MUZYCZNE PODSUMOWANIE ROKU 2020!

/
0 Comments

Muzyczne Podsumowanie Roku 2020!



Muzyczne Podsumowanie Roku 2020!

 

Wstęp, czyli refleksje Ojca Podróżnika



Rok 2020 pożegnałem z oddechem ulgi. 

Był to rok, który chciałoby się wymazać z pamięci albo totalnie zrestartować. Rok, w którym wiele marzeń nie zostało zrealizowanych. Rok, który wywrócił codzienne życie do góry nogami. Jak minione miesiące w skrócie wyglądały z mojej perspektywy?

Początek roku nie zwiastował katastrofy, więc, uskrzydlony sukcesami z 2019 roku, emanowałem pozytywną energią i nadzieją, że najbliższy czas przyniesie dalszy rozwój bloga, wiele niezapomnianych podróży koncertowych i kolejne spotkania z Podróżującymi. Z listy marzeń miały się spełnić koncerty m.in.: The Killers, Iggy'ego Popa, Daughter, Kendricka Lamra, Thoma Yorke'a, Bon Ivera i wielu innych. Serducho muzyczne niecierpliwie czekało na kolejne spotkania z m.in.: Nickiem Cavem, Of Monsters And Men, Nothing But Thieves, Sigrid, Caribou, Skunk Anansie, Michaelem Kiwanuką... A do tego jeszcze wyczekiwane występy polskich artystów i czyhające odkrycia koncertowe. Ogromne nadzieje wiązałem z pierwszym pełnowymiarowym wyjazdem na Spring Breaka, na który otrzymałem akredytację... No tak... Gdzieś tam w połowie marca było już wiadome, że niewiele moich planów zostanie zrealizowanych. Ale jeszcze na początku pierwszego lockdownu naiwnie się łudziłem, że to przejściowy kryzys, że za kilka tygodni wszystko wróci do normy. Nie było załamki, a wręcz ze sporym zaangażowaniem wykorzystywałem wolny czas od podróży na nadrabianie pewnych zaległości i ćwiczenie warsztatu tworzenia podcastów. Z dnia na dzień jednak zaczynało do mnie docierać, że koronawirus zostanie z nami na dłużej i będzie niósł katastrofalne skutki dla branży rozrywkowej. Lawinowo zaczęto odwoływać letnie festiwale i (w najlepszym przypadku) przesuwać wszystkie większe trasy zagranicznych artystów... Każda taka kolejna wieść pogłębiała smutek. Na szczęście lato okazało się trochę łaskawe i pozwoliło złapać lekki oddech. Udało się kilka razy wsiąść do pociągu i poczuć zew koncertowych (i nie tylko!) przygód podczas występów polskich artystów organizowanych w rygorze sanitarnym. Z perspektywy czasu mogłem chyba nawet ten okres wykorzystać intensywniej. Ale tu znów, łudziłem się, że spokojnie jesienią uda się zorganizować wszystkie kolejne planowane koncerty polskich wykonawców... Druga fala koronawirusa była jednak bezlitosna... Szczegóły zeszłorocznych podróży koncertowych znajdziecie w kolejnej części tego podsumowania, ale zapewne już się domyśliliście, że było ich mało. Miało to oczywiście swoje przełożenie na kondycję bloga. 

No nie da się ukryć, że wyjazdy i relacje z koncertów oraz spotkania z Wami (tych planowanych i tych przypadkowych – okropnie mi brakuje) stały się kręgosłupem i paliwem napędowym mojej działalności jako blogera. Ich mniejsza ilość poskutkowała sporym kryzysem. Widać to wyraźnie na przykładzie mojego profilu na Instagramie i corocznego podsumowania bestnine: 83 posty (ponad 100 mniej względem poprzedniego roku!) i ok. 2,7 tys. łącznych polubień (rok temu ponad 4 razy tyle!). Zasięgi spadły dramatycznie, algorytmy Facebooka też coraz bardziej bezlitosne, ponowny spadek ilości tekstów na blogu, zakończony porażką projekt Sunday Music Talks na fejsbukowej grupie (chyba przekombinowałem, a może po prostu na ten moment pomysł był za bardzo utopijny) – no nie był to udany rok. Wszystko to, co działo się w ciągu ostatnich miesięcy (zwłaszcza jesienią, gdy... nie działo się nic) miało też mocne odbicie na moim samopoczuciu i spadku kreatywności. Ale by nie było tak, że tylko narzekam. Jestem bardzo zadowolony z tekstów, które powstały w ramach działu "PM odkrywają". Do plusów mogę zaliczyć również swoje próby zaistnienia w świecie podcastów, ale jeszcze nie czuję się w tym formacie w pełni komfortowo. Natomiast nie porzucam tej idei, a nawet wiążę z nią spore nadzieje. Zwłaszcza że tuż za rogiem czai się pewna rewolucja związana z możliwością legalnego dodawania muzyki do podcastów! Anchor i Spotify testują obecnie to rozwiązanie w kilku krajach. Tworzenie takich regularnych podcastów w formie audycji radiowych byłoby pewnym spełnieniem marzeń! Ale nie zapeszajmy, poczekajmy spokojnie, czy te możliwości się przyjmą i dotrą do naszego kraju. Generalnie rok bez większych sukcesów, ale próbowałem walczyć.

Nie ukrywam jednak, że podczas tego trudnego roku myśli o porzuceniu tej muzycznej łajby pojawiały się bardzo często. Skoro jednak czytacie to podsumowanie, to oznacza, że wciąż kurczowo trzymam się steru, pomimo że wpadliśmy w potężny sztorm. Dryfujemy w stronę skał, ale wciąż w głębi wierzę, że uda się ten kurs zmienić! Dziękuję Wam za to, że pozostaliście ze mną i wciąż mnie wspieracie, obserwujecie, dopingujecie! Jesteście najlepszą muzyczną załogą! Szczególnie chciałbym pozdrowić tych najbliższych fanów i przyjaciół: Justyna, Edyta, Kaja, Wiktoria, Agnieszka, Kamila, Wojtek, Patryk – dzięki za nieustanną obecność oraz organizację dwóch wspólnych, wspaniałych podróży: nostalgicznej do Gdyni w czasie "trwania" Open'era oraz tej epickiej do Krakowa w sierpniu! To moje highlighty tego roku!

W jednym temacie rok 2020 mnie nie zawiódł. Muzyka. Muzyka, która w kryzysowych momentach zawsze stawała się dla mnie parasolem, pod którym znajdowałem wytchnienie i nadzieję.  Na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy nie zabrakło płyt, które przyniosły chwile ukojenia, zapomnienia, dobrej energii, refleksji, magii, nostalgii, szczęścia. Porywały, frapowały, podniecały, satysfakcjonowały. Brakowało w wielu przypadkach przeniesienia i sprawdzenia tych emocji na scenicznych gruntach, ale nic na to nie mogliśmy poradzić. A zatem, już nie przedłużając, w dalszej części tekstu, w sześciu kategoriach (nadmienię, że ta ostatnia pojawia się jako wyjątkowy bonus) czekają na Was subiektywne zestawy moich ulubionych płyt roku 2020! Obszerne jak nigdy wcześniej, ale wciąż z odpowiednim umiarem! Nie sztuką jest tworzyć zestawy dziesiątek najlepszych płyt, Prawdziwe wyzwanie leży w dokonaniu konkretnego wyboru zgodnego z sumieniem. Tak czy owak, do układu poszczególnych rankingów proszę również podchodzić z odpowiednim dystansem. Między poszczególnymi miejscami tak naprawdę nie ma grubych murów. Kultura to nie wyścigi, a poszukiwanie emocji i ważnych przekazów. Wszystkie poniżej wyróżnione płyty w moich odczuciach spełniły te wymagania. Choć te miejsca na podiach... O tak, tam jednak nie ma przypadków! Zapraszam!

➖➖➖➖➖



  KONCERTY 2020



No cóż... Pierwszy raz od wielu lat nie miałem problemu z podliczeniem ilości koncertów, które widziałem w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. Poproszę werble... Całe 23 koncerty, wliczając w tę sumę także supporty. Nie ma co nawet porównywać do lat poprzednich. No, ale dobre i tyle, tym bardziej, że nie zabrakło całkiem fajnych podróży!

Na swoje nieszczęście miniony rok koncertowy rozpocząłem stosunkowo późno, bo dopiero 14 lutego plenerowymi koncertami Julii Marcell, Sorry Boys i Fisz Emade Tworzywo w ramach Chełmińskich Walentynek! Chłodny, ale piękny i rozgrzewający serducho to był wieczór!

Ostatniego dnia lutego podróżowałem do Warszawy na pierwsze (i jak się okazało – ostatnie) spotkania z zagranicznymi artystami. W warszawskiej Hydrozagadce wystąpił duet Ferris & Sylvester oraz niesamowita Jade Bird, której koncert obfitował w energiczne uniesienia!

 Na samym początku marca, jeszcze nieświadomi czyhającego zagrożenia, przybijaliśmy piątki z Arturem Rojkiem w Toruniu. Rewelacyjny koncert!

Potem długa przerwa do lata, które okazało się trochę dla nas łaskawe i powróciła możliwość organizacji mniejszych koncertów w odpowiednim rygorze sanitarnym. Nim jednak zgłodniały wyruszyłem na te wakacyjne koncerty, to na początku lipca, w czasie gdy miał odbywać się Open'er Festival, z grupą Podróżujących wybraliśmy się w sentymentalną Podróż do Gdyni. Odwiedziliśmy zamknięty teren lotniska Kosakowo, wspominaliśmy poprzednie edycje odpoczywając na plaży Babie Doły i wspólnie oglądaliśmy retransmisję występu Kasabian na Open'erze z 2010 roku! Fajnie było! Przejdźmy jednak już do koncertowych konkretów! 

12 lipca zameldowałem się w Poznaniu na koncercie ukochanych dziewczyn z Lor, które po raz pierwszy prezentowały na scenie materiał z EP-ki "Sunlight" w poszerzonym składzie o braci Sarapata! Pomijając absolutnie niesprzyjający budowaniu klimatu dziedziniec Tamy, było to bardzo zaskakujące i piękne spotkanie! I jedyne takie w lipcu... Sierpień przyjemnym koncertem w Toruniu otworzyła debiutująca w tym roku formacja Stach Bukowski. Kilka dni później w Chełmnie odbyła się skromna edycja interdyscyplinarnego festiwalu Perspektywy – 9 Hills, podczas którego miałem przyjemność doświadczyć niezwykłego koncertu Leszka Możdżera w kościele śś. Apostołów Piotra i Pawła. W połowie sierpnia wydarzyła się niezapomniana wycieczka z gronem najbliższych Podróżujących do Krakowa, podczas której wybraliśmy się na koncert Ralpha Kaminskiego (supportowany przez Bloo Crane i Dawida Grzelaka) w Forty Kleparz. Kosmiczne show! Miałem kilka pomysłów na spędzenie kolejnego weekendu, ale ostatecznie wsiadłem w pociąg do Gdańska i wziąłem udział w wydarzeniu "Młodzi Alternatywni" w leśnym amfiteatrze w Dolinie Jaśkowej. Przede wszystkim dla ponownego spotkania z dziewczynami z Lor (tym razem bez chłopaków), ale także bardzo byłem zainteresowany koncertem obiecującego artysty Vincenta (jego duet z Jagodą Kudlińską w utworze "Mój Dom" – ciary do dziś!). A wieczór otworzyła soulowa artystka Dora. Wpadając w koncertowy rytm, postanowiłem na koniec wakacji raz jeszcze odwiedzić Poznań. 28 sierpnia potańczyliśmy i pośpiewaliśmy sobie do utraty tchu i głosu na koncercie Króla! Ten występ chyba był dla mnie taką największą namiastką normalności. Następnego dnia pędziłem do Chełmna, by na zakończenie wakacji uczestniczyć w sympatycznych koncertach Leskiego i Renaty Przemyk. Zbiór relacji z tych letnich koncertów znajdziecie 👉 w tym miejscu.

We wrześniu udało się doprowadzić do skutku organizację jubileuszowej, dziesiątej edycji świeckiego Blues Na Świecie Festival! To impreza bliska mi sercu, na której pojawiam się w miarę możliwości od samego początku. Dwa wieczory w świeckim amfiteatrze wypełniała wspaniała muza szalonych chłopaków z Boogie Boys, wspominającego twórczość swojego ojca Sebastiana Riedla z zespołem Cree, czarującej psychodelicznymi dźwiękami i power-flower energią Ani Rusowicz oraz rock'n'rollowego wariata Mrozu. Zwłaszcza koncert tego ostatniego okazał się dla mnie sporym zaskoczeniem i porwał do zabawy!

Naiwnie wierzyłem, że zaplanowane na jesień koncerty polskich wykonawców będą się odbywać bez większych przeszkód, ale druga fala koronawirusa sprowadziła te marzenia na ziemię. Przed kolejnym całkowitym lockdownem udało się doświadczyć tylko, albo aż, pięknego i odprężającego koncertu Tęskno w Toruńskim Dworze Artusa

No i to byłoby na tyle. Oczywiście oglądałem jeszcze popularne w tym roku livestreamy, ale, co by o nich dobrze nie mówić, one nigdy nie zastąpią tych emocji, które pojawiają się na prawdziwych koncertach. Oby ten rok pod względem możliwości takich doznań był dla nas wszystkich łaskawszy!  

