Po premierze mojego autorskiego Muzycznego Podsumowania Roku 2020 wszystko
stało się jasne: krążek "Punisher" Phoebe Bridgers obwołałem najlepszym albumem zeszłego
roku! Kto jednak śledził mnie uważnie przez ostatnie miesiące, ten mógł już
wcześniej zauważyć zachodzący we mnie proces zakochiwania się po uszy w tej
utalentowanej artystce. Artystce, która nigdy nie doczekała się na moim blogu
prezentacji z prawdziwego zdarzenia. Czas nadrobić tę wstydliwą zaległość,
przybliżając jej muzyczną ścieżkę: od dzieciństwa do ery "Punishera"!
Możecie tę historię odsłuchać w postaci podcastu, ale mimo wszystko zachęcam
do przejrzenia tekstu, ponieważ okraszam tę opowieść odpowiednimi utworami i
innymi perełkami wygrzebanymi z głębin YouTube'a.
1994-2019
Rozpocznę tę opowieść jednak nietypowo i niechronologicznie. A mianowicie od
momentu, w którym Phoebe wskoczyła do mojej muzycznej galaktyki. Tu muszę
przywołać inną artystkę, która miała w tym duży udział – Julien Baker.
W roku 2017 zachwycałem się jej wspaniałym, emocjonalnym krążkiem "Turn Out
The Lights". Julien, obok Tash Sultany, była dla mnie największym objawieniem
tamtego czasu. Kilka miesięcy później założyła ze swoimi przyjaciółkami żeńską
indie-folk-rockową supergrupę Boygenius. Jej współtowarzyszkami okazały
się Lucy Dacus i Phoebe Bridgers. Każda z nich miała na koncie
swoje pierwsze, znakomite i wychwalane przez branżę wydawnictwa. Połączyła ich
wspólna miłość do pisania wrażliwych, intymnych tekstów i ubierania je w
gitarowe smęty. Nie zabrakło w tym też pewnych przypadków. Julien z Lucy
wydawały dla tej samej wytwórni Matador Records, występowały na wspólnej
trasie, a pewnego razu Julien obserwując występ Dacus, popłakała się ze
wzruszenia w trakcie kompozycji "Map On A Wall". Zaiskrzyło. Z Phoebe Julien
zaprzyjaźniła się podczas ich wspólnej trasy, która miała miejsce w pierwszej
połowie 2016 roku. Dla obu artystek były to ówcześnie skromne początki ich
muzycznych karier. Obie podzielały uwielbienie dla twórczości Dacus, która w
tamtym czasie wydała swój debiut "No Burden". Później Bridgers przypadkowo
wpadła na Lucy podczas muzycznego festiwalu w Filadelfii. Ścieżki tych
dziewczyn często się ze sobą przecinały, a zawiązane przyjaźnie były
pielęgnowane do tego stopnia, że w pewnym momencie dziewczyny zaczęły między
sobą esemesować o pomyśle nagrania wspólnego utworu. Koncepcja ta w
późniejszym czasie urosła do chęci stworzenia wspólnego projektu muzycznego na
wzór folk-rockowej supergrupy Crosby, Stills & Nash. W czerwcu 2018 roku
pojawiły się w słynnym studiu nagraniowym Sound City w Los Angeles, każda z
przygotowaną przez siebie piosenką i wspólnymi szkicami trzech kolejnych
utworów, by 26 października wydać olśniewającą EP-kę! Dziewczyny zachwyciły
mnie kapitalnymi harmoniami wokalnymi, interesującymi historiami i świetnie
skomponowanymi, indie-rockowymi melodiami. Dla mnie było to jedno z wydarzeń
muzycznych tamtego roku. Podejrzewam, że dla wielbicieli rosnącego w siłę
nurtu młodego pokolenia utalentowanych singer-songwriterek było to niemal jak
spełnienie mokrego snu! Dla samych artystek: trampolina do wskoczenia na
wyższy poziom. No i tu trzeba przyznać, że z tej trójki, to Bridgers najlepiej
wykorzystała ten moment. Zróbmy sobie jednak przerwę, by powrócić do tej
perełki, jaką była EP-ka "Boygenius". Na tym skromnym krążku każda z dziewczyn
miała swoje pięć minut. W kontekście Phoebe Bridgers trzeba wyróżnić napisany
przez nią piękny utwór "My & My Dog".
I wanna be emaciated
I wanna hear one song without thinking of you
I wish I was on a spaceship
Just me and my dog and an impossible view
I wanna hear one song without thinking of you
I wish I was on a spaceship
Just me and my dog and an impossible view
Oczywiście w tamtym okresie ciągle zapatrzony byłem w Julien, ale zaczynałem
powolutku doceniać kunszt i talent jej przyjaciółek. Szczególnie siwowłosa
Phoebe Bridgers miała w sobie "coś" przyciągającego. Nie chciałem zdradzać
Julien, ale nieśmiało ukradkiem zaczynałem grzebać w twórczości Bridgers.
Okazało się, że rok wcześniej, we wrześniu, nakładem niezależnej wytwórni
Dead Oceans wydała swój pierwszy debiutancki krążek zatytułowany
"Stranger in the Alps". Daleki jestem od stwierdzenia, że ta płyta
dokonała rewolty w moim serduchu, ale po odsłuchu zapaliła mi się lampka
ostrzegawcza w głowie: "oho, ta dziewczyna ma naprawdę ogromne pokłady talentu
i pisze niezwykle emocjonalne, cudowne kawałki". To był naprawdę bardzo
obiecujący debiut. Phoebe ładnie nakreśliła na nim charakter swojej twórczości
w postaci utworów wypełnionych tragikomiczną esencją, złożonych z jej
osobistych doświadczeń, przemyśleń, niepokojów, ozdobionych folkowo-rockowym
instrumentalnym ciepłem oraz otulającym wokalem. O tym ostatnim fajnie
wypowiedział się na łamach Los Angeles Times współproducent debiutu i zarazem
przyjaciel Phoebe, Ethan Gruska (także muzyk, wnuk słynnego kompozytora Johna
Williamsa): "Jej ton jest magiczny. Jakkolwiek brutalna może być piosenka, jej
głos jest pełen empatii". Trafia idealnie w sedno! Phoebe potrafi kusić i
uwodzić mrocznymi, smutnymi klimatami, jak mało kto. Zawsze podkreślam, że
najbardziej poruszającym kawałkiem z tego krążka jest "Funeral".
Piosenka zainspirowana śmiercią przyjaciela, który zmarł w wyniku
przedawkowania narkotyków. Pierwsza zwrotka tego kawałka po prostu łamie
serducho za każdym razem:
I'm singing at a funeral tomorrow
For a kid a year older than me
And I've been talking to his dad; it makes me so sad
When I think too much about it I can't breathe
For a kid a year older than me
And I've been talking to his dad; it makes me so sad
When I think too much about it I can't breathe
O tym kawałku wypowiadał się m.in.: John Mayer, który na Twitterze napisał:
"It' time to heard her. Listen to this. This is the arrival of a giant". Ale
to oczywiście niejedyny mocny punkt, który znajdziemy na
"Strangers in the Alps". Piękne, melancholijne otwarcie w postaci
"Smoke Signals"; mrożąca w krew żyłach ballada "Killer", w
której Phoebe przyznaje się, że niepokoi ją własna obsesja na punkcie
seryjnego mordercy Jeffreya Dahmera; jej pierwszy poważnie skomponowany utwór
(tekst powstał na podstawie źle zapamiętanego utworu Feist) –
"Georgia"; cudna kompozycja "Scott Street";
cover Marka Kozeleka "You Missed My Heart"... O, przy nim na chwilę się
zatrzymajmy, bo stoi za nim ciekawa anegdota, którą kiedyś pochwalił się
Marshall Vore, perkusista zespołu Bridgers (a także jej były chłopak, do
którego dawne uczucie było inspiracją dla "Smoke Signals" i częściowo dla
"Scott Street". Notabene, te utwory zostały przez nich wspólnie napisane). W
2016 roku wraz z Phoebe poszli na koncert Sun Kill Moon w Los Angeles z
nadzieją na usłyszenie wspomnianego kawałka, ale sprawa nie układa się
po ich myśli. Gdy wydawało się, że szansa jest już nikła, nagle Mark w trakcie
bisów zapytał się wprost publiczność, jaki utwór pragną usłyszeć. Phoebe
oczywiście głośno wykrzyczała swoją propozycję. Co więcej, Mark zaprosił ją na
scenę i wykonali ten utwór wspólnie. W kolejnych latach Phoebe spotykała z
Markiem, a nawet przeprowadziła z nim
wywiad, który znajdziemy na stronie Sun Kill Moon z zarejestrowanym
fragmentem ich spontanicznego występu!
Przedstawiając jej debiutancki krążek, nie można przede wszystkim pominąć
bardzo istotnego i kluczowego z wielu względów utworu
"Motion Sickness".
