, ponieważ twórczość Pawła Leszowskiego jest bliska mojej folkowej, marzycielskiej części muzycznej duszy. Jednakowoż muszę się przyznać, że nigdy wcześniej nie spędzałem dłuższych chwil z jego twórczością. Ten stan zmienił się przy jego tegorocznym singlu "Nie Chcę Zmieniać Nic", który potrafiłem zapętlić na swojej playliście. A po występie w Chełmnie czuję się wręcz zobowiązany do kategorycznego włączenia muzycznej planety Leskiego do swojego gwiazdozbioru! Ups, chyba właśnie wyprzedziłem fakty. No ale tak, to był piękny, odprężający koncert! Zaskakujący nieco swoim przebiegiem, bo wstępnie Leski miał prezentować swoją twórczość w formule solo act, ale, ze względu na lekką kontuzję nadgarstka, zabrał ze sobą wieloletniego przyjaciela – Piotra Ruszkowskiego. Panowie świetnie się nawzajem wspierali i uzupełniali. Leski chwytał za akustyczne i elektryczne gitary oraz otulał nas ciepłym wokalem, a Piotr wzbogacał tło muzyczne grą na gitarze hawajskiej i banjo, a także w niektórych fragmentach dokładał swój wokal. Jakby jeszcze tych doznań było mało, część utworów (szczególnie te z rozbudowanej instrumentalnie drugiej płyty Leskiego – "Miłość. Strona B") wzbogacona została o perkusyjny podkład zapuszczany z laptopa. Nastawiałem się na bardzo akustyczny set, a zostałem miło zaskoczony wręcz porywającymi energią kompozycjami. Oczywiście nie zabrakło także odpowiedniej dawki tych delikatniejszych w formie emocji, zwłaszcza w momentach, gdy Leski sięgał do debiutanckiej płyty "Splot". Panowie nawiązali szczery i bardzo dobry kontakt z publicznością, który owocował dość skutecznymi próbami zachęcania do wspólnych śpiewów (okej, maski trochę jednak przeszkadzały, ale przynajmniej pod sceną nikt nie myślał o ich zdejmowaniu, co jednak na tych covidowych koncertach bywa rzadkością) oraz rytmicznych oklasków. Zresztą w krótkiej rozmowie po koncercie uśmiechnięty Leski potwierdzał mi, że czuł naprawdę pozytywne i przyjazne wibracje płynące od osób, które pojawiły się pod sceną. Piękna to była podróż po dream-folkowych krainach!
Po błyskawicznej przerwie technicznej na scenie zameldowała się główna gwiazda
wieczoru, czyli Renata Przemyk! Nie będę ściemniał. Należę do tego
pokolenia, które nie słyszało wcześniej, że "babę zesłał Bóg". No trochę
posypuję sobie głowę popiołem, bo przecież Przemyk obecna jest na naszej
scenie od ponad trzydziestu lat. Była to dla mnie zatem piękna lekcja historii
polskiej muzyki. Budząca u mnie wszelkie oznaki uznania. Artystka pojawiła się
w Chełmnie na kilka dni przed premierą wyjątkowej płyty "Renata Przemyk i
mężczyźni". Pisząc te słowa, jest już po premierze tego albumu, a ja jestem po
jego odsłuchu. To zbiór starannie wyselekcjonowanych utworów z całej
dyskografii, które zostały zinterpretowane na nowo oraz w każdym pojawia się
jeden wyjątkowy artysta. To wspaniali goście, którzy wywodzą się z różnych
muzycznych światów. Między innymi możemy usłyszeć na niej głosy Skubasa, Marka
Dyjaka, Czesława Mozila, Vienia, Wojciecha Waglewskiego, Johna Portera, Igora
Herbuta (genialna wersja utworu "Kochana") oraz... Leskiego! Nie sposób było
wszystkich zaprosić do Miasta Zakochanych, ale oczywiście ten ostatni pojawił
się jako gość specjalny! Wspólnie z Renatą wyśpiewywali zwróceni twarzami do
siebie, z głębokimi emocjami wersy utworu "Bo jeśli tak ma być". Cudowny
moment! Pozostała część koncertu to była podróż przez wszystkie muzyczne
wcielenia Renaty Przemyk. Okazało się, że jest to artystka, której nie sposób
zaszufladkować w jednej stylistyce. To sprawiało, że koncert był niebywale
różnorodny: zmysłowy, teatralny, mroczny, rockowy, folkowy, popowy, intymny...