      ➖➖➖➖➖



      EP-ki 2020 

       
       

      10.  PHOEBE BRIDGERS – "COPYCAT KILLER" 

      Phoebe Bridgers na EP-ce "Copycat Killer" przedstawia cztery utwory ze swojej tegorocznej płyty "Punisher" w wyjątkowych, smyczkowych aranżacjach, za które odpowiedzialny jest uznany amerykański kompozytor, dyrygent, multiinstrumentalista Rob Moose (na koncie ma współpracę m.in. z Taylor Swift, The Killers, Haim, FKA Twigs)! I cóż to są za złote aranże! Nadają zupełnie nowy wymiar utworom "Kyoto", "Savior Complex", "Chinese Satellite", "Punisher"! Czy jednak sprawia to, że są lepsze niż oryginały? Hmmm... nie wydaje mi się. Choć właściwie nie wiem, czy należy stawiać to pytanie. Są to wersje po prostu inne, ukazują intymniejsze oblicze Bridgers i otwierają nowe drogi interpretacyjne, zwłaszcza w przypadku tych dwóch pierwszych wymienionych kompozycji. Troszkę dyskusyjny w tej EP-ce jest wybór utworu "Chinese Satellite", który już w oryginale zawiera w tle sporo smyczków, więc można mieć wątpliwości w kwestii zasadności tej nowej wersji – rozbudowanej rzecz jasna, ale jednak dość podobnej w kluczowych fragmentach. Jednak z mojej strony to jest dość naciągane szukanie wad, ponieważ ja jestem w tym roku po uszy zakochany w Phoebe! Moja druga połowa muzycznej duszy uwielbia też wszelkie ucieczki w klasyczne, smyczkowe aranże, więc... Ja przyjąłem ten pomysł Phoebe i Roba Moose'a z otwartymi ramionami i przytuliłem baaardzo mocno! Nie bez przypadku ta artystka otwiera nam to tegoroczne podsumowanie...




       

      9. SLØTFACE – "THE SLUMBER TAPES"

      Minialbum norweskiej, punkowej grupy Sløtface, która w zeszłym roku wydała również świetny album "Sorry for the late Reply". 
       
      "The Slumber Tapes" to zbiór wybranych utworów z wyżej wymienionej ich drugiej płyty plus nowa kompozycja "Doctor" i cover parkietowego bangeru "Murder On The Dancefloor" Sophie-Ellis Bextor. Sløtface tym razem wszystkie kompozycje odzierają ze swojej charakterystycznej, gitarowej zadziorności i prezentują je w ślicznych aranżacjach akustycznych! I to jest magiczne! Rzucają zupełnie nowe światło na swoją twórczość oraz inspiracje. Do twarzy im z takim klimatem, a wokal Haley Shea na tle akustycznych gitar i smyczków olśniewa jeszcze bardziej! Piękne wydawnictwo!




       

      8. DES ROCS – "THIS IS OUR LIFE

      Nowojorczyk Danny Rocco tworzy z jasnym celem przywrócenia chwały muzyce rockowej. Jednego odmówić mu nie można – szaleństwa! Jego trzecia EP-ka w dyskografii to porywający materiał! Udanie wypycha rockowe tradycje na tory współczesnych oczekiwań młodego pokolenia. No i ten tytułowy singiel! Ogień!




       

      7. HENRY NO HURRY – "MAROON DOT"

      Wawrzyniec Jan Dąbrowski to jeden z naszych absolutnie najlepszych singer-songwriterów! Po raz kolejny dostarczył wspaniałą muzę przez duże M! Polecam zaprosić te delikatne, piękne, czarujące, folk-rockowe dźwięki do własnych czterech kątów! Nie będziecie żałować! Ja niemal utonąłem w falach zachwytu!





       

      6. CHRISTINE AND THE QUEENS  – "LA VITA NOUVA"

      Christine tą EP-ką potwierdza, że należy do czołówki alternatywnego popu! Niezwykła wrażliwość i melodyjność, świetny utwór "People I've been sad" i ten duet z Caroline Polachek w tytułowym utworze! Całość wzbogacona o piękny obraz, więc z tym materiałem polecam zapoznać się w takiej właśnie formie.






      5.  MAGDA KLUZ – "AKWENY" 

      Piękna debiutancka EP-ka od utalentowanej Magdy Kluz! W pięciu błyskotliwie skonstruowanych kompozycjach (szczególnie wyróżniam "Slow and Quiet") Magda przesyła subtelne, wrażliwe, melancholijne emocje, które ładnie zagnieździły się w moim serduchu! Czekam niecierpliwie na więcej!




       

      4. HOLLY HUMBERSTONE – "FALLING ASLEEP AT THE WHEEL"

      Obiecująca singer-songwriterka z Wielkiej Brytanii ze swoim debiutanckim wydawnictwem! Ogromny talent! Osobiście dla mnie jedno z największych objawień ubiegłego roku! Na EP-ce mamy do czynienia z bardzo osobistymi tekstami, w dużej mierze inspirowanymi lękiem prowadzenia pojazdów (sama Holly podkreśla, że pisanie tekstów traktuje jako sesje terapeutyczne), osadzonymi w akustycznym cieple połączonym z mroczno-elektroniczną produkcją. Jej muzykę można śmiało umieścić pomiędzy twórczościami Lorde, Maggie Rogers i Phoebe Bridgers (Holly nie ukrywa swojej sympatii do tych artystek). EP-ka ta stanowi znakomitą wizytówkę jej umiejętności i drzemiącego potencjału! Będzie o niej głośno!




       

      3. ANGIE MCMAHON – "PIANO SALT EP

      Wyjątkowa EP-ka od uroczej singer-songwriterki Angie McMahon! Wymowny tytuł – "Piano Salt EP" – jasno sugeruje czego się spodziewać. Otrzymujemy pięć wybranych kompozycji z debiutu tej utalentowanej Australijki wykonanych samotnie przy pianinie (z wyjątkiem "If You Call" zaśpiewanego w duecie z Leifem Vollebekkiem). Efekt jest piorunujący: wokal Angie w takim skromnym anturażu rozgonił wszelkie kłęby moich myśli i doznałem pięknego stanu "sam na sam" z muzyką. Pojawiają się tu jednak też niespodzianki w postaci dwóch świetnych coverów! Kompozycja "The River" z repertuaru Bruce'a Springsteena oraz "Born To Die" Lany Del Rey. Przepiękny materiał! I ten wokal Angie... Będę powtarzał do znudzenia: uwielbiam!




       

      2. BIRDY – "PIANO SKATCHES"

      Po pięciu latach pojawił się w końcu nowy materiał od Birdy w postaci skromnej EP-ki "Piano Sketches"! Wywołuje on nieproporcjonalną do swojej wielkości ilość niesamowitych emocji! Birdy przy pianinie czaruje niczym perfekcyjna Hermiona Granger! Ależ tu są piękne chwile! Zwłaszcza utwór "If This Is It Now" uważam za kompozytorskie dzieło życia tej dziewczyny! Czasami wystarczy tak niewiele, by było tak genialnie! Jestem teraz ciekaw, jaki kierunek Birdy obierze na trzecim albumie, który ma pojawić się w tym roku.





       

      1. LOR – "SUNLIGHT"

       
       
       
      Osoby, które sprawdzają moje regularne muzyczne podsumowania z każdego miesiąca w cyklu "Aktualnie w Głośnikach", być może dostrzegli, że w sposób dyskretny rozstrzygnięcie tej kategorii sugerowałem już w marcu. Nie mogło być inaczej! Kto mnie zna, ten wie, że twórczość Lor wypełnia moje muzyczne serducho po brzegi! Wierzę w talent tych dziewczyn od niemalże samego początku ich kariery i naprawdę niezwykle satysfakcjonujące oraz napawające dumą jest obserwowanie tego, jak pięknie rozkwita ich kariera oraz jak wspaniale ewoluuje ich twórcza kreatywność. O ile debiutancki krążek "Lowlight" z 2019 roku był pięknym podsumowaniem ich pierwszego rozdziału muzycznej kariery, o tyle EP-ka "Sunlight" to pokaz o wiele większych aspiracji oraz inspiracji. W bardzo pozytywnej recenzji pisałem, że "mamy tu do czynienia z bardzo przemyślaną koncepcją w warstwie muzycznej i lirycznej. W kontrze do debiutu dziewczyny grają zdecydowanie weselej, poszukały muzycznych rozwiązań, które wzbogaciły ich brzmienie i wstrzyknęły dodatkowej energii" (tekst znajdziecie → w tym miejscu!). Nowy, porywający kierunek twórczości to efekt współpracy z błyskotliwymi producentami – braćmi Michałem i Mateuszem Sarapata. Swoją cegiełkę w kapitalnym utworze "sun#2" dołożył także zaproszony do studia mega zdolny Grzegorz Wardęga (Runforrest). Tak oto narodziła się wspaniała EP-ka, która w tym ponurym roku dostarczała sporo słonecznych przebłysków! To kolejny sukces dziewczyn, o czym świadczą choćby zaproszenia na Primaverę oraz Eurosonic! A czuję, że to dopiero rozgrzewka przed tym, co nadejdzie w przyszłości! 







      Wyróżnienia:

      • Ghostly Kisses – "Never Let Me Go"
      • Alfie Templeman – "Happiness in Liquid Form"
      • Wildes – "Let You Go"
      • The Cassino – "Glass And Syrofoam"
      • Nilüfer Yanya – "Feeling Lucky?"
      • James Blake – "Before" & "Covers"
      • Muzz – "Covers"
      • Arctic Lake – "See Inside"


          Wyróżnienie specjalne:

           

          FENN & BESS ROSENTHAL – "THEY'RE AWAKE!"

          Fenn (4 lata) i Bess (6) – utalentowane córeczki  Toma Rosenthala – zaprezentowały bodaj najbardziej uroczą EP-kę w historii muzyki, a już na pewno zeszłego roku! Tata oczywiście dzielnie akompaniuje! Przygotujcie chusteczki do płaczu i śmiechu! 



           

          ➖➖➖➖➖

           
           

          Zagraniczne Debiuty 2020

             

          10. FOREIGN AIR – "GOOD MORNING STRANGER"  

          Po trzecim odsłuchu nowego albumu Nothing But Thieves puściłem Spotify w samopas i tym sposobem do moich głośników trafił utwór "Ultra Mega Love". Od razu przykuł moją uwagę, więc postanowiłem sprawdzić, kto stoi za tym świetnym utworem. Okazało się, że mam tu do czynienia ze świeżo upieczonymi debiutantami – amerykańskim duetem Foreign Air, który tworzą Jesse Clasen i Jacob Michael. Niezwykle trudno znaleźć o nich informacje. Tworzą wspólnie muzykę już od prawie dziesięciu lat, na koncie mają single, które na Spotify osiągnęły milionowe odsłuchy, ale dopiero teraz udało im się stworzyć i zaprezentować światu swój pierwszy longplay "Good Morning Stranger". Okej, okej, ale co jest w ich twórczości tak interesującego, że postanowiłem przyjrzeć im się bliżej i umieścić w dziesiątce zagranicznych debiutów? Otóż serwują nam bardzo smaczny koktajl różnych gatunków muzycznych. Trochę ich brzmienie przypomina zmieszaną ze sobą twórczość Alt-j, Twenty One Pilots, Foster The People i Imagine Dragons. Interesujący miks alternatywy, rocka, elektroniki, popu. Trudno ich jednoznacznie klasyfikować. Każdy kolejny utwór (łącznie 16 piosenek) z tego debiutu potrafi zaskoczyć, a część ma naprawdę spory potencjał mainstreamowy. Zadziwiające, że nie udało im się zdobyć większego rozgłosu medialnego. Polecam sprawdzić!
           



           

          9. JESSIE REYEZ – "BEFORE LOVE CAME TO KILL US" 

          Długo wyczekiwany debiut nietuzinkowej artystki młodego pokolenia! "Before Love Came To Kill Us" to pozycja na którą warto zwrócić uwagę. Jessie jest zjawiskową wokalistką, która nie przebiera w środkach i nie owija w bawełnę. Szczera do bólu i ostra jak brzytwa. Pod "mięsistymi" tekstami czuć jednak, że skrywa się osoba niezwykle emocjonalna i wrażliwa.

          Mam tylko jeden problem. I to od dawna. Nie przekonują mnie w jej przypadku kompozycje, które atakują tłustym, nowoczesnym beatem. To nie do końca moja bajka. Ale gdy jej głos pojawia się na tle bardziej, ujmijmy to, klasycznym – bywa naprawdę cudnie! Na tyle, że nie potrafię nie docenić jej w tym podsumowaniu.

          No i Jessie może pochwalić się kolejnym wspólnym utworem z Eminemem (wcześniej wspierała go w dwóch kompozycjach na "Kamikaze")! Mieć takiego gościa na debiucie? Piękna sytuacja!