I hate you for what you did
And I miss you like a little kid
To piosenka, którą Phoebe bała się ujawniać światu, ponieważ ukryła w niej
bardzo intymną historię swojego życia. "Motion Sickness" to uniwersalna
opowieść o zakochiwaniu się w osobie, która jest dla ciebie wredna i zarazem
utwór, którym Phoebe uderza w Ryana Adamsa, z którym połączył ją
krótki, burzliwy romans... Hmm, wrócimy do tego tematu, ale wydaje mi się, że
to najwyższa pora, by cofnąć się kilkanaście lat wstecz i przedstawić historię
Phoebe od samego początku.
Phoebe Bridgers urodziła się 17 sierpnia 1994 roku w Pasadenie, hrabstwie Los
Angeles. Dorastała z młodszym bratem Jacksonem w średnio zamożnej rodzinie.
Ich ojciec zajmował się stolarką scenografii dla produkcji telewizyjnych i
filmowych. Matka, Jaime Bridgers, łapała się różnych dorywczych prac. Osiem
miesięcy po narodzinach córki dostała zatrudnienie jako opiekunka domu nocnego
kompleksu sztuk pięknych na Uniwersytecie Kalifornijskim w Irvine. W kolejnych
latach zdarzało się jej zabierać ze sobą Phoebe do pracy. Podczas sprzątania
sali koncertowej, często pojawiał się pianista, który stroił fortepian. Jamie
wspomina, że Phoebe uwielbiała te momenty, wpatrywała się w instrument,
słuchała i była zahipnotyzowana. Muzyka zresztą wypełniała dom Bridgersów od
zawsze. Phoebe wspomina w wywiadach dorastanie pośród kolekcji winyli
składających się z między pozycji takich autorów jak: Joni Mitchell, Hank
Williams, The Pretenders, Neil Young, Jackson Browne, Tom Waits i wielu
innych. Swoje ulubione utwory uczyła się grać na pianinie, a później na
gitarze. Jamie była pierwszą i największą fanką jej muzycznego talentu. Przez
lata zachęcała córkę do przyjmowania każdych okazji do występów, nawet jeśli
to miały to być tylko podwórkowe urodziny. Zabierała ją do Folk Music Center w
Claremont, by mogła nauczyć się gry na banjo i ukulele od Ellen
Chase-Verdries, matki Bena Harpera. Wysyłała ją na targowisko Pasadena Farmers
Markets, by zarabiała na ulicznych występach. Tworzyła w jej iPodzie playlisty
z piosenkami Beatlesów i w każdej możliwej chwili jeździły wspólnie na
koncerty. Jej relacje z mamą były bardzo bliskie. Natomiast ojciec, jak
wspomina Phoebe w rozmowie z The New Yorker, był wrażliwy na punkcie
pieniędzy i nie lubił, gdy brała lekcje gry na gitarze. Ale jednocześnie to
właśnie on słuchał Toma Waitsa i Jacksona Browne'a. Z perspektywy ulicy
Bridgersi wydawali się być dobrze funkcjonującą rodziną, ale wewnątrz między
rodzicami Phoebe pojawiały się tarcia. Ojciec zmagał się z nałogami oraz
znęcał się nad swoją żoną. Rozwiedli się, gdy Phoebe skończyła 20 lat, co
wywołało u niej spory gniew. Jej skomplikowane relacje z tatą są przedmiotem
treści pozornie przebojowego utworu "Kyoto", który jest jedną z
najpiękniejszych perełek jej drugiego albumu "Punisher". Ale nie wybiegajmy
jeszcze tak daleko w przyszłość.
W wieku 13 lat Phoebe Bridgers intensywnie przygotowywała się do przesłuchań
organizowanych przez liceum Los Angeles County High School for the Arts
(ciekawostka: uczyły się tam siostry Haim). Stworzyła trzyczęściową wersję
utworu Stephena Fostera "Hard Times Come Again No More". W poszczególnych
fragmentach zamierzała zaprezentować gospel, americanę i folk. Z sali
przesłuchań Phoebe wychodziła ze szklistymi oczami – jurorzy zatrzymali ją po
pierwszym wersecie. A to oznaczało, że albo ją mogli pokochać, albo od razu
odrzucić. Pokochali.
Phoebe nie była wzorową uczennicą, ale codzienne lekcje śpiewu na wokalistyce
jazzowej były dla niej cennym doświadczeniem. W tym licealnym okresie przeszła
przez fazę bycia emo oraz odkryła swoją biseksualność. Rodzice zabraniali jej
spotykania się z chłopakami, więc zaczęła romansować z dziewczynami o podobnej
orientacji, które zaczęły zwracać na nią szczególną uwagę po tym, jak przy
udziale koleżanki Phoebe pozbyła się połowy włosów w szkolnej toalecie
(ostatecznie Phoebe sama dokończyła dzieła i zgoliła się na łyso) oraz zaczęła
nosić spodnie zamiast sukienek. Jak sama podkreśla: wyglądała bardzo gejowsko.
Jej mama początkowo nie potrafiła tego zaakceptować i w ich relacjach pojawiło
się rozdarcie, ale z czasem pogodziły się w tym temacie ze sobą.
W okresie licealnym (od 2012 roku) zaczęła grać na basie w żeńskiej, punkowej
grupie Sloppy Jane. Phoebe po latach twierdzi, że grała tam okropnie.
Sam zespół przyciągał publiczność szalonymi występami. Liderka grupy i wciąż
dobra przyjaciółka Phoebe, Haley Dahl, potrafiła rozbierać się do naga,
malowała usta farbą, która w trakcie występu spływała po jej całym ciele,
rzucała się w tłum. Ich występy charakteryzowały się performatywnymi
sytuacjami. Przykładowo dziewczyny na koniec niektórych występów zapętlały
fragmenty Teletubisiów na małym ekranie telewizora, po czym siadały na scenie
niczym instruktorki jogi i czekały na reakcję publiczności. Ich muzyka była
agresywna, surowa, jazgotliwa. Phoebe wyróżniała się na tle koleżanek swoim
bardziej stoickim podejściem oraz czarnymi strojami.
Na jednym z koncertów Sloppy Jane w roku 2014 pojawił się przyjaciel rodziny
Bridgersów, pracownik firmy castingowej. Gorączkowo szukał obsady do reklam
tworzonych dla Apple. Zespół punkowy złożony wyłącznie z dziewcząt wydawał mu
się idealnym pomysłem. Haley wahała się i koniec końców nie zgodziła się na
udział w tym marketingowym projekcie. Phoebe z resztą dziewczyn postanowiła
jednak wykorzystać tę szansę. W reklamie promującej telefon Iphone'a zagrały
cover "Gigantic" Pixies, a Bridgers przejęła tymczasowo rolę liderki.
Phoebe potem pojawiała się jeszcze w kilku pomniejszych reklamach marek takich
jak Taco Bell, HomeGoods, Intiut czy Quick Books. Powód czysto prozaiczny.
Pieniądze. Za kilkusekundowe występy Phoebe zarabiała wystarczająco dużo, by
spokojnie opłacać czynsze i wszystkie późniejsze koszta związane z produkcją
swojego albumu... Tak, pomimo przygody w Sloppy Jane (swoją drogą, po
przeprowadzce do Nowego Jorku, Haley Dahl dalej kieruje tym projektem, który
urósł do 11-osobowej formacji), jej serducho nieustannie najmocniej biło w
kierunku twórczości singer-songwriterskiej. W tamtym okresie narodziła się jej
obsesja na punkcie Elliota Smitha – jednego z najwybitniejszych
amerykańskich songwriterów, który związany był z Los Angeles. Obecnie sama
mieszka w dzielnicy Silverlake, kilkaset metrów od miejsca, w którym żył
Elliot i jak przyznaje: "Kiedy przeprowadziłam się do East Hollywood, nie
mogłam uwierzyć, że wszystko, o czym śpiewał, widzę na własne oczy: kolorowe
dachówki, kościół scjentologów, apteki czynne całą dobę". Hołd dla tej postaci
złożyła na drugim albumie w tytułowej piosence "Punisher". Samo słowo
"punisher" to żartobliwy pejoratyw używany przez muzyków do określania
nadgorliwych fanów. "Napisałam piosenkę o tym, że gdyby Elliott Smith żył,
prawdopodobnie nie byłabym dla niego najfajniejszą osobą do rozmowy. Jestem
super fanem i wiem zbyt wiele o jego muzyce. Więc napisałem to tak, jakbym
była punisherem" – wyjaśnia w rozmowie z The New Yorker.
W opowieściach o Phoebe Bridgers zazwyczaj pomijana jest jej pierwsza
niefizyczna publikacja,
umieszczona 31 marca 2014 roku na Bandcampie EP-ka "Killer"! Na ten
obecnie archiwalny materiał złożyło się pięć utworów nagranych w domowym
studiu niejakiego Andersa Wellsa. Piosenkom "Chelsea", "Georgia", "Killer",
"Turned Around" i "Whatever" blisko do mocno zespołowej, gitarowej,
indie-rockowej estetyki, ale słychać tu również pociągnięcia w stronę
skromnego folku ("Killer"). To prawdziwa perełka jeśli chodzi o jej muzyczne
dokonania! Na szczęście ktoś postanowił się nią podzielić na kanale
YouTube!