Przebogaty wachlarz doznań! Przemyk zachwycała swoim plastycznym wokalem,
który potrafił być słodki, potrafił intrygować, czy też w końcu potrafił
rockowo ukąsić. A wszystko to przy kapitalnym wsparciu znakomitego,
pięcioosobowego (męskiego, a jakże!) zespołu! Na wyróżnienie zasługuje
szczególnie obecność akordeonisty (piękny duet akordeon – Przemyk przy
akustycznym wykonaniu utworu "Makijaż twarzy"). Poziom jakości tego koncertu
łatwo było zmierzyć przez owacyjne oklaski publiczności, które nawet potrafiły
nie ustępować w czasie przerw między kolejnymi utworami. Ogromny szacunek i
niski ukłon za ten wspaniały występ!
BONUS: Leszek Możdżer, Perspektywy – 9 Hills Festival, Chełmno,
07.08.2020
Nie pokuszę się tu o szczegółową relację, ale chciałbym pozostawić ślad po
swojej kolejnej obecności na niezwykłym festiwalu
Perspektywy – 9 Hills Festival, który od pięciu lat odbywa się murach
historycznego Chełmna. Niezwykłość tego festiwalu polega właśnie na pobudzeniu
wiekowych przestrzeni miejskich oraz zmysłów publiczności poprzez różne
aktywności kulturalne: od tworzenia murali, po instalacje świetlne,
artystyczne, street art, koncerty, pokazy filmowe, imprezy elektroniczne oraz
występy teatralne w niezwykłych sceneriach i wiele, wiele więcej. W tym roku z
wiadomych powodów festiwal odbył się w nieco skromniejszej formule, ale nie
zabrakło fantastycznych pomysłów, miasto znów zatętniło życiem oraz okryło się
magicznym nastrojem. Nie zabrakło również koncertowych doświadczeń! Pierwszego
dnia festiwalu w Kościele śś. Apostołów Piotra i Pawła swoimi mistrzowskimi
umiejętnościami gry na fortepianie czarował Leszek Możdżer. Postać,
której specjalnie przedstawiać nie trzeba. Abstrahując od jego
kontrowersyjnych poglądów, niepodważalnie jest wybitnym muzykiem jazzowym. I
na tym muzycznym aspekcie skupiałem się, zasiadając w środku kościelnych
murów. Na niemal dwie godziny Możdżer przeniósł nas w zupełnie inną
przestrzeń! Galaktyczną! Warto czasami wyjść poza swoje strefy komfortu (nie
chodzi o to, że nie lubię dotykania jazzu, ale nie obcuje z tym gatunkiem na
co dzień) i dać się porywać odmiennym prądom muzycznym. Sakralna przestrzeń
również niesamowicie działała na wyobraźnię w połączeniu z prezentowanymi
kompozycjami. Nie jestem ekspertem w tym gatunku, więc nie powiem wiele o
detalach tego występu. W dużym skrócie: Leszek Możdżer prezentował autorskie
kompozycje, sięgał po wybitne klasyki, choćby odgrywając porywająco Chopina,
ale zaskoczył również wyborem bardziej mainstreamowym. Mam tu na myśli jego
autorską wersję "Oxygene, Pt. 4" innego wielkiego mistrza – Jeana Micheala
Jarre'a – absolutnie dla mnie to był jeden z TYCH momentów, których się nie
zapomina. Tym bardziej że z dużym sentymentem darzę twórczość Jarre'a. Chyba
mogę śmiało powiedzieć, że to był mistrzowski w swoim gatunku koncert i
niezwykłe przeżycie.
PS Żałuję, że dwa dni później nie pokusiłem się o uczestnictwo w
koncercie Larsa Danielssona i Gregory'ego Privata. Oglądam natomiast
livestream tego wyjątkowego koncertu, który jest dostępny w sieci
w tym miejscu.
I to koniec relacji z moich sierpniowych podróży! Biorąc pod uwagę
dotychczasowy przebieg całego roku 2020 – był to dla mnie najbardziej
intensywny miesiąc! Jasne, chciałbym, by wyglądało to zupełnie inaczej i te
plany były absolutnie krojone na większą miarę, no ale dobre i to! Jak będzie
jesienią? Mam nadzieję, że pomimo całej sytuacji związanej z pandemią uda się
dotrzeć na kilka koncertów. Są plany, które chyba powinny bez przeszkód zostać
zrealizowane! A zatem do zobaczenia i usłyszenia!