           

          8. ANOTHER SKY – "I SLEPT ON THE FLOOR"

          Warto zapoznać się z twórczością tej alternatywnej brytyjskiej grupy. Po pierwsze: umiejętnie kreują pejzaże dźwiękowe o wzniosłych ambicjach piętrzenia emocji graniczących między nadzieją a ciemnością, zdolnych przy tym zmiatać góry z powierzchni ziemi. Dwa: posiadają w swoim arsenale imponującą broń w postaci androgynicznego wokalu Catrin Vincent. Jedynego w swoim rodzaju. Tu jednak przyznaję się, że ten osobliwy głos nie trafił szybko do mojego serducha. Od samego początku jednak nie odmawiałem barwie wokalu Catrin wyjątkowości. Tu anegdota z ich historii. Gdy rozpoczynali swoją karierę, na jednym z koncertów ukryli swoje sylwetki w totalnej ciemności, z iluminacjami wielkich kół za swoimi plecami. Wielu wtedy pytało: czy wokalista jest kobietą, czy mężczyzną? Catrin odpowiadała: czy to powinno mieć znaczenie? Niemniej nie da się ukryć, że jej wokal bywa niejednoznaczny. Ale nie tylko ze względu na niego trudno przejść obojętnie obok tego debiutu. Również dlatego, że w pięknych muzycznych emocjach zespół łączy ze sobą osobiste doświadczenia z trudnymi tematami społeczno-politycznymi (toksyczne relacje, rasizm, elitaryzm systemowy, Brexit, populiści dochodzący do władzy, brutalność policji, traumy dzieciństwa). To stawia ich w świetle jednego z najciekawszych zespołów alternatywno-rockowych z Wysp Brytyjskich.




           

          7. ALICE BOMAN – "DREAM ON"

          Debiutancki album szwedzkiej singer-songwriterki Alice Boman! Własne kompozycje tworzy od lat, a jej utwory pojawiały się w filmach i serialach ("13 powodów", "Papierowe Miasta", "W garniturach", "Transparent"). Teraz w końcu przyszedł czas na debiut z prawdziwego zdarzenia! I to jakże piękny!

          "Dream On" to zestaw dziesięciu, a jakże, dream-popowych kompozycji.
          Każdy z nich zrobił na mnie ogromne wrażenie niezwykłą wrażliwością, subtelnym klimatem, niespiesznym tempem i precyzyjnie utkanymi emocjami. To smutny album, emocjonalnie rozbrajający, ale niosący również pokłady pewnej nadziei. Imponujący jest również ten kruchy wokal Alice, zawieszony gdzieś między eterycznością a upiornością, lecz nieograniczający siły emocjonalnego ładunku tych kompozycji. Wspaniały materiał!




           

          6. VALERIA STOICA – "I DON'T LIKE ROSES"

          Wyczekiwany przeze mnie debiutancki krążek mołdawskiej artystki, którą odkryłem w zeszłym roku! Valeria Stoica raczy nas półgodzinną dawką absolutnie czarującego, prostodusznego indie-pop-folku! W przeważającej ilości kompozycje śpiewane po angielsku, bo i słuszne ambicje tej artystki wykraczają poza rodzimy kraj, ale pojawiają się tu też dwie kompozycje po rumuńsku – bardzo ładne swoją drogą, nawet jeśli ich treść pozostaje tajemnicą. Jej muzyka to przykład, że prawdziwe wartości potrafią imponować prawdziwą skromnością. Proszę naprawdę zwrócić uwagę na tę utalentowaną dziewczynę! Potrafi swoim wdziękiem, wokalem i wrażliwością muzyczną zahipnotyzować!




           

          5. MAYA HAWKE – "BLUSH"

          Maya to córka Umy Thurman i Ethana Hawke'a. Poszła w ślady słynnych rodziców i próbuje swoich sił w aktorstwie. Możecie ją znać choćby z ciepło przyjętej roli Robin Buckley w trzecim sezonie "Stranger Things". Postanowiła jednak jeszcze światu ujawnić swój muzyczny talent. Krążek "Blush" to dwanaście pięknych, szczerych, lekkich, skromnych, folk-rockowych (choć zdecydowanie bardziej folk) kompozycji. Czuć, że wydobywają się one prosto z serducha Hawke. Znajdziecie na tym krążku wiele pięknych emocji! No i jakże przyjemny ten wokal młodej artystki. To krążek całkowicie oderwany od współczesności, a przez to bardzo uniwersalny. Po prostu piękny. Polecam z całego serducha! Ja zostałem totalnie zauroczony!




           

          4. SAMIA – "THE BABY"

          Na początku listopada odkryłem bardzo interesującą i utalentowaną młodą artystkę z Nowego Jorku – Samię Finnerty. W sierpniu wydała swój debiutancki album "The Baby", który z opóźnieniem dotarł do moich głośników, ale jak już się pojawił, to błyskawicznie podbił moje serducho! Samia w swojej twórczości sprawnie łączy akustyczną wrażliwość indie z przyjaznym dla ucha inteligentnym popem. Jest tu dodana także szczypta folk-rockowego brzmienia. Do tej układanki śmiało możemy dorzucić jeszcze piękny wokal Sami oraz świetne, autobiograficzne teksty, które potrafią nawet złamać serducho (tu kłania się polecana poniżej poruszająca kompozycja "Is There Something in the Movies?". Swoją drogą w klipie do tej piosenki pojawia się... Maya Hawke!). Wszystko to sprawia, że stawiam śmiało Samię w jednym szeregu z innymi wspaniałymi singer-songwriterkami młodego pokolenia: Phoebe Bridgers, Julien Baker, Lucy Dacus, Holly Humberstone, Fenne Lilly, czy choćby Snail Mail! Zdecydowanie jedno z najważniejszych odkryć tego roku!




           

          3. KIWI JR. – "FOOTBALL MONEY" 

          Debiut kanadyjskiego zespołu Kiwi jr to być może jedna z najlepszych, bezpretensjonalnych, ekscytujących pozycji indie-rockowyh w ostatnich latach! Krążek zachwyca figlarną chwytliwością, nonszalancją instrumentalną, lirycznymi dowcipami i wciągającymi riffami! Album trwa zaledwie 27 minut, ale zostały one rewelacyjnie wypełnione jangle-popową energią i chce się po prostu do tego materiału wracać. Jeremy Gaudet, Mike Walker, Brohan Moore oraz Brian Murphy doskonale czują się w prostych rytmach i akordach, przywołując indie-rockowe brzmienie, które przypisujemy legendom tego gatunku z ostatnich trzech, czterech dekad. Skojarzenia z twórczością Pavement (wokal Jeremy’ego zbliżony do Stephana Malmusa), The Kinks, The Strokes jak najbardziej na miejscu. Niby prochu nikt tu nie wymyślił, ale indie-rocka wykonywanego z serducha nigdy nie za dużo!



           

          2. BEABADOOBEE – "FAKE IT FLOWERS" 

          Debiutancki longplay Beabadoobee jest wspaniałym listem miłosnym do alt-rocka z lat 90. (niewielkim wyjątkiem jest utwór "How Was Your Day", którym Bea składa ukłon w stronę swoich pierwszych, sypialnianych nagrań). Bea w niesamowity sposób przywołuje klimaty tamtej ery muzyki gitarowej. Takie utwory jak "Care", "Worth It", "Charlie Brown", "Sorry", "Together" swoją muzyczną postacią są w stanie wywołać dreszcze u osób, które pamiętają bądź kochają tamten wspaniały okres muzyki rockowej. Z drugiej strony tematy, które porusza Bea w swoich tekstach mogą śmiało stać się hymnami młodych osób, które zaliczamy do generacji Z. Twórczość Beabadoobee niesie zatem w sobie pewną uniwersalność. Tak oto rodzi się nam nowa bohaterka muzyki gitarowej, łącząca różne pokolenia miłośników tego gatunku! Jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, to musicie koniecznie sięgnąć po "Fake It Flowers"! A jeśli chcecie poznać sylwetkę i historię kariery tej utalentowanej dziewczyny, to zapraszam do sekcji PM odkrywają, gdzie umieściłem w związku z premierą tego debiutu specjalny tekst!  




           

          1. MUZZ – "MUZZ"    

           

           
          Muzz to supergrupa złożona przez muzycznych wyjadaczy: Paula Banksa (wokalista zespołu Interpol), Matta Barricka (The Walkmen) i Josha Kaufmana (producent, multiinstrumentalista, Bonny Light Horseman) – wieloletnich przyjaciół, których ścieżki muzyczne ze sobą wiele razy się stykały, aż w końcu postanowili tę artystyczną chemię przełożyć na język debiutanckiego albumu zatytułowanego po prostu "Muzz".

          Co jest tak wyjątkowego w tym krążku? Otóż charakterystyczny wokal Paula został osadzony w niezwykle subtelnych, analogowych, filmowych dźwiękach. Sekcja smyczkowa, instrumenty dęte, gitary, odrobina psychodelicznych ucieczek instrumentalnych... No brzmi to niemal jak alternatywa dla The National. I nią jest, a może nawet więcej. Muzz prezentują bardzo bogatą i kolorową paletę dźwięków. Wielbiciele gitarowej melancholii będą wniebowzięci! Ja nieustannie jestem! Ten elegancki krążek rozpoczyna się bezpretensjonalną, przecudowną kompozycją "Bad Feeling"! A dalej bywa jeszcze piękniej! Trudno nie ulec urokowi takich utworów jak "Evergreen", "Red Western Sky", "Everything Like It Used To Be", "Knuckleduster", "Summer Love", "Trinidad". Nad całym krążkiem unosi się magiczna, uduchowiona atmosfera. Jest to materiał niezwykle przyjemny i satysfakcjonujący w odsłuchu! Wspaniały!







          Wyróżnienia

          • Odina – "What I Never Told You"
            • JARVIS IS... – "Beyond The Pale"
            • Sea Girls – "Open Up Your Head"
            • Sports Team – "Deep Down Happy"
            • Boy Pablo – "Wachito Rico"
            • Odina – "What I Never Told You"
            • Hayley Williams – "Petals For Armor"
            • Alec Benjamin – "These Two Windows" 

                      ➖➖➖➖➖

                       
                       

                      Polskie Debiuty 2020



                      9. SIOSTRY ŁOTRY – "PIERWSZY LOT PTAKA"  

                      Debiutancki album czteroosobowej formacji Siostry Łotry, w której Siostrami są Julia i Maria Kępisty, a Łotrami Karol Gadzało i Wojtek Sobury. "Pierwszy lot ptaka" jest ekstremalnie intrygującą płytą! Teksty, teksty, teksty! To one zwracają główną uwagę. Trudne, współczesne tematy zostały poruszone w niezwykle błyskotliwy, lekki, czasami żartobliwy, a czasami wręcz w przerażająco prosty sposób. Łotrzykowskie te przekazy i naprawdę momentami celne! Istna wylęgarnia cytatów, które można śmiało zapisać sobie w notatniku. Pamiętajcie tylko o podpisaniu autorki tych fraz: Julii Kępisty! A muzycznie? Sporo zaskakującej i kreatywnej zabawy akustycznymi instrumentami! Wszystko to fajnie się ze sobą łączy! Bardzo dobry debiut! 
                       



                       

                      8. J.WISE – "STORIES"

                      J.Wise to jeden z najciekawszych tegorocznych debiutantów naszej sceny. Na początku ubiegłego roku ten poznański artysta zachwycił mnie utworem "Tears", który przywodził na myśl, całkiem słuszne, porównania z Hozierem. Przez następne miesiące pojawiały się kolejne single, które, przyznaję się szczerze, nie przykuwały dostatecznie mojej uwagi, ale postanowiłem nadal tego artystę pozostawić w kręgu moich obserwowanych odkryć. No i okazuje się, że całkiem słusznie postąpiłem! Te historie zebrane w jednym miejscu dużo zyskały. Nie jest to muzyczna przygoda, która porywa, ale przynosi sporo ciepła, refleksji, spokoju. Bywa smutnie, bywa rozczulająco, bywa po prostu pięknie. Porównałbym odsłuch tego albumu do relaksującego podziwiania tancerki, wykonującej powolne, acz jednocześnie ekwilibrystyczne ruchy na plaży na tle zachodzącego słońca (bliski temu wyobrażeniu jest poniższy teledysk). Nie do końca mnie przekonały umieszczone w cyfrowej wersji dwa bonusowe polskojęzyczne utwory. Odniosłem zdecydowane wrażenie, że J.Wise swobodniej porusza się w języku angielskim. Koniec końców to bardzo dobra płyta i jedna z najciekawszych debiutanckich propozycji 2020 roku! Warta przesłuchania!




                       

                      7. BETTER PERSON – "SOMETHING TO LOSE"

                      Debiutancki krążek Better Persona, polskiego wokalisty i producenta Adama Byczkowskiego, jawi się jako jakiś zaginiony muzyczny relikt z przełomu lat 70. i 80.! Miękki, refleksyjny wokal artysty zostaje osadzony w romantycznych, mglistych, sentymentalnych, plastycznych, synth popowych dźwiękach. Dodajmy do tej układanki jeszcze bardzo autentyczne, szczere teksty inspirowane miłością. Warto nadmienić, że nad produkcją tego krążka w Los Angeles czuwał sam Ben Goldwesser (MGMT)! Otrzymujemy produkt naprawdę bardzo doszlifowany, spójny i przemyślany! Po prostu – świetny!