W 2015 roku Phoebe Bridgers zrezygnowała z możliwości studiowania na
bostońskim Berklee College of Music, została w Los Angeles i postanowiła dalej
chwytać się każdej możliwej okazji do prezentacji swojej solowej twórczości.
Wspomina częste występy w muzycznym barze Room 5 z najmniejszą salą koncertową
w całym LA i gorączkowe błagania swoich przyjaciół o przychodzenie na jej
koncerty. Krok po kroku Phoebe z anonimowej postaci w muzycznym środowisku
tego miasta zaczęła stawać się intrygującą postacią i zawiązywać nowe
znajomości. Tak między innymi poznała gitarzystę i singer-songwritera
Harrisona Whitforda (obecnie przyjaciel i członek jej zespołu), który
pewnego dnia, dzięki swoim znajomościom, podrzucił perkusiście Ryana Adamsa
jej twórczość, a ten zaprosił ją do studia, w którym przebywał Ryan...
Przy pierwszym spotkaniu z Ryanem Adamsem Phoebe zagrała utwór
"Killer", którym oczarowała starszego o 20 lat, uznanego muzyka. Ośmielił się
ją nawet nazwać następczynią Boba Dylana. Następnego dnia Bridgers, w
odpowiedzi na zaproszenie Ryana, ponownie pojawiła się w studiu z gitarą
akustyczną, po to, by profesjonalnie nagrać swoje piosenki na taśmę analogową.
Tak narodził się 7-calowy winyl "Killer", który został wydany przez PAX
AM – wytwórnię kierowaną przez Adamsa. Na stronie A znalazł się tytułowy
utwór, a stronę B wypełniły kompozycje "Georgia" oraz "Steamroller" –
wszystkie wykonane w sposób akustyczny. Na tym przygoda z Ryanem Adamsem się
nie skończyła. 40-latek zaproponował młodszej koleżance udział w jego
europejskiej trasie i zaczął z nią flirtować. Przez krótki czas romansowali ze
sobą, ale w pewnym momencie uwaga Ryana na punkcie Phoebe stała się obsesyjna
i emocjonalnie obraźliwa. Nadzorował jej każdy krok, zaczął grozić
samobójstwami, żądał uprawiania seksu przez telefon... Phoebe szybko
zakończyła tę relację, a Ryan w akcie zemsty nie zabrał ją na swoją trasę
koncertową. Nie zapomniał jednak o niej i w roku 2017 ponowił zaproszenie do
otwierania jego koncertów. Pomimo chłodnych relacji Phoebe, po dyskusji z
wytwórnią i menadżerem, zgodziła się na tę propozycję. Udział w trasie
koncertowej miał pomóc w promocji jej debiutanckiego albumu. Już w trakcie
pierwszego dnia spotkała ją niekomfortowa sytuacja. Ryan poprosił ją o
przyniesienie czegoś do swojego pokoju hotelowego. Phoebe spełniając prośbę,
zastała w pokoju nagiego Adamsa... W roku 2019 Phoebe Bridgers wraz z innymi
kobietami na łamach The New York Times
oskarżyła publicznie Ryana Adamsa o nadużycia na tle seksualnym. Choć ta
relacja nie należała do najszczęśliwszych, to nie da się ukryć, że wydanie
7-calowego debiutu pomogło Phoebe Bridgers w zwróceniu na siebie jeszcze
większej uwagi branży muzycznej.
Szczęśliwie na początku swojej kariery solowej Phoebe nawiązywała również o
wiele owocniejsze znajomości. Poznała Tony'ego Berga i wspominanego już
wcześniej Ethana Gruskę, którzy zostali współproducentami jej obu
dotychczasowych albumów; Dave'a Rowana pracującego w High Road Touring
– firmie bukującej trasy artystom; Darina Harmona, który zaś został jej
menadżerem, po tym jak zobaczył jej występ dla 20 osób oraz także wspominaną
już Julien Baker, która zabrała ją w trasę koncertową na początku 2016
roku i stała się bliską przyjaciółką. Najważniejsze chyba jednak okazało się
dla niej spotkanie z kolejnym idolem jej nastoletniego okresu –
Conorem Oberstem (ceniony songwriter, lider świetnej formacji Bright
Eyes, której działalność została zawieszona w 2011 roku, a reaktywowana w
2020). Jego charakterystyczny emo-folk stanowił dla Phoebe dużą inspirację.
Przekopując się przez jej konto na Instagramie, odnalazłem kilka nagrań z
koncertów Obersta, na których się pojawiała jako nastolatka. Gdy zatem latem
2016 roku otrzymała wiadomość sms od ich wspólnego znajomego, Kyle'a
Wilkersona (promotor, współzałożyciel agencji koncertowej Sid The Cat) z
propozycję otwierania sekretnego koncertu Conora w Bootleg Theater, nie
wahała się z odpowiedzią ani sekundy. "Kiedy usłyszałem, jak zaczyna śpiewać,
poczułem, że spotykam się ponownie ze starym przyjacielem" – tak pierwsze
spotkanie z Phoebe Bridgers opisuje Oberst na łamach The New Yorker. Na
backstage'u wymienili między sobą pierwsze zdania, a Conor wysunął nawet
prośbę o przesłaniu mu jeszcze niezmiksowanego materiału przygotowanego na
debiutancki krążek Phoebe. W rozmowie z The Fader ujawniła treść maila,
który dostała później od Obersta. Pozwolę sobie go zacytować w oryginale:
"Meant to write and tell you how much I have been listening to your cuts.
They keep growing on me and get stuck in my head. It’s nice to know you are
out there singing this stuff. I think lots of people will find good comfort
in your songs. They are soothing and empathetic, which I know I need more of
in my life. Anyways, I don’t want to blow a bunch of smoke up your ass, but
it’s true".
Jakoś tak się również złożyło, że album "Strangers in the Alps" Phoebe
miksowała w mieście Omaha (Nebraska) z Mike'em Mogisem – gitarzystą
grupy Bright Eyes. Tam doszło do kolejnych spotkań z Conorem, który nawet
wzbogacił swoim wokalem utwór "Would You Rather". Zaprosił ją także jako
support na swoją trasę po Europie, która odbyła się na początku 2017 roku.
Stał się on dla Phoebe mentorem i przyjacielem takim, jakim domniemanie mógł
być Ryan Adams, gdyby nie... sami już wiecie co.
Muzyczna chemia między Conorem a Phoebe na tyle się zacieśniła, że dwa lata
później powołali do życia wspólny projekt muzyczny:
Better Oblivion Community Center. Nie zdążył właściwie jeszcze
wtedy dobrze opaść kurz zachwytów nad EP-ką "Boygenius" i wspólną trasą
Phoebe, Julien Baker i Lucy Dacus, a tu znienacka i bez zapowiedzi na początku
roku 2019 pojawił się nowy album, przy którym Bridgers maczała palce. 23
stycznia, dzień przed premierą imiennego debiutu wspólnego projektu, Phoebe i
Conor wykonali w programie The Late Show with Stephen Colbert swój
sztandarowy przebój "Dylan Thomas". Trzy dni później wystąpili w CBS
This Morning, a 29 stycznia opublikowali klip do wspomnianego pierwszego
singla i ogłosili trasę koncertową w Stanach Zjednoczonych oraz Europie. W
kwietniu wydali jeszcze 7-calowy winyl z nowym utworem "Little Trouble" oraz
"Sleepwalkin'" w odświeżonej (Daydreamin') wersji. W tamtym roku twórczość
Better Oblivion Community Center, oscylująca między indie-rockowym graniem,
okazała się jedną z najmilszych muzycznych niespodzianek. W wywiadzie dla
magazynu DIY Phoebe podkreśliła, że "trasa z Better Oblivion Community
Center była świetną zabawą, ponieważ pisaliśmy piosenki rockowe. Miałam wtedy
taki tok myślenia i nagrałam sporo (Punishera) w trakcie i poza tą
trasą". Z tego samego artykułu warto przytoczyć również inną wypowiedź,
istotną w kontekście jej drugiego albumu: "Kiedy byłam w trasie (Stranger in the Alps) moimi ulubionymi utworami do grania były Motion Sickness i
Scott Street" – utwory, w których coś się dzieje – a nie moje pieśni
żałobne, chociaż lubię je pisać". W tych dwóch stwierdzeniach słychać genezę
zmian, które tak zachwyciły publiczność na całym świecie w roku 2020.
No i tak... Wiem, że to jest idealny moment, by płynnie przejść do tego
przełomowego, zeszłorocznego roku, ale nie mogę nie wspomnieć jeszcze o jednej
kolaboracji...
Otóż wśród osób rozpływających się nad talentem Phoebe Bridgers znalazł się
również Matt Berninger! Ich pierwsze spotkanie nastąpiło jesienią 2018
roku. Phoebe Bridgers otwierała wtedy występy The National w trakcie ich trasy
po Stanach Zjednoczonych. Każdego wieczoru pojawiała się również w trakcie
koncertu utytułowanego zespołu, by wspólnie wykonać wybrany utwór z ich
repertuaru. W sieci łatwo odnaleźć kilka amatorskich nagrań dokumentujących te
wydarzenia.