                       

                      6.  FRANCIS TUAN – "LET'S PRETEND" 

                      Francis Tuan może być Wam znany jako lider ciekawej formacji Katedra. Teraz zdecydował się na solowy kierunek. I to świetna decyzja, bo Franciszek na autorskiej płycie mógł pokazać szerszą gamę swoich inspiracji! A są one ponadczasowe. Ten album to muzyczny odlot w bardzo kolorowe i pogodne rejony! Warstwy wokalne i aranżacyjne są przebogate! Melodie znakomite! Dawka pozytywnej energii – uzależniająca! Przekonajcie się sami!




                       

                      5.  IZZY AND THE BLACK TREES – "TRUST NO ONE"

                      Debiut poznańskiej formacji szczególnie polecam osobom, lubiącym zderzenie brudnych gitar z ostrym żeńskim wokalem. Izzy (Iza) Rekowska ma wszelkie zadatki na to, by określać ją polską PJ Harvey. Jej charyzmatyczny wokal został świetnie osadzony w surowym, chłodnym, rock'n'rollowym klimacie. Album o potencjale na sukcesy poza naszymi granicami. Zresztą to już ma miejsce. Izzy And The Black Trees moją już swoich wiernych odbiorców w Australii i Portugalii! Zasługują zdecydowanie na jeszcze większy rozgłos. 




                       

                      4. KUBA JAŹWIECKI – "PIOSENKI"

                      Odnoszę wrażenie, że solowy debiut Kuby Jaźwieckiego przeszedł bez echa. A szkoda! Raz, że to sympatyczny chłopak o duszy przepełnionej miłością do muzyki. Dwa – "Piosenki" to zbiór bardzo ciepłych, przyjemnych, singer-songwriterskich, folk-rockowych (Kuba jest fanem ery grungu i momentami słychać te inspiracje) kompozycji. Nie jest to może równa płyta, ale kryje w sobie wiele perełek! Nie ukrywam, że najbardziej zauroczyłem się tymi, uciekającymi w bardziej balladowe nastroje i napisanymi w języku polskim. W dodatku na albumie usłyszymy dwa wspaniałe żeńskie wokale: Julię Pietruchę (jeśli nie wiecie, to Kuba jest członkiem jej zespołu) oraz Karolinę Leszko. Naprawdę szczerze polecam ten zbiór piosenek Kuby!




                       

                      3. KARAŚ/ROGUCKI – "OSTATNI BASTION ROMANTYZMU"

                      Obu panów nie trzeba przedstawiać. Ich macierzyste formacje zawiesiły działalność, ale współpraca Kuby i Piotra trwała już od dwóch lat, a naturalną drogą premiera ich materiału nastąpiła właśnie na początku zeszłego roku. I trzeba przyznać, że narodziła się między nimi niezła chemia, którą czuć w tym albumie. Albumie, który zgrabnie nawiązuje do najlepszych momentów lat 80. i celnie zderza zjawisko miłości z obrazami katastrof wszelakich. Bardzo nośny materiał!




                       

                      2. STACH BUKOWSKI – "CZERWONY SUV"

                      Zawsze lubię sytuacje, gdy klasyczne podejście do rocka zderza się z bezpretensjonalnym, młodzieńczym entuzjazmem! Dzieło olsztyńskiego tria jest tego świetnym przykładem. Nie twierdzę, że idealnym, bo pewnych mankamentów można się doszukiwać, ale zupełnie nie czuję takiej potrzeby. To muza grana z pasją i prosto z serducha przez prężnie działającą machinę rockową! Stach z godną uznania sprawnością łączy grę na perkusji i śpiew, Aga grą na basie dzielnie stróżuje sekcji rytmicznej, a Robert wycina iskrzące się solówki! Jest między tą trójką świetna chemia! Takie utwory jak "Lew", "Czerwony SUV", "Saint-Tropez", "Pif-paf", czy choćby "Do zobaczenia" sprawiają mnóstwo przyjemności! I jakże fajni goście pojawiają się na tym albumie! Kolaboracje z Dawidem Mędrzakiem (Sonbird) w kompozycji "Na pewno" i Kwiatem Jabłoni w piosence "Noc" wypadają naprawdę super! Muzyczna przejażdżka Czerwonym Suvem zalecana!




                       

                       

                      1. THE BULLSEYES – "THE BEST OF THE BULLSEYES"

                       

                       
                      Panowie z leszczyńskiego rockowego duetu swój  pierwszy longplay zatytułowali dość przewrotnie: "The Best of The Bullseyes"! Autoironia? A może ukryta teza, że najlepsze kawałki zespoły gitarowe nagrywają zazwyczaj na swoich debiutach? Jeśli to drugie, to wydaje mi się, że – zweryfikujemy to, mam nadzieję, za parę lat – panowie stawiają ją bardzo celnie! Choć oczywiście życzę, by każda kolejna płyta była równie dobra jak ta niniejsza! Inna jeszcze sprawa, że materiał, który otrzymujemy, jest też wynikiem wieloletniej wspólnej przygody i nagrań. To czuć! Między Darkiem Łukasikiem (gitara, wokal) i Mateuszem Jarząbkiem (perkusja, główny wokal) jest TA muzyczna chemia, która definiuje najlepsze duety rockowe pokroju The none Stripes, The Black Keys, The Kills, Royal Blood. Twórczości The Bullseyes najbliżej tym dwóm pierwszym wymienionym zespołom. Ich kompozycje hołdują najlepszej amerykańskiej muzyce garażowo blues-rockowej. Jasne, prochu nie wymyślają, ale jest w tym iskierka muzycznej szczerości i grania prosto z serducha. Panowie potrafią wstrząsnąć żywiołowymi kawałkami, które porywają do energicznego tupania nóżką, ale i umieją również elegancko zwolnić do balladowego, epickiego tempa. Efekt? Soczysty album niczym amerykańskie steki! Brawo chłopaki!





                        

                      Wyróżnienia

                      • Sanah – "Królowa Dram" (obiektywnie Sanah narobiła ogromnego szumu, subiektywnie – nie do końca jej stylistyka trafia w moje serducho)
                       
                      ➖➖➖➖➖


                      Polskie Albumy 2020


                       

                      10.  JAN SERCE – "LATO, KTÓREGO NIE BYŁO"

                      Drugi album, wcześniej mi nieznanego, duetu Jan Serce okazał się miłym zaskoczeniem!

                      Sięgnąłem po ten krążek, bo po pierwsze – przyciągający tytuł na czasie (krążek powstał w czasie lockdownu). Po drugie – wcześniej zachwycałem się utworem "Sakuran" projektu Ars Latrans, w którym Jan Serce śpiewali w pięknym duecie z Odet. Po trzecie – w dniu premiery tego albumu sporo osób na instastory udostępniało świetną piosenkę "Marnuję czas" z gościnnym udziałem Sonbird i (znów) Odet, co oczywiście przykuło moją uwagę.

                      Skusiłem się ostatecznie na ten krążek i... zostałem zalany porcją rewelacyjnego, letniego, wyluzowanego lo-fi vibe'u okraszonego chwytliwymi tekstami! Wakacyjny klimat i flow wycieka z tego albumu niczym sosy z burgerów Pasibusa! No i przede wszystkim ten album jest równie smaczny! Jedna z najlepszych płyt lata, którego w zeszłym roku nie było. A przynajmniej nie było w takim wymiarze, o jakim wszyscy marzyliśmy... Pod tym względem to bardzo symboliczny i nostalgiczny krążek!




                       

                      9. BAASCH – "NOC"

                      Imponujące zderzenie mroku z transową elektroniką! Plus wspaniałe, mądre teksty! Zanurzanie  się w tym gęstym klimacie "Nocy" wzbudza autentyczny zachwyt i szacunek dla twórczości Baascha. Ja tu muszę się przyznać, że ten album jest przełomem w moich relacjach z tym artystą. Był oczywiście mi znany wcześniej i szanowałem pozytywne opinie dotyczące jego dzieł, ale nie odwiedzałem na poważnie jego muzycznej planety. Nie ma co tu kryć, jego decyzja, by zacząć tworzyć utwory po polsku bardzo mnie zmotywowała do odsłuchu  i czuję, że tym zabiegiem poszerzył sobie grono fanów w Polsce. 




                       

                      8.  JULIA PIETRUCHA – "FOLK IT! TOUR"

                      Ta płyta to piękne podsumowanie projektu "FOLK it! Tour"! Kto miał okazję uczestniczyć w tych skromniejszych, folkowych koncertach Julii i jej przyjaciół (utalentowani: Marta Zalewska, Kuba Jaźwiecki, Michał Lamża), ten z pewnością potwierdzi, że było to dotykanie prawdziwej muzycznej magii!  Przywołam wyrwane trzy zdania z mojej relacji z koncertu w Gdańsku (2019): "Ten prawdziwy, magiczny klimat tworzył się w momencie, gdy do głosu dochodziła muzyka. Intymna, spokojna, gwarantująca chwilę ukojenia, oddechu, relaksu. Istna przyjemność". Taki jest właśnie ten album! Promyczkiem słońca i świeżym powietrzem w czasie tego ponurego czasu. A ukoronowaniem tego folkowego rozdziału kariery Julii są trzy nowe, przepiękne muzyczne opowieści! Zrodzone w czasie wyjątkowej podróży, z której filmowe Dzienniki Muzyczne znajdziecie na jej kanale YouTube! Polecam ten projekt z całego serducha!





                      7.  MELA KOTELUK, KWADROFONIK – "ASTRONOMIA POETY. BACZYŃSKI."

                      Mela Koteluk. Kwadrofonik. Baczyński. K O S M O S.

                      Wyjątkowy projekt. Niezwykły album.  Dla uczczenia 76. rocznicy Wybuchu Powstania Warszawskiego Mela Koteluk we współpracy Bartkiem Wąsikiem (pianistą kwartetu Kwadrofonik) wzięła na muzyczny warsztat wiersze wspaniałego poety Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Zachwyca niebanalny wybór tekstów, które w połączeniu z magicznymi aranżacjami wydobywają z twórczości Baczyńskiego ziarenka nadziei, wiarę w miłość i uniwersalną wrażliwość. Mela Koteluk swoim cudownym wokalem  intensyfikuje gamę podniebnych doznań. Tak, to album, który narodził się w innej galaktyce! Album, który nie należy traktować wyłącznie w ramach ciekawostek.




                       

                      6. MAJLO – "VESTIGES: THE SCENES"

                      Trzeci album trójmiejskiego artysty Macieja Milewskiego, znanego bardziej jako MaJLo. "Vestiges: The Scenes" to krążek wypełniony baśniowymi opowieściami inspirowanymi wizytą na Islandii, ubranymi w magiczne połączenie subtelnego, akustycznego songwritingu z elementami elektronicznymi. Tak sobie myślałem podczas tego odsłuchu, że Maciej mógłby umówić się na kawę z Justinem Vernonem i Jamesem Blake'em, która na bank zakończyłaby się wspólną sesją w studiu nagraniowym. MaJLo imponuje mi swoją wrażliwością muzyczną, która przekłada się na absolutnie perfekcyjne melodie. Warto dodać, że na albumie gościnnie pojawiają się Natalia Grosiak (wspiera pięknym wokalem w utworze "Złoto" – jedyny polskojęzyczny akcent) oraz Adam Bałdych (dopełnia utwór "Shelter" grą na skrzypcach). Wspaniała płyta, przy której nie pozostaje nic innego jak ponieść się w świat rozmarzonej wyobraźni.




                       

                      5.  TĘSKNO – "TĘSKNO"

                      Nowy rozdział projektu Tęskno! I znów, choć tym razem oczywiście jako już solowy projekt Joanny Longić, Tęskno zachwyca!

                      O ile debiut metaforycznie odsłuchiwałem, leżąc plecami na zielonej polanie i z uśmiechem obserwując figlarne chmury, tak chwile z drugim albumem spędzałem, siedząc zgarbiony nad strumieniem, rysując gałęzią ulotne okręgi w lustrze wody. Tak, to zdecydowanie bardziej melancholijny materiał utkany z osobistych opowieści. Wymagający nieco większej uwagi, ale w pełni satysfakcjonujący. Nie jest jednak też tak, że ta płyta to jeden wielki smutas. Pod pozorną powłoką sentymentalności kryją się pokłady kobiecej siły i energii. Nie brakuje tu pozytywnych uniesień, czego najlepszym przykładem jest przebój-hicior "Frajda"! Trzeba przyznać, że Asia naprawdę świetnie poradziła sobie z aranżacją wszystkich kompozycji, a wspierający ją instrumentalnie przyjaciele, z wyszczególnieniem kwartetu smyczkowego (muzyczna oś tego albumu), dokładają niepoliczalną ilość dobra. Pozostaje tylko radować się, że Tęskno nadal wypełnia nasz świat przepiękną muzą!





                       

                      4. JULIA MARCELL – "SKULL ECHO"

                      Julia Marcell to jedna z naszych najbardziej utalentowanych artystek, której zdolności muzyczne i ambicje ocierają się o światowy poziom! "Echo Skull" to chyba jej najbardziej dojrzałe dzieło. Ambitne. Mroczne. Elektryzujące. Eteryczne. Wzniosłe. Piękne. Parafrazując tytuł jednego utworu z tego albumu – prawdziwa ekstaza muzyczna! A "Nostalgia" to jeden z moich ulubionych zeszłorocznych utworów!




                       

                      3. ARTUR ROJEK – "KUNDEL"

                      Jedna z najbardziej wyczekiwanych premier zeszłego roku! Artur Rojek powrócił z nowym solowym materiałem po sześciu latach! "Kundel" zebrał dość skrajne opinie. Jestem jednak z tych osób, którym ten nowy materiał przypadł do gustu. To bardzo dojrzały, przemyślany, fajnie wyprodukowany (niezawodny Bartosz Dziedzic), z kilkoma świetnymi momentami ("Bez końca", "Sportowe życie", "Chwilę błyśniesz potem zgaśniesz", "W nikogo nie wierzę tak jak w Ciebie") album, do którego lubię powracać. Na mój pozytywny odbiór (i to wysokie miejsce) duży wpływ miały też miłe wspomnienia z toruńskiego koncertu, który był dla mnie tym ostatnim przed wybuchem pandemii. W ostateczności zaadaptowałem "kundla" i dołączył on do grona innych kumpli z muzycznej dzielni, którzy okupują mój regał z fizycznymi płytami.




                       

                      2. BLUSZCZ – "KRESZ"

                      "Kresz" to trzeci album wrocławskiego duetu Bluszcz. Pamiętam, że ich debiut intrygował, ale płyta numer dwa kompletnie ominęła moją muzyczną atmosferę. Pierwsze single, zwiastujące zeszłoroczny materiał, gościłem na mojej planecie ponownie z otwartymi ramionami. Jak wypadała całość? Z Piotrem Stelmachem jednym głosem odpowiadam głośno: PRZEKOZACKO! Kapitalny klimat dream-popu nasiąkniętego polskim klimatem muzycznych lat 80. i 90.! Obranym stylem przypominają nieco zespół... Kombi. I nie jest to żaden ironiczny zarzut. Ich gitarowo-elektroniczne brzmienie połączone z synth popem i post punkiem naprawdę uwodzi! A do tego musimy dodać jeszcze genialne w swej prostocie polskie teksty! Są tam frazy, które pozostaną ze mną na długo! Ba, może nawet na kolejne dekady! Te puszczane oczka do innych polskich zespołów, które triumfy święciły w ubiegłym wieku – kapitalne! Nie spoileruję – musicie je odkryć sami! Wszystko tu się ze sobą zgadza! No może tylko dla mnie nieco dyskusyjny jest cover Maanamu "Wyjątkowo Zimny Maj". W takim sensie, że zawsze mam mieszane uczucia co do zamieszczania pojedynczego coveru pośród autorskich kompozycji. Ten kawałek w ich interpretacji brzmi brawurowo i idealnie komponuje się z wydźwiękiem całego krążka, ale chyba wolałbym w jego miejscu kolejną autorską piosenkę. To jednak w moim odczuciu niewielka ryska na tym świetnym albumie! Przy sprzyjających okolicznościach ta płyta powinna być przełomem w karierze braci Zagrodnych! Polecam z całego serducha! 




                       

                      1. HANIA RANI – "HOME" [EX AEQUO]



                       
                      Nie było tajemnicą, że wspaniały, debiutancki krążek "Esja" z 2019 roku był preludium do kolejnego dzieła. Dzieła, w którym Hania Rani w naturalny i imponujący sposób rozwija swoje muzyczne uniwersum. Głos (a właściwie głosy!) Hani, dodatkowe instrumentarium, powab elektroniki, dźwięki przyrody – te elementy budują kosmiczną atmosferę. Epicentrum tej muzycznej Rani-galaktyki stanowi oczywiście wciąż pianino...

                      Przy każdym odsłuchu tego albumu przenoszę się do innego wymiaru. Staję się samotnym wędrowcem, przemierzającym postapokaliptyczne pustkowie. Podmuchy wiatru unoszą samotne liście z obumarłych drzew. Na horyzoncie samotne pianino. Zbliżam się. Pulsuje. Oddycha. Jęczy. Wzdycha. Żyje. Spomiędzy szczelin młoteczków pianina wyłania się niewidzialna ręka. Zaprasza. Chwytam skierowaną ku mnie otwartą dłoń. Świat w tej jednej chwili kruszeje i pęka niczym uderzone z impetem szkło. Daję się porwać dźwiękom, które zaczynają wypełniać pustą przestrzeń. Po chwili rozbity obraz życia zaczyna formować kształt nowej nadziei. Nowe życie. Nowy rozdział. Nowy dom...

                      Hania Rani – pianistka, kompozytorka, wokalistka, architekt piękna! Nasz muzyczny skarb!

                       



                       

                      1. KASIA LINS – "MOJA WINA" [EX AEQUO]

                       

                       
                      Wspaniały krążek! Kompletny od A do Z, od Z do A – spójny w każdej nucie. Z cudnym, bogatym, barokowym, lecz nieprzeładowanym tłem instrumentalnym. Z inteligentnymi, szczerymi tekstami, lawirującymi między sacrum a profanum, prowokującymi do głębszych refleksji. Z piękną i symboliczną warstwą wizualno-estetyczną. Mistrzowsko i pieczołowicie wyprodukowany (Karol Łakomiec, Daniel Walczak – niski ukłon). I w końcu – z niesamowitym, emocjonalnym, a zarazem tak naturalnym wokalem Kasi Lins! Bezkompromisowy, odważny, ambitny, mroczny, nieoczywisty, natchniony album, który słucha się z zapartym tchem! Album, który według mnie ma szansę być wymieniany w kanonie najlepszych polskich płyt! Arcydzieło! Z miłości do tej płyty nie zamierzam się spowiadać!
                       



                       

                      Wyróżnienia:

                      • Coals – "Docusoap"
                      • Waglewski Fisz Emade – "Duchy ludzi i zwierząt"
                      • Krzysztof Zalewski – "Zabawa" 
                        • Skubas – "Duch"
                        • The Fruitcakes – "Into The Sun" 
                        • Linia Nocna – "Szepty i Dropy"
                                 
                                ➖➖➖➖➖


                                Zagraniczne Albumy 2020 

                                 
                                 

                                15.  MATT BERNINGER – "SERPENTINE PRISON"

                                Miałem obawy, czy krążek "Serpentine Prison" nie będzie zbytnio przypominał twórczości The National. I oczywiście część utworów mogłaby spokojnie wypełniać krążki macierzystego zespołu Matta, ale generalnie te muzyczne poszlaki stanowią w pewnym sensie tylko obramowanie obrazu, który przedstawia dojrzałego artystę klęczącego przed odkopanym kufrem z muzycznymi skarbami pieśniarskich mistrzów ostatnich dekad. Kradnie? Czy może właśnie ma zamiar umieścić tam swój krążek? Hmm, no chyba bliżej Mattowi do tej drugiej czynności, ponieważ "Serpentine Prison" to świetny krążek, w którym artysta dostojnie porusza się ciekawymi, intymnymi ścieżkami muzycznymi, mamiąc nas nadal tym swoim charakterystycznym posępnym, mrukliwym i zarazem urokliwym wokalem. Momentami kojąco usypia, ale od czasu do czasu celnymi wersami pobudza i wywołuje uśmiech na twarzy. Piękny album, nieśmiało stawiający postać Matta pośród pomników Nicka Cave'a, Leonarda Coehna, Boba Dylana, Johny'ego Casha i wielu innych znakomitych muzycznych bardów.  

                                PS Muszę jednak ostatecznie się przyznać, że jeśli jednak chodzi o takie nationalowskie klimaty, to trochę wyżej sobie cenię jednak tegoroczny debiut formacji Muzz, który, jak już wiecie, obwołałem debiutem roku... Ktoś może teraz zapytać, dlaczego pierwszego solowego krążka Matta nie potraktowałem jako debiutu? Długo się nad tym zastanawiałem, ale ostatecznie nie wyobrażałem sobie takiego weterana z tworem, mimo wszystko, bliskim muzyce tworzonej od lat z grupą The National umieszczać pośród debiutantów.




                                 

                                14. THE KILLERS – "IMPLODING THE MIRAGE" [EX AEQUO]

                                W ostatnim latach ich dokonania bywają nierówne, ale w przypadku "Imploding The Mirage" możemy mówić o świetnej formie! Jakie czynniki się na to złożyły? Przede wszystkim panowie wyszli poza swoje strefy komfortu. Nagrywali po raz pierwszy poza Las Vegas oraz zaprosili do współpracy znakomitych gości, którzy wnieśli sporo kolorytu do ich kompozycji. Ten krążek jest afirmacją życia i radości. Wypełniony bujnymi, porywającymi, intensywnymi melodiami. Może nawet dla niektórych osób ta intensywność będzie niekomfortowa, ale mi sprawiła mnóstwo przyjemności! Orzeźwiający krążek, szczególnie po dość refleksyjnym poprzedniku "Wonderful Wonderful". 
                                 
                                Warto było czekać na ich powrót! Do pełni szczęścia brakowało tylko tego koncertowego doświadczenia, ale może uda się w tym roku... Może...




                                 

                                14. THE STROKES – "THE NEW ABNORMAL" [EX AEQUO]

                                Nową płytę nowojorczyków warto odsłuchać kilka razy.  Ja sam za n-tym razem zaczynałem doceniać detale, które zbudowały ten album i sprawiły, że jest on tak odmienny (z premedytacją) od ich poprzednich dokonań. Choć to oczywiście nadal The Strokes. Najlepsze od lat! Julian wspiął się na swoje wokalne wyżyny i chyba jeszcze nigdy nie śpiewał tak fantastycznie. Jedyna wada, którą dostrzegam, to przy słuchaniu całości druga połowa albumu strasznie wyhamowuje i spowalnia intensywność doznań. To nie znaczy, że są tam słabe kompozycje. Jeśli oderwie się je od całości i odsłucha osobno, to okazują się naprawdę solidne (szczególnie upodobałem sobie klimat finałowej kompozycji "Ode To The Mets"). Należy też docenić wkład, w jaki ten album włożył Rick Rubin. Zaskakująco świetny powrót!
                                 
                                PS Jeśli ktoś się zastanawia nad tym, skąd mój pomysł, by miejsce czternaste współdzieliły dwa albumy, to już wyjaśniam. Wykonałem ten ruch z przeświadczeniem, że nowe albumy The Killers i The Strokes można bardzo podobnie podsumować: "to dobre powroty rockowych bandów, które w ostatnich latach złapały zadyszkę". Ot, cała filozofia! A przy okazji zyskałem miejsce dla...




                                 

                                13. ÓLAFUR ARNALDS – "SOME KIND OF PEACE"

                                Ólafur Arnalds na swojej nowej płycie "some kind of peace" zaprasza słuchacza do wspólnej, intymnej podróż w regiony krain niezmąconego spokoju. Takie muzyczne wyprawy na tle chaotycznego świata niosą potrzebne wytchnienie. Ólafur na bok odstawił próby eksperymentalne i skupił się na budowaniu szczerych, wrażliwych i osobistych kompozycji, celnie uderzających w moją połówkę serducha, która często poszukuje takich kojących dźwięków i emocji. Wspaniałymi ozdobami tego albumu są gościnne występy Bonobo, JFDR oraz Josin – utwory z udziałem tych wspaniałych artystów olśniewają! Przepiękny album!





                                 

                                12. WAXACHATCHEE – "SAINT CLOUD"

                                Na swoim piątym albumie Katie Crutchfield zrywa z indie-rockowym stylem, który dominował w jej ostatnich dziełach. Tym razem swoje poetyckie i, jak zawsze, szczere opowiadania zagnieździła w folk-country, oddając piękny hołd tradycji i muzycznym korzeniom Alabamy – miejscu, w którym dorastała (obecnie mieszka w stanie Kansas ze swoim chłopakiem, znanym singer-songwriterem Kevinem Morbym).

                                To naprawdę bardzo autentyczny album kobiety, która wchodzi w dojrzały okres trzydziestki, która ma za sobą uniesienia miłosne oraz bolesne rozstania, która po wydaniu poprzedniego albumu "Out In The Storm" (2017) postanowiła zerwać z rock'n'rollowym stylem życia i wytrzeźwieć. To właśnie proces wychodzenia z nałogu był główną inspiracją dla powstania "Saint Cloud". To album, który może przywołać nasze piękne wspomnienia z okresów dorastania, buntu, akceptowania siebie, pierwszych miłości, złamanych serc... Katie przemyca na tym krążku w sposób mistrzowski wiele uniwersalnych emocji. Przepiękny album, który idealnie koresponduje z obecnym spowolnieniem naszego stylu życia... Polecam!