Do ich twórczej współpracy doszło rok później. Matt Berninger otrzymał maila
od reżysera Scotta Aukermana z pytaniem, czy byłby zainteresowany stworzeniem
czegoś niewielkiego na potrzeby filmy
"Beetwen Two Ferns: The Movie" (pełnometrażowe rozwinięcie popularnego
serialu Zacha Galifianakisa, cechującego się szalonymi, niezręcznymi wywiadami
z celebrytami) tworzonego dla Netflixa. Matt podrzucił mu prosty szkic utworu
napisanego wspólnie ze swoją żoną Catrin i Mikiem Brewerem, który miał być
wykorzystany w scenie z barem w tle. Wtedy Scott zapytał się, czy będzie
możliwość stworzenia dwóch wersji utworu: jednej przeznaczonej konkretnie dla
tej sceny i drugiej – pełnometrażowej. Matt zdał sobie sprawę, że nie obędzie
się bez pomocy z zewnątrz. Zadzwonił do producenta... Tony'ego Berga, który
akurat pracował z Phoebe Bridgers i Ethanem Gruską w studiu Sound City. "Wtedy
uderzył mnie piorun. Byłem jak: 'Cholera jasna! Może uda mi się to zamienić w
duet z Phoebe.' Łaskawie pozwoliła mi wejść do studia i rozbić jej sesję
nagraniową. Wyprodukowała to z Tonym i Ethanem". To była super zabawa" – tak
Matt opisał dla portalu Variety kulisy powstania cudownego utworu
"Walking on a String". Dodajmy, że w nagraniach uczestniczyli też
członkowie zespołu The Walkmen: Matt Barrick (perkusja) oraz Walter Martin
(gitara). Wrażliwość, talent do pisania smutnych piosenek oraz ciepłe wokale
Phoebe i Matta znalazły piękny wspólny język, tworząc niesamowitą muzyczną
chemię! Piosenka została nagrana w dwóch wersjach: bliskiej popowej glorii
oraz w stylu chilloutowej americany. Warto jeszcze dodać, że Phoebe i Matt
oczywiście pojawiają się w krótkiej scenie filmu "Beetwen Two Ferns: The
Movie", grając "Walking on a String" z zespołem w niewielkim barze
Oh Grady w San Fernando Valley w Kalifornii.
To nie było ich ostatnia współpraca w tamtym roku. Phoebe od 2017 roku wydaje
w grudniu reinterpretację wybranego świątecznego utworu w celach
charytatywnych. W 2019 roku do wykonania nowej wersji kompozycji
"7 O'Clock News / Silent Night" duetu Simon & Garfunkel zaprosiła
Fionę Apple i właśnie Matta Berningera. Podobnie jak to zrobił w
1966 roku duet folkowy, Phoebe łączy tradycyjną świąteczną kolędę z czytaniem
nagłówków wiadomości, tylko tym razem wyciętych z 2019 roku, ze wzmiankami o
debacie na temat aborcji, sextingu, impeachmencie Donalda Trumpa i nie tylko.
W rolę prezentera wciela się Berninger, a Fiona wspomaga wokalnie Phoebe w
"Silent Night". Phoebe w świątecznych wydaniach brzmi po prostu cudnie!
PS W 2018 roku nagrała cover "Christmas Song" zespołu McCarthy Trenching
wspólnie z... Jacksonem Brownem, co również było spełnieniem jej marzeń!
Conor Oberst, Fiona Apple i Matt Berninger nie szczędzą Phoebe pięknych
słów.
Conor niedawno wyznał dla portalu Pitchfork:
"Całkowicie znokautowała (odnośnie "Punishera"). Nie sądzę, żeby istniały
jakiekolwiek granice jej talentu. Jest po prostu tak kurewsko prawdziwa i tak
ciężko pracuje. Ludzie nie mogą z nią zadzierać. Ona będzie robić swoje i
będzie niesamowitą sprawą być świadkiem jej dokonań. Po prostu tak bardzo ją
kocham. Jest bardzo niewielu ludzi, których spotykasz w życiu i którzy cię
zmieniają: pamiętam moje życie, zanim ją poznałem i po".
Fiona dla Nylon stwierdziła:
"Jej teksty są mądre i poetyckie, ale bezpośrednie. Jest wspaniałą osobą, z
którą można przebywać. Za każdym razem, gdy ją słyszę, marzę o tym, by spędzić
z nią trochę czasu i zaśpiewać na żywo – nawet nie dla publiczności – po
prostu myślę, że spędzanie czasu i śpiewanie z nią byłoby dobrym
uczuciem."
Matt, również dla Nylon, opisuje jej twórczość jednym zdaniem:
"Jej piosenki sprawiają, że czujesz się, jakbyś słyszał, jak ktoś mówi ci coś,
czego nie powiedział nikomu innemu".
Mając za sobą takie wsparcie oraz bagaż tylu wspaniałych doświadczeń i
sukcesów, Phoebe Bridgers stała się w oczach obserwatorów sceny
singer-songwriterskiej (oraz moich!) wielką nadzieją! Nikt chyba jednak nie
był przygotowany na to, co artystka zaproponuje nam w roku 2020!
Dla Phoebe Bridgers to był absolutnie przełomowy czas! I nie myślę tu
wyłącznie o krążku "Punisher". Phoebe drzwiami i oknami dobijała się do swoich
fanów, nie dając ani na chwilę przez te dwanaście miesięcy o sobie zapomnieć
(serio, śniła mi się ta dziewczyna po nocach, a czasami miałem wręcz wrażenie,
że zaraz przekroczy próg mojego pokoju), a przy tym skutecznie zawalczyła o
uwagę nowych słuchaczy i całej branży muzycznej. Zaryzykuję już stwierdzenie,
że z nadziei stała się gwiazdą sceny indie! Lista jej zeszłorocznych sukcesów
jest imponująca!
Zacznijmy może jednak od tego... czego nie udało się dokonać w roku 2020.
Pandemia koronawirusa zniweczyła oczywiście jej kolejne plany koncertowe.
Przed nadejściem społecznej kwarantanny zdążyła jeszcze co prawda wystąpić 26
lutego w Carnegie Hall u boku Patti Smith, Matta Berningera, Iggy'ego Popa i
Laurie Anderson, ale kolejne miesiące, które zapowiadały się wyjątkowo,
musiała spędzić w domu. Wiosną miała po raz kolejny ruszyć w trasę z The
National (tym razem w podróż po Japonii, Australii i Nowej Zelandii) oraz obok
Beabadoobee otwierać halowe koncerty The 1975 w Ameryce. W dalszej
perspektywie były zaplanowane występy na festiwalach europejskich oraz, tak
podejrzewam, jesienią osobna trasa w Stanach promująca zaplanowany solowy
krążek numer dwa. Odnośnie niego – tu Phoebe trzymała się twardo swojego planu
i "Punisher" ukazał się bez opóźnień (a nawet niespodziewanie dzień
wcześniej!). I chwała temu! Oczywiście to niezbyt komfortowa sytuacja, gdy
artysta nie może zabrać swoich nowych piosenek w trasę i dzielić się z nimi w
bezpośredni sposób, ale Phoebe przygotowała mnóstwo niespodzianek, które w
jakimś stopniu rekompensowały tę sytuację. A już na pewno pomogły zaistnieć
temu krążkowi w muzycznym eterze i świadomości wielu słuchaczy. Ale na samym
początku roku Phoebe zauroczyła mnie całkowicie czymś innym...
Dokładnie 11 stycznia ukazał się trzeci singiel, promujący nadchodzący drugi
album... Ethana Gruski. W tejże kompozycji zatytułowanej
"Enough For Now" wspiera go, a jakże, Phoebe Bridgers! To kapitalna i
przyjemnie przebojowa kompozycja, do której często wracam. Wy już wiecie kim
jest Ethan Gruska, ale dla mnie w tamtej chwili był on odkryciem. Kilka dni
później ukazał się tenże album "En Garde", w którym Ethan ukrył sporo
muzycznego dobra i nie brakuje tam też kolejnych ciekawych kolaboracji
(wpierają go Lianną La Havas i Moses Sumney!). A skoro już o muzycznych
współpracach mowa, to Phoebe uraczyła nas jeszcze kilkoma innymi
niespodziankami...
Krótki epizod w roku 2020 zaliczyły dziewczyny z Boygenius, wspierając
Hayley Williams w kompozycji "Roses/Lotus/Violet/Iris" na jej
solowym albumie "Petals For Armor".
Spore zaskoczenie pojawiło się u mnie na wieść, że Phoebe Bridgers wsparła
The 1975 w oszczędnej balladzie
"Jesus Christ 2005 God Bless America" z albumu
"Notes On A Conditional Form"! Ta współpraca wynikła ze wzajemnej
adoracji (propozycja wyszła od Matty'ego Healy) i wypadła bardzo ładnie. To
jeden z najlepszych fragmentów, nieco jednak rozczarowującej, ostatniej płyty
ambitnych Brytyjczyków, na której delikatny, backgroundowy wokal Phoebe
usłyszymy również w kompozycjach "Then Because She Goes", "Roadkill" i
"Playing on My Mind".