                                 

                                11. HAIM – "WOMEN IN MUSIC PT. III"

                                Jakże to dobry i smaczny album! Zdecydowanie najambitniejsze i najdojrzalsze dzieło sióstr Haim! A przy tym powstałe w sposób niezwykle intuicyjny, czego same nie kryją. Zabawiły się muzycznymi konwencjami, czerpiąc garściami z choćby jazzu, R&B, retro-groove, power-pop-rocka, gitarowo-akustycznych ballad... No nie da się tego albumu zaszufladkować, a przy tym brzmi on bardzo spójnie i... zwiewnie. Danielle, Alana i Este zachwyciły swobodnym muzycznym językiem, w który wplotły niebanalne teksty i stworzyły niezwykle kreatywny, wielowymiarowy, ponadczasowy materiał! 




                                 

                                10. GERRY CINNAMON – "THE BONY"

                                Pewnego kwietniowego dnia puszczona w samopas playlista Spotify podsunęła mi fenomenalnego szkockiego artystę – Gerry'ego Cinnamona. Od razu moją uwagę przykuł świetny wokal z charakterystycznym szkockim akcentem i proste, chwytliwe, szczere, żarliwe kompozycje! Okazało się, że chwilkę wcześniej wydał swój drugi longplay "The Bony", który zrobił na mnie piorunujące wrażenie! Co prawda widywałem już Gerry'ego na festiwalowych plakatach (w zeszłym roku na Reading Festival miał występować przed Liamem Gallagherem – podobnie ma być w tym roku, ale sami wiecie), ale i tak zaskoczył mnie fenomen, jakim cieszy się obecnie  na Wyspach! A co więcej, sukces wywalczył samodzielnie, bez wielkiego wsparcia mediów. Prawdziwy przykład artysty DIY! Jasne, nie jest to muza ambitna, ale bardzo skuteczna. Dość powiedzieć, że przetestowałem to w trakcie rodzinnych grilli i efekt były zdumiewające! Tak, tak, dziesiątkę albumów zdobi płyta typowo "ogniskowa" i się wcale tego nie wstydzę! Choć niektóre piosenki mają w sobie festiwalowy potencjał, to wbrew pozorom nie jest to fundamentalnie wesoły album. Sporo tu jednak słodko-gorzkich tekstów podbijanych rytmiczną perkusją, akustyczną gitarą i od czasu do czasu harmonijką ustną. No i ten, raz jeszcze podkreślę, silny, przyciągający, bardowski wokal Gerry'ego!

                                PS W listopadzie doszło do dość zaskakującej sytuacji. Album doczekał się re-premiery definitywnej wersji z nowym singlem "Ghost" i przearanżowanymi kompozycjami "Kampfire Vampire" i "Fickle McSelfish". Gerry nie ukrywa, że pierwsza wersja albumu nie do końca odpowiadała jego wyobrażeniu... Kto zawinił? Nie mi prowadzić takie dochodzenie. Dalej cieszę się tą muzą, bo choć pojawiły się zmiany, to nie wpłynęły one negatywnie na mój bardzo pozytywny odbiór tego albumu.





                                 

                                9. TAYLOR SWIFT – "FOLKLORE" & "EVERMORE"

                                Obie tegoroczne płyty Taylor doczekały się ode mnie dwóch niecodziennych minirecenzji. Oto one: 
                                 

                                "FOLKLORE" 

                                 
                                Taylor Swift, królowa krainy pop, z powodu sami wiecie czego, została zmuszona odwołać swoje tegoroczne, pieczołowicie nakreślone plany trasy koncertowej, dzięki której miała nawet dotrzeć do regionów rzadko, bądź jeszcze nigdy nie odwiedzanych. Królowa postanowiła jednak swoich poddanych zaskoczyć i pocieszyć w czasach szalejącej zarazy, wydając z zaskoczenia nowy album. Przy okazji uknuła chytry plan poszerzenia swojego imperium o terytorium, zamieszkujące przez lud, który ślubował lojalność alternatywno-indie-folkowym bóstwom. Dzięki swojemu urokowi (czy aby tylko na pewno?) zdołała na swój dwór zaprosić prawdziwych bohaterów krainy muzycznych łagodności, na czele z braćmi Dessner, Justinem Vernonem i Jackiem Antonoffem! Przybyli oni z muzycznymi inspiracjami, które w efekcie finalnym znalazły wspólny język z jej popowym fundamentalizmem. Nie udało się może w pełni przykryć wykalkulowanych ambicji czcigodnej Taylor i jej zamiłowania do idealizmu, ale... Ci wierni na pewno docenią jej kolejne wyznania o przeszłości i nieudanych związkach uwikłane w melancholijne i kojące dźwięki. Ci, którzy mają potencjalnie zacząć wierzyć w niepodzielność władzy Taylor, mogą troszeczkę poczuć się tą tematyką zgorszeni. Nużąca dynamika materiału wypuszczonego na podbój nowych terenów nie będzie również najsilniejszym orężem tej ekspansji. Czy jednak te słabości kładą się cieniem na całym projekcie, co "folklore" się zowie? Otóż ja, pospolity człowiek z ziem, gdzie muzyka przemieszcza się z wiatrem pośród drzew gęstwin, klnę się na Świętego Nicka Co Złe Sieje Nasiona, że zauroczyłem się w jaśnie pani Taylor. Nie zwykłbym tego nazwać uczuciem namiętnym, ale w kilku momentach poczułem, że serce wtula się w wygodną poduchę wypchaną niepospolitymi piórami. Daleko mi do głosów uczonych, którzy pieją dziś nad Taylor z zachwytu niczym poranne koguty. Jeszcze dalej mi do uznania przejęcia władzy przez królową Swift w naszej krainie. Ale, choć trudno jeszcze wczoraj mi było wierzyć, że te słowa kiedyś padną z mych ust, rzec mogę: spędziłem z Taylor Swift miły czas i egzorcyzmów, wypraszających ją z moich czterech ścian lepianki, nie śmiem odprawiać.

                                PS Featuring z Bon Iver w kompozycji "exile" absolutnie magiczny! Wybija się ponad cały album! 
                                 
                                 

                                 

                                "EVERMORE"

                                 
                                Do czcigodnych Lordów z Krainy Alternatywnej i Indie-Folkowej!

                                Waszmościowie i przyjaciele!

                                Przelewać tenże słowa na papier przyszło mi w czasach apokalipsy. Lud nasz drogi od miesięcy zmaga się z nieznaną nam chorobą. Heroiczne wysiłki naszych niezłomnych medyków na niewiele się zdają. Błądzimy we mgle, którą tylko czas rozgonić może. Bardowie nasi, czoła im chylić nisko, pieśniami swymi ratunkiem naszym ostatnim. Lecz na domiar zła wszelakiego tego czarciego w swych wysiłkach roku, nasi poddani nie Tych słuchają, co im polecać polecamy. Groźba to upadku naszego. Jaśnie Królowa Taylor z Krainy Popu niecnie naszą słabość wychwyciła i dostęp do naszej Magii zyskała. Rzecz to niesłychana! Skandaliczna! Znacie przeto historyję tę już dobrze. Wszak liście wszystkie opadły od czasu, gdy urokiem swym przekabaciła przyjaciół naszych. Dessner, Vernon, Antonoff! Na Sufjana Co Tajemnice Miłości Poznał! – niech im dno morza Madonny słodkie będzie! W głuszy leśnej zaszyci z Panią Taylor, pieśni stworzyli, zaklinając w nich czar ukojenia duszy! Świadkiem jam jestem, jadąc traktami naszymi, ludzi wychwalających ich dzieła słyszałem! Zaklęcie jednakże źle wymówione zostało – to uczeni w swych osądach stwierdzili. Nadzieja więc istniała, że ludzie kiedyś zapomną i do naszych muzykantów powrócą. Złe wieści jednak donieść mi przyszło moi Przyjaciele. Kolejni Wielcy nasze ziemie opuścili. Wielebne siostry Haim z ziem, gdzie słońce nie zachodzi, inteligent nasz William Bowery, przyjaciele Dessnera z hrabstwa National, a nawet ten łotrzyk Marcus Mumford! Znówże ta zdzira Taylor, uniesienie wybaczcie, bez wiedzy naszej czarów nowych naukę poczęła. Siłę pieśni tych nowych powstrzymać będzie niemożnością! Nadziei szukać w tęsknocie Pani Taylor za dawnym życiem pozostało. A przesłanki takowe uczeni słyszą! Dużo złości i rozczarowania mości Panowie w słowach mych, lecz przyznać jednak muszem... I moje uszy rosnąć zaczynają przy Taylor zaśpiewach, a dusza błagać o więcej. Pokusom jednakże tym siły stawić musimy! Bohaterkę nową Krain naszych odkryć mi przyszło! Wiarę w niej pokładam dużą! Na Dylana, Co Słowem Wiatr Zawraca, szerzcie słuch o utalentowanym dziewczęciu, co Phoebe Bridgers się zowie! Ratunkiem naszym od dominacji Królowej Taylor jedynym została! 

                                Z Wiarą w Poezję Ziem Naszych i z niskim ukłonem,
                                Król Ojciec Podróżnik

                                PS A już tak bardziej na poważnie. "Evermore" to druga tegoroczna płyta-niespodzianka od Taylor Swift! Siostra bliźniaczka (z tego powodu nie widziałem sensu ich rozdzielania – to dla mnie spójny koncept muzyczny) wydanej w lipcu "Folklore", która okazała się zdumiewającą woltą w karierze tej popularnej artystki. Nowy krążek to kontynuacja podróży po wyciszonych, folkowych stronach muzyki. Nieco bardziej wartka, jaśniejsza, figlarna, z puszczaniem kilka razy oczka w stronę fanów jej piosenek country (kapitalny utwór "No body, no crime" z siostrami Haim!) oraz tych bardziej mainstreamowo-popowych. Atmosfera intymności, delikatności, dojrzałości dominująca na "Folkore" zaczyna się tu rozluźniać, brnąć w prostoduszność, chyba z nadzieją, że za chwilę powrócimy do wspólnego tańca.

                                PS 2 Szkoda tylko zmarnowanego potencjału tytułowego utworu "Evermore". Niestety Justin Vernon w tej kompozycji przekombinował. Ale to właściwie jedyna taka odczuwalna wpadka. Rozczarowanie tym utworem trochę nadrabia Matt Berninger, którego wokal pięknie koresponduje z Taylor w utworze "Coney Island".

                                PS 3 Do obu albumów mam jeden zarzut: są w moim mniemaniu zbyt rozwlekłe, przez co mogą momentami nużyć. Gdyby tak z obu wyciąć te najpiękniejsze perełki – byłby album genialny od A do Z w dyskografii Swift. Tak czy owak, "Folklore i "Evermore" to piękne albumy, które niespodziewanie skutecznie zawojowały o uwagę mojej muzycznej duszy. 






                                 

                                8. SONGHOY BLUES – "OPTIMISME"

                                Przyznaję się, że o malijskiej, rockowej formacji Songhoy Blues wcześniej nie słyszałem. Przeglądając listę premier w przedostatni piątek października, zwróciłem uwagę na świetne oceny, które zbierał ich świeżutki album "Optimisme". A co mi tam, zaryzykuję, sprawdzę. No i już pierwszy utwór zwalił mnie z nóg! Wow! Kapitalnie blues-rockowe granie na najwyższym poziomie! Oczywiście połączone z unikalnym afrykańskim folklorem muzycznym. Przy szybkim researchu powtarzało się hasło "najbardziej ekscytujący zespół z Afryki"! Od samego początku kariery zyskali uznanie krytyków muzycznych na całym świecie. Z debiutanckim albumem "Music In Exile" (wyprodukowany w 2015 roku przez Nicka Zinnera znanego z Yeah Yeah Yeahs) ruszyli w światowe tournee, grając na scenach wielu festiwali na czele z Glastonbury (pojawili się także w Polsce na OFF Festival)! Dwa lata później wydali album "Résistance" na którym gościnnie pojawił się sam Iggy Pop! To oczywiście skrócona lista ich wielu osiągnięć na arenie muzycznej. Do sukcesów mogą już z pewnością dopisać odsłuchany przeze mnie kilkukrotnie ten trzeci album, który porywa kapitalną, emocjonalną, gitarową energią! Jestem absolutnie zachwycony! To nie tylko świetne rockowe granie, ale także bardzo mądre i wnikliwe przesłania! Grupa nie stroni od podejmowania trudnych tematów, z którymi boryka się afrykańskie społeczeństwo. Choćby przykładowo poniższy utwór "Badala" traktuje o walce młodych malijskich kobiet, które domagają się większej wolności i sprzeciwiają się patriarchalnej władzy oraz panującej kontroli społecznej. Ogromnie się cieszę, że moje drogi skrzyżowały się z tą wyjątkową formacją!




                                 

                                7.  BIFFY CLYRO – "A CELEBRATIONS OF ENDING"

                                "A Celebration Of Endings" to ze strony szkockiego tria kolejny pokaz imponującej elastyczności i swobody w kreowaniu niemalże genialnych melodii, które z jednej strony zadowolą odbiorcę szukającego alternatywnych rozwiązań, a z drugiej wciąż są tak bajecznie przebojowe, ocierając się o mainstream. Może podczas odsłuchu byłem pod nieco mniejszym wrażeniem niż rok temu, gdy zachwycałem się krążkiem "Balance, Not Symmetry", ale tamten album, z racji pełnienia roli soundtracku, możemy traktować jako bardziej eksperyment na fundamentach, które budowali od lat. Nowa płyta to powrót do trochę bardziej zwartej formy kompozycyjnej. Ale tu trzeba podkreślić słowo "trochę", bo wyobraźnia muzyczna czasami dalej ponosi chłopaków w niesamowite rejony! Dla mnie najlepszym tego przykładem są utwory "End Of" (kapitalne outro!) oraz finałowy "Cop Syrup" (cudownie rozbudowany aranż o smyczki i ten zwrot w ostatnich sekundach!). Panowie nadal potrafią także ustrzelić serducho znakomitymi balladami, czego przykładem jest przepiękna kompozycja "Space"! To jest absolutnie świetny album! Nie zawiodłem się! Po raz kolejny przez Biffy Clyro została dostarczona dawka nieoczywistego gitarowego grania! Czekam zatem już niecierpliwie na (oby!) tegoroczny koncert w Warszawie!




                                 

                                6. KEATON HENSON – "MONUMENT"

                                "Monument", po zeszłorocznym eksperymentalno-instrumentalnym "Six Lethargies", jest powrotem do kompozycji wzbogaconych o przejmujący wokal tego niesamowitego artysty. Keaton jest mistrzem tworzenia emocji, które pomimo pozornej delikatności niosą w sobie ładunek gotowy do rozsadzenia serducha na drobne kawałeczki. I ten album jest tego znakomitym przykładem. Świetnym punktem odniesienia dla tej płyty jest krążek "Carrie & Lowell" Sufjana Stevensa. Sufjan tamten przepiękny album dedykował zmarłej matce, natomiast Keaton pochyla się nad długą chorobą i śmiercią swojego ojca. Jest w tym jakiś niepojęty paradoks życia, że z bólu straty potrafią rodzić się najpiękniejsze emocje i refleksje... "Monument" to album, który potrafi wycisnąć łzy ("Prayer" z emocjonalnie ogłuszającą, powtarzaną frazą "I’m losing you” oraz wplecionymi archiwalnymi nagraniami rodzinnymi. Gdy słyszy się tam ojca czule zwracającego się do syna: "Keaton, pomachaj tacie" –  zaczyna brakować powietrza w płucach), ale również natchnąć do wykorzystywania każdej chwili, by poświęcić czas bliskim osobom (zaskakująco bogaty aranżacyjnie, fleet-foxowy "While I Can").  W pierwszej części album zmusza do trudnych refleksji nad śmiercią, a w drugiej  zachęca do szukania akceptacji stanu przemijalności. Niesamowite dzieło, które bezlitośnie wnika pod skórę i zapewnia oczyszczające przeżycie! Jeden z najpiękniejszych albumów tego roku! 




                                 

                                5. DECLAN MCKENNA – "ZEROS"

                                "Zeros" to kosmicznie dobry album!

                                Declan na tym albumie lekko ucieka od przypisywanej mu od dawna łatki głosu i lidera młodego pokolenia. Nie oznacza to, że nie podejmuje on tu ważnych tematów i unika buntowniczego tonu. Wszystko to nadal ma miejsce, ale jest podane w nieco bardziej skomplikowanej, mniej bezpośredniej formie. Mamy tu w głównej mierze opowieść o alternatywnym świecie, który stoi w obliczu zagłady (biblijna powódź, niszczycielska asteroida), ale w ostatnich chwilach jego społeczność szuka komfortu w konsumpcjonizmie. To oczywiście aluzja do naszej Ziemi stojącej w obliczu katastrofy klimatycznej i istniejącej obok tego zagrożenia paradoksalnej apatii ludzi zatraconych w kapitalistycznym życiu. Oczywiście Declan przemyca tu również inne bolączki współczesnego, globalnego społeczeństwa, ale to, co jednak w pierwszej chwili zachwyca, to oczywiście warstwa muzyczna. Kapitalna! Declan oddaje tu piękny ukłon szczególnie glam rockowi lat 70. Śpiewa jakby natchniony kosmicznym pyłem, który na Ziemi pozostawił po sobie Ziggy Stardust (Dawid Bowie). Tworzy mieniące się wszystkimi barwami tęczy melodie niczym dekady temu zespół Queen. Stroni ukłony w stronę dawnych gwiazd brytyjskiego rocka, ale jest w tym nader bardzo autentyczny i trudno go pomylić z kimś innym. Ta cała muzyczna planeta, na którą nas zabiera, miała być w pierwszej koncepcji totalną space-rock operą z lat 70., ale ostatecznie Declan powściągnął swoje fantazje. I to chyba była dobra decyzja. Nie czuć tu żadnej przesady w formie. Jest to pełen fajerwerków, ale zarazem bardzo elegancko uszyty materiał! Rzekłbym, że nawet elektryzujący i trzymający w napięciu od początku do końca! Dajcie się zaprosić w tę kosmiczną Podróż z Declanem! 40 minut fantastycznej zabawy! 
                                 




                                 

                                4. FONTAINES D.C. – "A HERO'S DEATH"


                                Minął ledwo rok od premiery ich wspaniałego, debiutanckiego krążka "Dogrel", a już mogliśmy zachwycać się kolejnym dziełem, na którym kontynuują swoją drogę na rockowy piedestał, choć nie wybierają prostych i łatwych ścieżek.

                                O ile przekaz i muzyczną siłę ich debiutu uosobiłbym z postacią młodego mężczyzny spacerującego po dublińskich ulicach motorycznym, przyspieszonym krokiem, walczącego dzielnie ze strugami deszczu, snującego wizję swojej przyszłej kariery, ocierającej się o wymarzoną wielkość i sławę, o tyle album numer dwa przenosi nas w nieco inny klimat. Rok później tenże sam młody mężczyzna tym razem postanawia przed deszczem uciec do klimatycznego pubu. W oparach dymu palonych papierosów z namysłem obserwuje kelnera nalewającego do kufla browar z kija. Jego marzenia zaczęły się gwałtownie spełniać, ale doprowadziły paradoksalnie do poczucia staniu niepokoju. Myśli zaczynają się zatapiać w cieniach przytłaczającego mroku. Duszą się w klaustrofobii umysłu. Uciekają. Przyspieszają. Zwalniają. Odbijają się od szczęścia do depresji. Od depresji do szczęścia. Mimowolnie i nieświadomie na fundamencie dotychczasowych doświadczeń wznoszą mury przyszłego łuku tryumfalnego.

                                Debiut Fontaines D.C. był dla mnie objawieniem i obietnicą wspaniałej kariery. Dzięki "A Hero's Death" nikt nie powinien mieć wątpliwości, że
                                będą kiedyś wielcy. Oni tego pragną, ale nie zamierzają jednak kalkulować. Grają szczerze, wymagająco, ale w ostateczności satysfakcjonująco. Nieprzekonanych pewnie ten krążek nie przekona, ale jestem pewien, że będą zyskiwać zwolenników i najlepsze dopiero przed nimi. Nie mogę doczekać się etapu, gdy ich twórczość otworzy się na światłość. O ile takowy oczywiście nastąpi, ale po każdej burzy przychodzi słońce, więc wydaje mi się, że kiedyś wkroczą na taką ścieżkę. Ale co tam przyszłość, skoro już teraz możemy dosiąść się do samotnego mężczyzny z w barze, pogratulować kolejnego wspaniałego albumu i stuknąć się kuflami! Cheers panowie! 




                                 

                                3. NOTHING BUT THIEVES – "MORAL PANIC"

                                Muzyka jest tym buforem, w którym możemy swoje emocje poddać pewnej formie katharsis. I "Moral Panic" jest dla mnie właśnie takim albumem. Nie zrewolucjonizował mojego podejścia do twórczości Nothing But Thieves tak jak "Broken Machine", bo oczywiście teraz wiem, na co ich stać i wysoko zawiesiłem poprzeczkę oczekiwań. I choć pewnie poprzedni album pozostanie bliższy memu sercu, tak na nowym krążku panowie dalej mnie zachwycają swoją wyobraźnią i bezkompromisowym łączeniem muzyki rockowej z tym, co najlepsze w muzyce współczesnej (ten billieilishowy początek "Phobii"!). Ten krążek na pewno wyróżnia się od ich poprzednich wydawnictw zaakcentowanym w kilku momentach bardzo poważnym flirtem z elektroniką oraz orkiestralnymi formami. Randka udana, choć nie ustały moje zastrzeżenia do utworu "There Was Sun". Ciągle odnoszę wrażenie, że nie za bardzo pasuje on do tego albumu... Natomiast pozostała część na przemian imponuje, powoduje ciarki, pobudza, zmusza do refleksji, kołysze i bawi. Otrzymałem wszystko to, czego oczekiwałem. To album z ważnymi przesłaniami i dojrzałymi opowieściami o zagubieniu jednostki społecznej w tym szalonym, współczesnym świecie. To album, który przedstawia zespół Nothing But Thieves jako odważny i pewny swojej wartości. Znakomity krążek!




                                 

                                2. DUA LIPA – "FUTURE NOSTALGIA"

                                Szczerze? Naprawdę czekałem na ten album i Dua Lipa nie zawiodła moich oczekiwań wzbudzonych przez single zwiastujące "Future Nostalgia". Ba, bawiłem się lepiej niż mógłbym przypuszczać! Taneczny sztos! Bez słabych chwil (każdy utwór z powodzeniem mógłby zostać singlem)! Dua otwiera opakowanie puzzli sprzed dekad i w precyzyjny sposób układa je w imponujący retro-popowy obraz!

                                Nie ma już cienia wątpliwości, że Dua to obecnie jedna z czołowych gwiazd muzyki rozrywkowej! Ten album jest tego potwierdzeniem i ogromnym sukcesem! A jeszcze pamiętam czasy, gdy tę dziewczynę odkrywałem zanim "Be The One" zaczynało podbijać nasze stacje radiowe i wieściłem jej spory rozgłos. Nieco chyba nawet zbyt ostrożnie, biorąc pod uwagę, że nie gościłem jej wtedy zbyt często na łamach bloga i social media. No i proszę, ledwo się człowiek dobrze obejrzał, a tu już w pełni rozkwitła światowa gwiazda, która wydaje idealny krążek! Fakt, może niezbyt przełomowy, ale dawno nikt tak pięknie nie zespolił ze sobą najlepszych momentów z ostatnich dekad muzyki pop!

                                I tylko szkoda, że nie mogliśmy i wciąż nie możemy zabrać tej płytki na tłoczne parkiety klubów... Ale samotny taniec przed lustrem to nic wstydliwego! Tak jak żadnym wstydem nie jest mi się przyznać, że Dua podbiła w tym roku moje serducho! 
                                 





                                 

                                 

                                Płyta Roku 2020

                                 

                                1. PHOEBE BRIDGERS – "PUNISHER"

                                 

                                26-letnia Phoebe Bridgers w ostatnich latach intensywnie pracowała nad mianem singer-songwriterskiej gwiazdy młodego pokolenia. W 2017 roku wydała bardzo dobry debiut "Stranger in the Alps", następnie z koleżankami Julien Baker i Lucy Dacus powołała do życia cudowny projekt Boygenius, z Conorem Oberstem stworzyła indie-rockowy duet Better Oblivion Community Center oraz nagrała wspólny singiel ("Walking on a String") z Mattem Berningerem. Gdy na początku zeszłego roku zapowiedziała premierę swojego drugiego albumu, oczekiwania były wysokie. Phoebe nie zawiodła, a nawet więcej! "Punisher" to absolutnie CUDOWNY album! I przełomowy dla kariery Bridgers !
                                 
                                Phoebe na tym krążku zabiera w intymną podróż po najpiękniejszych muzycznych emocjach. Delektuje nas błogim, delikatnym wokalem, ocieplającym mroczne, wrażliwe, poruszające, osobiste historie, w które wkradają się echa jej lęków, problemów z depresją, rozpadających się relacji, rozczarowań, czułych refleksji. Ten ponury wydźwięk tekstów bardzo korespondował ze scenariuszem, jaki nakreślił dla nas rok 2020, a zarazem osobiście odnalazłem na tym krążku mnóstwo pocieszającego ciepła. Bo cały haczyk tej płyty polega na tym, że wszelkie smutki zostały otulone przez wspaniałe, pełne magii, tlących się iskierek nadziei, naszpikowane instrumentalnymi detalami kompozycje! Przeważają zdecydowanie utwory o łagodnym obliczu indie folkowym. Ta "cisza", którą niosą takie piękne i spokojne ballady jak choćby "Garden Song", "Halloween", "Moon Song", "Savior Complex", "Graceland Too", potrafi być pozorna i narobić sporo hałasu w serduchu. Momentami jednak ta tafla spokojnego muzycznego oceanu naprawdę się wzburza pod wpływem instrumentalnych sztormów. Szczególnie myślę tu o dwóch fragmentach. O bliskim rockowej stylistyce i utrzymanym w przebojowym tempie utworze "Kyoto", który niesie jednak w środku kontrastową, smutną historię o trudnych relacjach z ojcem oraz o finałowej, moim zdaniem najlepszej z całej płyty, kompozycji "I Know The End"! Ta zaczyna się niewinnie, by przerodzić się w totalny kataklizm emocji, kosmiczną euforię dęciaków rodem z płyt Sufjana Stevensa i upiorny krzyk Phoebe! Istne katharsis! WOW! I ten zmęczony oddech Phoebe w ostatnich sekundach... Żart?  Można tak ten zabieg zinterpretować, bo wszak na tej płycie nie brakuje też pewnej dawki ironicznego puszczania oka w stronę słuchacza. "I Know The End" to dla mnie jedna z najlepszych zeszłorocznych kompozycji na... najlepszej w mojej ocenie płycie tego roku! To uczta nie tylko dla fanów emocjonalnego indie-folku, choć to pewnie właśnie oni odnajdą się w tej muzycznej opowieści najlepiej. 
                                 