Phoebe nadal blisko współpracowała z Conorem Oberstem. Wsparła go i
jego kolegów z Bright Eyes swoim wokalem w wyjątkowym singlu
"Miracle Of Life", który powstał w charytatywnym celu wsparcia
amerykańskiej organizacji non-profit Planned Parenthood. Dodatkowo w nagraniu
tego kawałka wzięli udział również Flea i Jon Theodore! Świetna obsada i
fantazyjnie piękny kawałek!
W czasie trwania kampanii prezydenckiej w USA Phoebe Bridgers złożyła
obietnicę, że jeśli Donald Trump przegra, to nagra cover popularnej kompozycji
"Iris" Goo Goo Dolls! Przegrał, a Phoebe nie dość, że słowa dotrzymała,
to jeszcze zaprosiła do wspólnego wykonania tego utworu Maggie Rogers!
Wow, fani eksplodowali z radości! Ich wersja była dostępna tylko przez jeden
dzień do odsłuchania i pobrania na Bandcampie. Cieszyła się ogromną
popularnością i koniec końców dziewczyny uzbierały kwotę $173,703.95
przeznaczoną dla organizacji Fair Fight, która zajmuje się sprawami
ograniczania praw wyborczych czarnej mniejszości w stanach Georgia i Texas. W
internecie nic nie ginie, więc możemy się cieszyć tym genialnym coverem!
Gdy wydawało się, że już niczym w roku 2020 Phoebe nas nie zaskoczy, to
niespodziewanie w grudniu jej nazwisko znalazło się przy kawałku
"Lovin' Me" na albumie popularnego... rapera Kida Cudiego.
Trzeba przyznać, że to była niespodzianka sporego kalibru! I zarazem znak, że
dla Phoebe nie ma granic w muzyce! Jak doszło do tej intrygującej współpracy?
Ano Kid chyba również uległ urokowi Phoebe, ponieważ latem na Twitterze
polecił utwór "Scott Street". Phoebe odpowiedziała: "hum with me" i gdy
zaczęli prywatnie wymieniać wiadomości, okazało się, że Kid mieszka blisko
Phoebe i w domu ma studio, w którym pracował nad
"Man on the Moon, Vol. 3: The Chosen". No i skończyło to się wspólnym
utworem. Nie jest to jakiś wybitny kawałek, ale wydaje mi się całkiem
przyzwoity, a już na pewno przyjemny w odsłuchu. Phoebe całkiem fajnie się
odnalazła w tych niecodziennych dla niej klimatach!
Co by jednak nie mówić dobrego o tych wszystkich pobocznych aktywnościach
Phoebe, to najlepszą rzeczą, przy której maczała palce, był oczywiście album
"Punisher'!
Jaką drogę przebył ten materiał, zanim trafił strzałą Amora w środek mego
serducha?
Pamiętam, że pierwsza zapowiedź (26.02) tego albumu w postaci słodko-gorzkiego
singla "Garden Song" była... Rzekłbym, że ostrożna. Lirycznie ten
kawałek został zbudowany bardzo kunsztownie (senna analiza własnych marzeń i
koszmarów w postaci
migawek wspomnień, tęsknot i niepokojów, odzwierciedlających labirynt
gnieżdżący się w umyśle Phoebe), lecz muzycznie czułem jeszcze mocne nawiązania do jej debiutu i po prostu
nie wspominam tej premiery jako porywającej. Nie wpłynęło to na fakt, że wieść
o nowym albumie przyjąłem z radością, a sam kawałek z czasem doceniałem
bardziej.
Someday I’m gonna live in your house up on the hill
And when your skinhead neighbor goes missing
I’ll plant a garden in the yard then
They’re gluing roses on a flatbed
You should see it, I mean thousands
And when your skinhead neighbor goes missing
I’ll plant a garden in the yard then
They’re gluing roses on a flatbed
You should see it, I mean thousands
Moja perspektywa oczekiwań względem "Punishera" zmieniła się przy publikacji
(9.04) drugiego singla. Bogaty instrumentalnie i bliski rockowej estetyki
"Kyoto", którego drugie dno liryczne już wcześniej przedstawiłem,
zwiastował, że na nowym albumie Phoebe Bridgers wykona ewolucyjny krok w
przód! Zatarłem dłonie!
You called me from a payphone, they still got payphones
It cost a dollar a minute
To tell me you’re getting sober and you wrote me a letter
But I don’t have to read it
It cost a dollar a minute
To tell me you’re getting sober and you wrote me a letter
But I don’t have to read it
Moją nadzieję na wspaniały krążek podtrzymał singiel
"ICU" ("I See You"), który pojawił się dokładnie miesiąc (19.05) przed
premierą "Punishera". Warto dodać, że to kolejny w dyskografii Phoebe utwór z
przewijającym się tematem jej uczucia do Marshalla Vore, który to jest przy
tym współautorem tekstu. Może miłość między obojgiem wygasła, ale muzycznie są
od siebie ciągle uzależnieni.
I used to light you up
Now I can't even get you to play the drums
'Cause I don't know what I want
Until I fuck it up
But I feel something when I see you now
I feel something
Now I can't even get you to play the drums
'Cause I don't know what I want
Until I fuck it up
But I feel something when I see you now
I feel something
No i w końcu nadszedł ten, przyspieszony o kilka godzin, moment premiery
"Punishera"! Zauroczyłem się całym materiałem od pierwszego
przesłuchania! Pamiętam doskonale, że imponujące wrażenie wywarł na mnie
ekscytujący finał albumu w postaci apokaliptycznej kompozycji
"I Know The End", która miesiąc później słusznie została opatrzona
świetnym teledyskiem!
Either way, we're not alone
I'll find a new place to be from
A haunted house with a picket fence
To float around and ghost my friends
No, I'm not afraid to disappear
The billboard said "The End Is Near"
I turned around, there was nothing there
Yeah, I guess the end is here
I'll find a new place to be from
A haunted house with a picket fence
To float around and ghost my friends
No, I'm not afraid to disappear
The billboard said "The End Is Near"
I turned around, there was nothing there
Yeah, I guess the end is here
Czy jednak od samego początku czułem, że "Punisher" zawładnie całkowicie moim
serduchem w roku 2020? Niekoniecznie... Okazał się jednak jednym z tych
krążków, przy których jeden odsłuch to za mało, drugi zachęca do trzeciego,
przy czwartym zapuszczam do ciepłej herbatki, przy piątym zapodaję do snu,
przy szóstym zabieram na wycieczkę rowerową, przy siódmym odpalam na kinie
domowym, przy ósmym... Krok po kroku "Punisher" wydeptywał u mnie ścieżkę do
głębi mego serducha. Ten proces znacznie przyspieszył jesienią. Po ponownym
zamknięciu sal koncertowych, kin, teatrów poczułem w sobie niemoc, marazm i
wpadłem szczerze w psychiczny dołek. Phoebe Bridgers okazała się dla mnie w
tamtym trudnym okresie (który w sumie wciąż mniej lub bardziej jest obecny)
prawdziwą terapeutką, a "Punisher" muzyczną poduszką, w którą wtulałem swoją
głowę, na chwilę oddalając wszelkie niepokojące i depresyjne myśli. Niezwykłe
doświadczenie!
Ostatecznie ten album oceniałem w Podsumowaniu Roku następującymi
słowami:
"Punisher" to absolutnie CUDOWNY album! I przełomowy dla kariery Bridgers!
Phoebe na tym krążku zabiera w intymną podróż po najpiękniejszych muzycznych
emocjach. Delektuje nas błogim, delikatnym wokalem, ocieplającym mroczne,
wrażliwe, poruszające, osobiste historie, w które wkradają się echa jej lęków,
problemów z depresją, rozpadających się relacji, rozczarowań, czułych
refleksji. Ten ponury wydźwięk tekstów bardzo korespondował ze scenariuszem,
jaki nakreślił dla nas rok 2020, a zarazem osobiście odnalazłem na tym krążku
mnóstwo pocieszającego ciepła. Bo cały haczyk tej płyty polega na tym, że
wszelkie smutki zostały otulone przez wspaniałe, pełne magii, tlących się
iskierek nadziei, naszpikowane instrumentalnymi detalami kompozycje!
Przeważają zdecydowanie utwory o łagodnym obliczu indie folkowym. Ta "cisza",
którą niosą takie piękne i spokojne ballady jak choćby "Garden Song",
"Halloween" (z wokalną pomocą Conora Obersta!), "Moon Song", "Savior Complex",
"Graceland Too", potrafi być pozorna i narobić sporo hałasu w serduchu.
Momentami jednak ta tafla spokojnego muzycznego oceanu naprawdę się wzburza
pod wpływem instrumentalnych sztormów. Szczególnie myślę tu o dwóch
fragmentach. O bliskim rockowej stylistyce i utrzymanym w przebojowym tempie
utworze "Kyoto", który niesie jednak w środku kontrastową, smutną historię o
trudnych relacjach z ojcem oraz o finałowej, moim zdaniem najlepszej z całej
płyty, kompozycji "I Know The End"! Ta zaczyna się niewinnie, by przerodzić
się w totalny kataklizm emocji, kosmiczną euforię dęciaków rodem z płyt
Sufjana Stevensa i upiorny krzyk Phoebe! Istne katharsis! WOW! I ten zmęczony
oddech Phoebe w ostatnich sekundach... Żart? Można tak ten zabieg
zinterpretować, bo wszak na tej płycie nie brakuje też pewnej dawki
ironicznego puszczania oka w stronę słuchacza. "I Know The End" to dla mnie
jedna z najlepszych zeszłorocznych kompozycji na... najlepszej w mojej ocenie
płycie zeszłego roku! To uczta nie tylko dla fanów emocjonalnego indie-folku,
choć to pewnie właśnie oni odnajdą się w tej muzycznej opowieści
najlepiej.
Wciąż chyba daleko mi do profesjonalnego krytyka, więc rzućmy jeszcze okiem,
jak ten album został oceniony w mediach światowych i rodzimych.
Zacznijmy może od tego, że "Punisher" na Metacritic uzyskał imponującą ocenę
9.0 na podstawie 31 krytycznych recenzji! A teraz krótkie zajawki z wybranych
opinii:
Sam Sodomsky z Pitchforka wystawił ocenę 8.7 i rekomendację Best New
Music. "Na wspaniałym drugim albumie Phoebe Bridgers definiuje swój sposób
pisania piosenek: szczery, wielowymiarowy, lekko psychodeliczny i pełen serca.
Jej muzyka stała się światem samym w sobie".
El Hunt w recenzji NME (5/5): "Zdolność autorki z LA do malowania tego
utrzymującego się uczucia strachu w tak żywy i realistyczny sposób jest być
może największym czynnikiem w jej szybkim wzroście do miana kultowego indie;
wystarczy spojrzeć na stan świata w tej chwili".
Jonathan Bernstein dla Rolling Stone (4/5) opisuje zawartość
"Punishera" jako "jedenaście fachowo oddanych, w dużej mierze przygnębiających
piosenek o złamanej wierze, desperackiej, czasami autodestrukcyjnej miłości i
niepewnym powrocie do zdrowia".
"W chwili, gdy płyta zmierza ku końcowemu, katharsisowemu, stłumionemu
krzykowi, Punisher stanowi wyraźny krok naprzód, ale pozostaje tak samo
wdzięczny, jak wszystko, co nastąpiło wcześniej" – pisze Ben Tipple dla
DIY Magazine (4,5/5).
"Arcydzieło w tworzeniu nastroju, apokaliptyczny Punisher przeszywa
smutkiem, ale Bridgers nie pogrąża się w nim. [...] Koniec świata rzadko brzmi
tak dobrze". (Q Magazine)
"Punisher to olśniewająca płyta, przepełniona smutkiem, ale nie
przytłaczająca, pełna momentów, które szczypią za pierwszym razem, ale z
każdym przesłuchaniem wnikają głębiej w duszę" – ocenia David Sackllah dla
Consequence Of Sound (A-).
A jak oceniali nasi krytycy? Łukasz Cegliński dla Teraz Rock (4,5/5)
pisał: "Punisher to współczesne emo. Z wrażliwością, która nie
przestaje zadziwiać u tak młodej osoby, Bridgers nagrywa wyraźny dowód swojej
wyjątkowości".
Powściągliwy Bartek Chaciński na swoim blogu Polifonia oceniał (8/10):
"Słychać, że tu ciągle początek jest bliższy niż koniec. Duchy Bon Iver,
Beirut czy Bright Eyes unoszą się nad tą płytą co rusz. Przynajmniej na razie
Phoebe Bridgers jest w dużym stopniu więźniarką pewnej folk-rockowej estetyki,
którą wzdłuż i wszerz przekopali muzycy starsi od niej przynajmniej o dekadę.
I jestem przekonany, że będzie jeszcze nagrywać lepsze".
"Smutny, lecz brylujący dowcipem, kameralny, acz przebojowy
Punisher momentalnie zrobił z Bridgers gwiazdę. Ja mam w stosunku do
niego obiekcje, ale przede wszystkim mam słabość do kameralnych ballad z
tekstami rodem z wagi ciężkiej. Dlatego polecam, choć z zastrzeżeniami" – to
zdanie Jana Błaszczaka z Przekroju.
"Bridgers raczy słuchaczy melodyjnym opowiadaniem fascynujących historii.
[...] Ich poetyckość i konkretność zarazem, mnogość metafor oraz analogii
skłaniają ku zastanowieniu, czy nie mamy przypadkiem do czynienia z jedną z
najlepszych aktualnie twórczyń tekstów. [...] Ten album to bukiet, pełen
uzależniających makówek powtykanych pomiędzy subtelne chabry, słodkie frezje,
tajemnicze fiołki i ponętne hibiskusy" – to fragment recenzji autorki kryjącej
się pod pseudonimem Cerberum, która pojawiła się na łamach...
CD-Action!
W muzycznym podsumowaniu roku 2020 według Onetu nie zabrakło
"Punishera", o którym Joanna Barańska pisze: "Pokazuje, że Bridgers ma w
głowie wyraźny obraz swojej własnej twórczości. Co naturalne dla tak młodej
artystki, nie boi się wypróbowywania różnych dróg, ale wciąż całość pozostaje
spójna, tak bardzo i charakterystycznie jej. Najbardziej podoba mi się, gdy
Bridgers z sardonicznym uśmieszkiem kręci się po obszarze czegoś, co
nazwałabym elektronicznym folkiem – albo folkową elektroniką".
A skoro już zahaczam o wątek podsumowań rocznych... Jak już się domyślacie,
trudno znaleźć takie zestawy, w których "Punisher" nie został wyróżniony!
Phoebe w drugiej połowie roku postanowiła ponownie przyjrzeć się źródłowemu
materiałowi, który stanowił fundament jej drugiego albumu. Skorzystała przy
tym z pomocy uznanego amerykańskiego kompozytora, dyrygenta,
multiinstrumentalisty Roba Moose (na koncie ma współpracę m.in. z
Taylor Swift, The Killers, Haim, FKA Twigs). Efekt? 20 listopada ukazała się
skromna EP-ka "Copycat Killer", na którą złożyły się cztery utwory z
"Punishera" wykonane w wyjątkowych, smyczkowych aranżacjach. Nadały one
zupełnie nowy wymiar utworom "Kyoto", "Savior Complex", "Chinese Satellite" i
"Punisher".
Phoebe tak opisała ten projekt w Newsweeku:
"Nagrywałam już z Robem i wciąż o nim myślałam, bo ma niesamowity talent do
całkowitego przeobrażania piosenek. Zadzwoniłam, spytałam o te cztery kawałki,
i zgodził się bez zmrużenia oka. Podkręcił dramaturgię i bogactwo brzmienia.
Dzięki Robowi bardziej podobają mi się moje własne utwory.
Kyoto pisałam jako balladę. Nowa wersja sprawiła, że zaczęłam
kwestionować wszystko, co do tej pory nagrałam".
Nawet najlepszy album na świecie nie może zaistnieć bez odpowiedniej promocji.
Phoebe w tym temacie wykonała tytaniczną pracę. Prześledźmy te najciekawsze
momenty!
Zacznijmy od jej występów dla programów telewizyjnych i muzycznych, które
bywały bardzo intrygujące! Pierwszy przykład? Utwór "Kyoto" dla programu Jimmy
Kimmel Live Phoebe prezentowała... siedząc w swojej wannie.
Zjawiskowo wypadło również "ICU" śpiewane w czasie kręcenia bączków sportowym
samochodem dla The Late Late Show with James Corden. Kilka miesięcy
później Phoebe powróciła z innym nagraniem dla tego programu: utwór "Kyoto"
zaczyna śpiewać, budząc się w swojej sypialni, a w drugiej połowie przenosi
się do Carnegie Hall.
Okej, to jeszcze raz "Kyoto", ale tym razem w bardzo porywającej wersji z
dyskotekową otoczką dla The Late Show with Stephen Colbert.
Trudno oderwać wzrok od pięknie wyreżyserowanego i symbolicznego wykonania "I
Know The End" w pustym teatrze na potrzeby programy
Late Night with Seth Meyers.
A co powiecie na występ dla NPR... w gabinecie prezydenta Stanów
Zjednoczonych w Białym Domu? Okej, tu trochę Phoebe oszukała rzeczywistość,
ale wpadło całkiem interesująco!
Zauroczyło mnie świąteczno-magiczne wykonanie "Savior Complex" dla
The Tonight Show Starring Jimmy Fallon!
Dla BBC Radio 1 Phoebe wystąpiła w niezwykłej sesji wspólnie z
obiecującą brytyjską artystką – Arlo Parks! Dziewczyny wykonały utwór "Kyoto"
oraz cover "Fake Plastic Trees" Radiohead!