                                Osobiście zakochałem się w tej płycie po uszy! Phoebe Bridgers stała się dla mnie bohaterką tego roku! A nawet zaryzykuję stwierdzenie, że była moją terapeutką i wyciągała mnie z dołka psychicznego, do którego często wpadałem jesienią. Mam wielką nadzieję kiedyś po koncercie jej za to podziękować. Pewnie nie będzie to łatwe, bo z czterema nominacjami do Grammy (!) Phoebe za chwilę może spełnić swoje marzenia i stać się prawdziwą gwiazdą muzycznych scen.
                                 
                                PS Phoebe zdominowała u mnie rok 2020 nie tylko albumem "Punisher". O EP-ce "Copycat Killer" zdążyłem już wcześniej wspomnieć, ale dodatkowych atrakcji od tej utalentowanej dziewczyny było więcej! Gościnnie pojawiła się w kapitalnym utworze "Enough for Now" Ethana Gruski (wnuk słynnego kompozytora Johna Williamsa), który zdobi jego interesującą płytę "En Garde". O ile ta kolaboracja nie była zaskoczeniem (z Ethanem łączy ją przyjaźń i dokładał on swoje cegiełki do jej obu albumów), o tyle już wokalny udział Phoebe na płycie "Notes on a Conditional Form" grupy The 1975 był sporym zaskoczeniem. A jeszcze większe zdziwienie pojawiło się na mojej twarzy, gdy Kid Cudi wydał pod koniec roku album "Man on the Moon, Vol. 3: The Chosen" i znalazł się na nim przyjemny utwór "Lovin' Me" z featuringiem w wykonaniu, a jakże, Phoebe Bridgers! Dla tej artystki chyba nie istnieją muzyczne granice! Do listy zeszłorocznych niespodzianek dodajmy jeszcze wspólny utwór "Miracle of Life" z The Bright Eyes oraz cover "Iris" z Maggie Rogers, który rozbił bank popularności na bandcampie! No i teledysk do "Savior Complex" wyreżyserowany przez Phoebe Waller-Bridge, w którym w głównej roli pojawia się Paul Mescala (aktor znany ze wspaniałej roli Connela w poruszającym serialu "Normalni Ludzie")! Jakby tego było mało, Phoebe znalazła również czas na założenie własnej niezależnej wytwórni! Już nawet nie będę wyliczał jej znakomitych występów dla wielu popularnych programów muzycznych... I ta sesja dla Playboya... Uff, Phoebe zrobiła wiele, by było o niej głośno. Ale najlepsza rzecz, w której maczała palce, to oczywiście i bezdyskusyjnie jej drugi album – "Punisher"!






                                Wyróżnienia (kolejność nieco przypadkowa): 


                                • Lianne La Havas – "Lianne La Havas"
                                • Will Butler – "Generations" 
                                • Paul McCartney – "Paul McCartney III"
                                • Enter Shikari – "Nothing Is True & Everything Is Possible"
                                  • Sufjan Stevens – "The Ascension"
                                  • The Magic Gang – "Death of the Party" 
                                  • The Big Moon – "Walking Like We Do"
                                  • Hinds – "The Prettiest Curse"
                                  • Tame Impala – "The Slow Rush"
                                  • Gorillaz – "Song Machine, Season One: Strange Timez"
                                  • The Bright Eyes – "Down in the Weeds, Where the World Once Was"
                                  • Fleet Foxes – "Shure"
                                  • Fenne Lily – "Breach" 
                                  • Novo Amor – "Cannot Be, Whatsoever"
                                  • Glass Animals – "Dreamland"
                                    • Ethan Gruska – "En Garde"
                                    • Other Lives – "For Their Love" 
                                    • Everything Everything – "Re-Animator"
                                      • Blossoms – "Foolish Loving Spaces"
                                      • Lola Marsh – "Someday Tommorow Maybe" 
                                      • Bombay Bicycle Club – "Everything Else Has Gone Wrong"
                                      • Alexandra Savior – "The Archer"
                                      • Caribou – "Suddenly" 
                                      • Catholic Action – "Celebrated by Strangers"
                                      • JFDR – "New Dreams"
                                      • Broken Hands – "Split In Two"
                                        • The 1975 – "Notes on a Conditional Form"
                                        • Bear's Dean & Paul Firth – "Fragments"
                                        • Sløtface – "Sorry for the Late Replay"
                                        • Dream Wife – "So When You Gonna..."
                                        • Disclosure – "Energy"  
                                        • AC/DC – "Power UP" 
                                        • Creeper – "Sex, Death & The Infinite Void"
                                        • PVRIS – "Use Me" 
                                        • Oh Wonder – "No One Else Can Wear Your Crown" 
                                        • Ásgeir – "Bury The Moon" 
                                        • Porridge Radio – "Every Bad"
                                        • Yungblud – "Weird!"
                                        • Sigur Rόs – "Odin's Raven Magic" 

                                                            ➖➖➖➖➖


                                                            Koncertowe Albumy 2020



                                                            3. THE WAR ON DRUGS – "LIVE DRUGS"

                                                            The War On Drugs to niekwestionowani mistrzowie tworzenia monumentalnych, wspaniałych pejzaży muzycznych. Potwierdzeniem tych słów jest wydany przez nich koncertowy album "LIVE DRUGS"! To zbiór koncertowych pocztówek z różnych występów zespołu, które wydarzyły się na przestrzeni ostatnich lat. Choć muzyka tego zespołu zawiera w sobie ogromne pokłady intymności i niespiesznych, błogich melodii, to potrafi jednak elektryzować. Mam nadzieję, że kiedyś będzie nam dane przeżyć ich występ w Polsce, o czym chyba również marzy Mikołaj Ziółkowski, który w radiu Newonce stwierdził, że The War On Drugs pojawią się na Open'erze "prędzej czy później"! Trzymam kciuki!




                                                             

                                                            2. ARCTIC MONKEYS – "LIVE AT THE ROYAL ALBERT HALL"

                                                            Jeden z najbardziej tryumfalnych koncertów Arctic Monkeys z ery albumu "Tranquility Base Hotel & Casino"! Krążek przy którym najbardziej odczułem nostalgię za koncertowymi emocjami, zwłaszcza tymi halowymi. Słuchając tego koncertu czuć energię, która rozpiera brytyjską publicznością. Chciałoby się krzyczeć, tańczyć w pogo, odlecieć emocjami w inną przestrzeń! Tak niewyobrażalnie obecnie odległą...
                                                             
                                                            Warto dodać, że dochód ze sprzedaży albumu (tak jak miało to miejsce w przypadku sprzedaży biletów na ten występ) trafi na konto charytatywnej organizacji War Child UK.




                                                             

                                                            1. NICK CAVE AND THE BAD SEEDS – "IDIOT PRAYER (NICK CAVE ALONE AT ALEXANDRA PALACE)"

                                                            19 czerwca Nick Cave wystąpił w opustoszałej hali Alexandra Palace. Prawie pustej, ponieważ wokół niego jednak pracowała ekipa filmowa, która uwieczniała ten wyjątkowy występ. Niestety nie było mi dane jeszcze obejrzeć tych efektów, ale mamy do dyspozycji koncertowy krążek z tego wydarzenia i wszyscy możemy delektować się tym, jak wybrzmiał ten występ! Nick nie zaskakuje i prezentuje tu "widowisko" o charakterze bardzo posępnym, ponurym, ale równolegle bardzo fascynujące i przejmujące! Oczyma wyobraźni widziałem te emocje, które targały Nickiem, grającym na fortepianie. Komponuje sobie w sposób mistrzowski. Śpiewa tak wrażliwie, że czułem dotyk jego wokalu na moim serduchu. Repertuar nieszczególnie wyszukany – to typowe "The Best Of". Perełką jest piękna, nowa kompozycja "Euthanasia". Miło, że znalazło się również miejsce dla "Palaces Of Montezuma" z jego innego projektu muzycznego – Grinderman. Najokazalej wypadły wybrane utwory z jego dwóch poprzednich płyt, które idealnie korespondują z taką intymną formą koncertową. Tu sprawa jest prosta: to jeden z najbardziej symbolicznych występów, który miał miejsce w tym cholernie dziwnym roku 2020! I jeden z najlepszych!






                                                            ➖➖➖➖➖


                                                            SPOTIFY + LAST.FM + INSTAGRAM



                                                            Przedstawiam Wam jeszcze kilka wybranych plansz z podsumowania od Spotify Wrapped (warto pamiętać, że ich statystyki są liczone od stycznia do końca października):











                                                            Dla uzupełnienia pełniejszy obraz dwunastu miesięcy w postaci kolażu 49 najczęściej odsłuchiwanych przeze mnie albumów według mojego last.fm:







                                                            I jeszcze bestnine 2020 na Instagramie!



                                                              ➖➖➖➖➖


                                                            Wasze wybory + Zakończenie + Playlisty 2020



                                                            Tradycyjnie przed Świętami na naszej grupie FB "Podróżujmy Muzycznie Razem!" oraz na Instagramie zaprosiłem Was do typowania na swoich faworytów czterech kategoriach: Najlepsze Koncerty, Muzyczne Odkrycia, Polskie Albumy, Zagraniczne Albumy.

                                                            Wasze wybory były bardzo różnorodne! 
                                                             
                                                            Trudno znaleźć wspólne mianowniki jeśli chodzi o koncerty, ponieważ chwytaliśmy się każdej możliwej okazji, a tych... no nie było wiele. Najczęściej wymieniany przez Was był występ Editors w Warszawie! Pozostaje pozazdrościć tym, którzy się na niego wybrali!
                                                             
                                                            Najlepsze zagraniczne albumy? Tu najczęściej przewijały się zeszłoroczne płyty Nothing But Thieves, Duy Lipy, Biffy Clyro, Declana Mckenny, Glass Animals, Taylor Swift, Haim, Matta Berningera i wielu, wielu innych artystów!
                                                             
                                                            Polskie albumy 2020? Tutaj najczęściej wymienialiście dzieła takich artystów jak: Karaś/Rogucki, Baasch, Kasia Lins, Krzysztof Zalewski, Waglewski Fisz Emade, Artur Rojek, Swiernalis, Mata i jeszcze kilku innych! 
                                                             
                                                            Odkrycia muzyczne? Co głos to inne odkrycie! Zapraszam zatem na naszą grupę Podróżujmy Muzycznie Razem!, by przejrzeć wszystkie typy i może jeszcze dodać coś od siebie!


                                                            Popadnę w banał jeśli chodzi o życzenia na ten Nowy Rok, ale wszyscy po prostu pragniemy powrotu normalności, koncertów, festiwali, wspólnych spotkań, cieszenia się kulturą w nieograniczny sposób, odsunięcia od siebie niepokoju o zdrowie swoje i bliskich... Mam nadzieję, że rok 2021 będzie dla nas zmierzaniem chyżym krokiem w stronę światełek w tym ciemnym tunelu, do którego wpadliśmy w ostatnim czasie. Niech będzie to po prostu rok pozytywniejszy od poprzedniego! Tego życzę Sobie i Wam!


                                                            Na zakończenie, wzorem poprzedniego roku, dwie playlisty! Tym razem jednak w dostarczeniu listy najczęściej odsłuchiwanych utworów minionego roku zrezygnowałem z usług Spotify Wrapped i samodzielnie stworzyłem playlistę na podstawie miarodajniejszych statystyk z Last.fm! A więc przed Wami playlista 150 moich najczęściej odsłuchiwanych utworów roku 2020!





                                                            Do tego dokładam jeszcze autorską playlistę z odkryciami muzycznymi 2020, którą już wcześniej polecałem na blogu w przedświątecznym Przeglądzie Odkryć Muzycznych 2020!






                                                            I nie zapominajcie...


                                                            Podróżujmy Muzycznie Razem! 
                                                            ♫ ♫ ♫



                                                            Sylwester Zarębski
                                                            06.01.2020
                                                            PM


                                                            Polecane

                                                            Brak komentarzy:

                                                            Obsługiwane przez usługę Blogger.