Ubiegły rok stał również pod znakiem wysypu muzycznych livestreamów na
Instagramie. W tym temacie polecam skromny, akustyczny występ Phoebe
transmitowany na kanale Pitchfroka.
Bardzo symbolicznie w kontekście roku 2020 wypadł również kameralny występ dla
garstki osób zgromadzonych na słynnym stadionie Los Angeles Memorial Coliseum.
A co transmisjami pełnowymiarowych koncertów? Takie też miały miejsce, ale
oczywiście bez udziału publiczności. Tu dwa polecenia. Na początek wyjątkowy
występ w ramach wirtualnego festiwalu Save Our Stages Fest, który został
zorganizowany w celu, który nie wymaga wyjaśnień. Na scenie klubu Troubadour:
Phoebe, jej zespół oraz goście na czele z Conorem Oberstem!
No i mój faworyt! Koncert w słynnym amfiteatrze Red Rocks! Z zupełnie
odmiennej perspektywy (scena ustawiona w miejscu, gdzie siedzi publiczność) i
znakomitą scenografią! Magia! Dodam, że w zeszłym roku urządziłem sobie
sylwestrowy wieczór z seansami koncertów, a tenże puściłem na deser po
północy!
A co poza występami? Tu osobny akapit warto poświęcić głośnej premierze
teledysku do "Savior Complex", który został wyreżyserowany
przez znaną brytyjską aktorkę Phoebe Waller-Bridge. W roli głównej
pojawia się natomiast Paul Mescala, którego rola Connela w
emocjonalnym i świetnym serialu "Normal People" była objawieniem. Żaden
z poprzednich obrazów Phoebe Bridgers nie miał takiej obsady i wsparcia! Jak
doszło do tej współpracy z tymi znamienitymi aktorami?
Wszystko zaczęło się od... maila, który Bridgers postanowiła wysłać do swojej
brytyjskiej imienniczki, która zachwyciła ją tytułową rolą w serialu
"Fleabag", a przy tym uznała za zabawny fakt, że łączy ich to samo imię. W
wymianie maili Waller-Bridge zachęciła Phoebe do obejrzenia serialu "Normal
People". Po seansie Phoebe na Twitterze zamieściła swoją reakcję: "Finished
Normal People and now I’m sad and horny oh wait." Na ten wpis zareagował Paul
Mescala, który okazał się fanem jej twórczości, komentując dosadnie: "I am
officially dead". Zaczęli pisać do siebie, Phoebe wyznała, kto ją zachęcił do
obejrzenia serialu, Paul podłapał ten wątek i wyszedł z pomysłem stworzenia
czegoś wspólnie, a Waller-Bridge dowiadując się o tym, skwitowała krótko:
"Hell yeah". W pierwszej wizji teledysku Bridgers miała na ekranie odgrywać
większą rolę, ale sama trochę się przed tym wzbraniała. Kilka tygodni później
otrzymała wiadomość od Waller-Bridge, która zwolniła ją od tego obowiązku i
wysłała jej zdjęcia Charllotte – uroczego psa rasy chihuahua, który ukradł
ostatecznie kilka kadrów z niniejszego teledysku!
Zapewne zdążyliście już zauważyć, że Phoebe często pojawia się ubrana w
hallowenowe pidżamy/kostiumy z motywem szkieletu. Ten strój stał się symbolem
ery "Punishera" (dla debiutu charakterystyczny był motyw ducha) i jest dowodem
na to, że Bridgers także potrafi zadbać o kwestie wizerunkowe. Zresztą
wystarczy tylko przejrzeć jej
konto na Instagramie, które w dużym stopniu można określić jako "memiczne". Wręcz zadziwiający
jest ten kontrast między wydźwiękiem jej twórczości, a totalnie
bezkompromisową treścią wypełniającą jej social media. Ale za tym wszystkim
kryje się przede wszystkim autentyczność (anegdotka: na początku kariery, gdy
dobijała się do różnych wytwórni, jeden z szefów sugerował jej zmianę tonu
social mediów na mroczniejszy – kategorycznie odmówiła). Kieruje się radą,
którą kiedyś otrzymała od Haley Dahl: "Mów prawdę, bo w przeciwnym razie,
jeśli skłamiesz, będziesz musiała tworzyć każdą rzeczywistość i śledzić, co
wolno ci robić, a czego nie wolno, albo komu mówić, a komu nie". Fani
uwielbiają ją za szczerość! I tu trzeba przyznać, że Phoebe zgromadziła wokół
siebie prawdziwą i wierną społeczność, określaną jako
Pharbz (żartobliwe nawiązanie do Barbz – nazwy fandomu Nicki Minaj). Im
również może sporo zawdzięczać w kwestii budowania popularności. W ostatnich
miesiącach fenomenem z merchu Phoebe okazały się czarne spodnie dresowe z
wydrukowanym na tyłku w foncie gotyckim jej imieniem i nazwiskiem. Nie muszę
chyba dodawać, że fani często chwalili się tym zakupem, proklamując "Phoebe
Bridgers owns my ass". Dużą popularnością cieszyły się też porównania Phoebe
do Taylor Swift, które w grudniu pojawiały się na Twitterze:
"phoebe bridgers is taylor swift for girls who have crumbs in their bed",
"phoebe bridgers is taylor swift for girls who drowned their Sims",
"phoebe bridgers is taylor swift for girls who hate themselves",
"phoebe bridgers is taylor swift for girls who told kids on the playground
that ‘ring around the rosie’ is actually about the black plague".
Phoebe uznaje je za całkowicie uczciwe i fajne. Sama podkreśla, że nigdy nie
spotkała i nie rozmawiała z Taylor Swift, ale chciałaby. "Myślę, że ona jest
doskonałym przykładem sposobu, że przywileje są zarówno wynikiem szczęścia,
ale także trzeba być przy tym naturalnie utalentowanym ... jak i trzeba być
wielkim pisarzem, a ja zawsze o niej tak myślałam" – wyznała dla portalu
Nylon. W tymże samym tekście obie artystki do siebie porównał Matt
Berninger, który niedawno współpracował ze Swift na płycie "Evermore": "Ich
piosenki malują naprawdę żywe obrazy abstrakcyjnych, emocjonalnych miejsc,
które wydają się autentyczne. Nie potrafię wyjaśnić, jak to robią, ale myślę,
że to właśnie z tą niechlujną szczerością ludzie się łączą". Kto wie, może
kiedyś w przyszłości doczekamy się kolaboracji tych dwóch artystek.
Obserwując w zeszłym roku niestrudzoną walkę Phoebe o swoje pięć minut,
zwróciłem również uwagę na niezliczoną ilość wywiadów, jakie zostały z
nią przeprowadzone. Phoebe rozmawiała nie tylko z dziennikarzami, ale także z
celebrytami, muzykami (ciekawe rozmowy z
Larsem Ulrichem i
Beabadoobee),
pisarzami (rozmowa na łamach Playboya z Carmen Marii Machado, której
feministyczna książka "Jej ciało i inne strony" zmieniła u Phoebe sposób
postrzegania świata i inspirowała do pisania tekstów nacechownych realizmem
magicznym. I tak, tam również pojawiła się rozbierana sesja Phoebe!).
Większość tych rozmów przeprowadzana była w sposób zdalny i widok
rozmawiającej Phoebe, która siedzi w swojej sypialni w mieszkaniu w Echo Park,
za nią biała rama wezgłowia jej łóżka opleciona światełkami oraz ściana, na
której zawieszony jest czarno-biały plakat Nicka Cave'a, odwrócony bukiet
martwych róż, a także gitara elektryczna omalowana gwiazdami – był bardzo
charakterystycznym obrazem roku 2020.
Trudno to sobie wyobrazić, ale Phoebe znalazła w tym wszystkim czas również
na... założenie własnej wytwórni płytowej! "Zawsze marzyłem o posiadaniu wytwórni, ponieważ jestem też wielkim
fanem muzyki" – wyznawała na łamach Billboardu. Szefów wytwórni Dead Oceans
"męczyła" różnymi propozycjami artystów, z którymi jej zdaniem warto byłoby
podpisać kontrakt, aż w końcu wprost zadała pytanie: "Dlaczego nie pozwolicie
mi założyć własnej wytwórni i werbować zdolnych artystów?". Oni odpowiedzieli
w stylu: "Proszę bardzo!". I tym sposobem w październiku ogłaszała narodziny
wytwórni Saddest Factory, pozostającej pod skrzydłami Dead Oceans.
Nazwa to żartobliwe podejście do słowa "satisfactory" – często używanego
określenia w branży muzycznej. "Wizja wytwórni jest prosta: dobre piosenki,
bez względu na gatunek" – wyjaśnia Phoebe. Już jako dyrektor generalna
podpisała pierwszy kontrakt z niebinarnym, indie-popowym artystką/artystą
Claud, którą/którego usłyszała niegdyś przypadkowo w Chicago. 12 lutego
nakładem Saddest Factory ukaże się debiutancki album Claud zatytułowany "Super
Monster". Pierwsze singlowe zapowiedzi brzmią obiecująco!
Puentą dla zeszłorocznych sukcesów Phoebe Bridgers okazały się
cztery nominacje do nagród Grammy! Album "Punisher" został umieszczony
na liście Best Alternative Music Album! Utwór "Kyoto" nominowany w
kategoriach Best Rock Song oraz Best Rock Performance! A sama
artystka pojawia się pośród kandydatów do nagrody Best New Artist! W
trakcie, gdy ogłaszano te ważne wyróżnienia (okej, można sporo dyskutować nad
jakością nagród Grammy, ale to wciąż Grammy) Phoebe... spała! Obudziła ją w
pierwszej kolejności wiadomość od mamy, a potem posypały się zewsząd kolejne
gratulacje. W rozmowie z Beabadoobee podkreślała bardzo fajne reakcje reszty
swojej rodziny, a zwłaszcza dziadka, który dopiero po tej wiadomości w pełni
zrozumiał, że jego wnuczka jest poważną, szanowaną i znaną na całym świecie
artystką muzyczną. Nawet sąsiedzi Phoebe, którzy potrafili wcześniej krzyczeć
do niej "shut the fuck up", gdy śpiewała w domu, ku jej zdumieni zaczęli
składać powinszowania. Nie będzie zapewne łatwo o docelowe zdobycie statuetek,
ale trzymam kciuki! Phoebe w pełni na to zasługuje! Rozstrzygnięcia poznamy
jednak dopiero w marcu, ponieważ gala rozdania nagród została przesunięta z
powodu wciąż szalejącego koronawirusa.
Kończąc wątek roku 2020, nie mogę również zapomnieć o tradycyjnym,
świąteczno-grudniowym coverze! Tym razem na warsztat Phoebe trafiła kompozycja
"If We Make It Through December" Merle Haggarda!
Zdaję sobie sprawę, że bardzo gloryfikuję talent i dotychczasowe dokonania
Phoebe Bridgers, ale jednocześnie jestem przekonany, że ta dziewczyna może w
przyszłości nas zachwycić jeszcze bardziej! Wierzę w to całym serduchem i
jestem ciekaw, co wydarzy się w jej życiu w tym roku. Potencjalnie powinna
wyruszyć w trasę oraz odwiedzać festiwale (została ogłoszona na Colours Of
Ostrava!), ale... sami wiecie, że koronawirus ciągle trzyma nas w domach i
perspektywy na najbliższe miesiące nie są kolorowe... No cóż, zobaczymy! Jedno
jest pewne, ta dziewczyna na pewno nie będzie siedziała bezczynnie! Niedawno
zresztą zapowiedziano jej występ w ramach programu Saturday Night Live!
Czekam!
Okej, okej, to jeszcze nie koniec! Okazuje się, że uzbierało mi się w
notatkach jeszcze kilka ciekawostek, anegdotek, których
nie udało mi się ostatecznie wcześniej przemycić. Oto one:
- Phoebe jest ogromną fanką serii książek o Harrym Potterze! Należy do wielbicieli... Slytherinu!
- Jest pescowegetarianką.
- Uwielbia podcasty kryminalne.
-
Otwarcie przyznaje się do depresji i korzystania z pomocy terapeuty.
- Obecnie jej mama zajmuje się... kręceniem stand-upów.
- Przy podpisywaniu kontraktu z Dead Oceans zmusiła szefa wytwórni, by przeszedł na wspólną kolację, bo nie miała zamiaru dopinać tej umowy mailowo.
-
Pod koniec 2013 roku bądź na początku 2014 dziadek Phoebe zapłacił jej za
występ na zjeździe rodzinnym. Występowała obok uznanej amerykańskiej
songwriterki Gordon Gano, liderki folk-punkowego zespołu Violent Fammes.
Phoebe w tamtym momencie nie spodziewała się, że kilka lat później
"skończy" jako support Violent Fammes na ich trasie.
- W 2014 roku wzięła udział w castingu do pewnego muzycznego filmu i została zauważona przez Lindę Perry (piosenkarkę i producentkę mającą na koncie współprace m.in.: z Courtney Love, Chrisitną Aguilerą, Gwen Stefani, Alicią Keys). Chciała ona obsadzić w filmie Phoebe, ale ta zrezygnowała po spotkaniu i skandalicznych słowach producenta skierowanych do niej i innej dziewczyny rywalizującej o rolę: "Powodem, dla którego wy dwie jesteście tak wspaniałe, jest to, że obie jesteście osiągalne. Gdybym był dzieciakiem, oglądałbym ten film, wiedziałbym, że mógłbym się z tobą przespać". Właściwie Phoebe przyjęła ten incydent z ulgą, bo od początku nie była przekonana co do tego pomysłu i zyskała wymówkę.
-
Podczas koncertu, na którym poznała Conora Obersta, zagrała utwór "Motion
Sickness" oraz "Whatever (Folk Song in C)" z kompilacji rarytasów Elliota
Smitha "New Moon" z 2007 roku. Po występie Conor powiedział: "Wow,
pokochałem te dwie ostatnie piosenki". Na co Phoebe odparła: "Cóż, tak –
zagrałem jedną z moich, a potem piosenkę Elliotta Smitha". Conor zaś
uparcie twierdził: "Nie, nie zrobiłaś tego. To nie jest piosenka Elliotta
Smitha". Chwilkę się o to wykłócali, ale jak już wiecie, stali się później
przyjaciółmi.
- W 2018 roku Phoebe supportowała w Londynie występ Bon Ivera. Podczas soundchecku dołączyli do niej Justin Vernon i Sean Carey i razem zagrali kilka piosenek – bardzo miło wspomina ten moment.
- W 2018 dla sesji Spotify Phoebe nagrała cudny cover utworu "Friday I'm In Love".
-
W 2019 roku ukazał się krążek stanowiący hołd dla twórczości Toma Waitsa
"Come On Up To The House: Women Sing Waits". Wśród zaproszonych wokalistek
jest i Phoebe z własną interpretacją utworu
"Georgia Lee".
-
Nie wspomniałem jeszcze o dwóch interesujących kolaboracjach. W 2018 roku,
na potrzeby drugiego sezonu serialu "Trzynaście powodów", zespół Lord
Huron zaprosił Phoebe do wspólnego nagrania ich popularnej kompozycji
"Night We Met".
- Na przełomie 2019 i 2020 roku Phoebe pomagała przy produkcji trzeciego albumu Christiana Lee Hutsona – "Beginners". Jej wokal słyszymy w utworach "Lose This Number" oraz "Unforgivable". Z Christianem przyjaźni się i współpracuje od 2018 roku, wziął on udział w nagrywaniu piosenki "Ketchum, ID" na EP-kę "boygenius", pomagał w nagraniach i ruszył w trasę jako członek Better Oblivion Community Center oraz miał swoj udział w tworzeniu "Punishera".
- A skoro już mowa o tym, kto pomagał przy "Punisherze" w studiu Sound City, to do tej listy dopiszmy jeszcze: Jenny Lee Lindberg (Warpaint), Nicka Zinnera (Yeah Yeah Yeahs), Nate Walcotta i Mike'a Mogisa (Bright Eyes), Jima Keltnera (legendarny perkusista sesyjny), Blake'a Millisa, Julien Baker, Lucy Dacus, Conora Obersta, Tony'ego Berga, Ethana Gruskę, członków jej zespołu: Marshalla Vore'a, Harrisona Whitforda, Emily Retsas i Nicka White'a oraz wielu innych!
-
"Punisher" został zadedykowany pamięci Maxa – czarnego mopsa, którym
Phoebe opiekowała się od ósmego roku, a który zmarł na początku 2019 roku.
Phoebe bardzo mocno przeżyła stratę swojego psiego przyjaciela.
- Nagrywając "I Know The End", Phoebe pytała się Conora Obersta o technikę krzyku. Odpowiedział jej: "Po prostu krzycz". Ostatecznie straciła głos na kilka dni.
Życiorys Phoebe jest barwny i jeszcze pewnie mółbym opowiadać o niej długo,
ale ja już też "tracę głos" i czas kończyć! Mam nadzieję, że ta dawka wiedzy o
życiu Phoebe Bridgers zaspokoiła Wasze zainteresowanie artystką, która stała
się objawieniem ostatnich miesięcy. Jej historię sukcesu można krótko opisać
jako połączenie zdrowych porcji talentu, wsparcia właściwych osób oraz
nieustająco ciężkiej pracy. Bez wątpienia
Phoebe Bridgers stała się jedną z najbardziej utalentowanych
singer-songwriterek XXI wieku!
"Phoebe objawia się jako głos swojego pokolenia. Za 50 lat stanie się nową
Patti Smith, PJ Harvey, Nickiem Cave'em. Będzie jedną z tych artystek, na
którą wszyscy będą spoglądać wstecz, jako na osobę, która wytyczyła własną
ścieżkę i była tak znacząca dla wielu ludzi"
– tymi pięknymi słowami jej przyjaciela Dave'a Rowana stawiam kropkę.
Sylwester Zarębski
PM
28.01.2021