ALBUMY
NICK CAVE, WARREN ELLIS – "CARNAGE"
Obu panów przedstawiać nie trzeba! Artystyczne bratnie dusze i wieloletni partnerzy w kryminalnych muzycznych zbrodniach, które nieustannie fascynują nas finezją, czasami krwiożerczością, a czasami powabnością, mądrością, emocjonalnością i katartycznymi doznaniami. Wbrew oczekiwaniom ten krążek nie powstał z udziałem składu Bad Seeds, ale wcale nie odczuwa się ich braku. Jest to przy tym również pierwszy album duetu Nicka i Warrena, który nie rodził się jako ścieżka dźwiękowa, ale oczywiście fragmenty tego materiału (szczególnie "Lavender Fields") brzmią iście filmowo! To oczywiście zasługa Ellisa, który tworzy głębię doznań abstrakcyjną elektroniką, rozwlekłymi smyczkowymi aranżami, skłonnościami do chóralnych dodatków, ciepłych fortepianowych akordów. To muzyczne podążanie za śladami wybitnego albumu "Ghosteen", ale kroki stawiane są z większą energią, przebijającą balon wypełniony żałobą. Tak, po dwóch autobiograficznych krążkach naznaczonych tragiczną śmiercią syna, NIck Cave ciężar swoich wyrafinowanych opowieści zakorzenił w ponurych obrazach bieżących wydarzeń ery Covidu. Ze swoim dojrzałym wokalem jawi się jako kaznodzieja, który przywołuje brutalne, mroczne, surrealistyczne fantazje o otaczającej nas apokalipsie. Apokalipsie, która przecież prócz swojej przerażającej istoty, niesie ze sobą kruchą nadzieję, że gdzieś tam na niebie istnieje królestwo (motyw tego królestwa przewija się przez cały album)... Może w nieco przerażający i mroczny sposób, ale Nick Cave na tej płycie niesie ukojenie w obliczu zbiorowej katastrofy, której wszyscy staliśmy się beneficjentami. Szczególnie wyróżniam w tym kontekście balladę "Albuquerque", podczas której można rozpłynąć się pod wpływem bajecznej melodii i zjednoczyć się w wypływającym żalu nad zabranymi/zamrożonymi w bezlitosny sposób planami, podróżami, marzeniami. "We won’t get to anywhere / any time this year darling…". Ten utwór możemy traktować jako hymn naszych czasów.
Pozostaje stwierdzić, że Nick Cave i Warren Ellis po raz kolejny wznoszą swoje rzemieślnicze umiejętności na mistrzowski poziom! Przepiękna płyta!
KWIAT JABŁONI – "MOGŁO BYĆ NIC"
Największe wrażenie wywarła na mnie pierwsza połowa tego albumu. Utwory takie jak (pomijam już znane dwa świetne single, które otwierają cały materiał) "Drogi proste", "Byle jak", "Nie ma mnie", i zwłaszcza emocjonalna "Kometa" są rewelacyjnie skonstruowane po każdym względem! Z drugiej części najbardziej charakterystyczny i stojący w opozycji do całości jest finałowy "Przezroczysty świat", który swoim elektryczno-klubowym charakterem będzie na pewno hitem przyszłych koncertów! Każdy kawałek z tego albumu niesie ze sobą odpowiednią dawkę przyjemności!
"Mogło być nic" to wspaniały album, który przypłynął do nas z nadętymi żaglami wypełnionymi podmuchami pozytywnych zmian!
JULIEN BAKER – "LITTLE OBLIVIONS"
Przyznam się, że chyba jednak ciut bardziej cenię sobie Julien w oszczędniejszym wydaniu, ale doceniam kunszt, z jakim poskładała w całość tę instrumentalną mozaikę. Dokonała przy tym wręcz czegoś niemożliwego, ponieważ te masywne dźwięki wciąż brzmią jakby były jej osobistym szeptem. Zresztą nie porzuciła ostatecznie swojej charakterystycznej delikatności, której ślady pozostały w oszczędnych i pięknych trzech kompozycjach: "Crying Wolf", "Song in E", "Ziptie". A skoro o subtelnościach mowa, to nie można pominąć urzekających harmonii wokalnych w "Favor", które użyczają oczywiście jej przyjaciółki z boygenius: Phoebe i Lucy.
Strona muzyczna "Little Oblivions" jest warta pochwał, ale kluczem do piękna tego albumu są przede wszystkim teksty! Julien dalej porusza tematy związane z uzależnieniem, depresją, toksycznymi związkami, bagażem nastoletnich doświadczeń, religijnością (Julien jest chrześcijanką i lesbijką). Zagłębia się w swoją psychikę i wydobywa na powierzchnię problemy, które otaczają jej życie, niczym ten podstępnie czyhający wilk, widniejący na okładce trzeciego albumu. Baker zadaje nieskończoną ilość pytań o sens życia i szuka sposobów na bezbolesne przeskakiwanie kłód nieustannie rzucanych pod nogi przez los. Zdaje jednak sobie sprawę, że nie ma prostych odpowiedzi. Te autodestrukcyjne opowieści są pewnym procesem godzenia się ze współistnieniem bólu i nadziei. W jej tekstach są momenty, które chwytają za gardło. Przykłady? I'll wrap Orion's belt around my neck / And kick the chair out – mroczny obraz składanej przysięgi samobójstwa w "Heatwave". Na długo zostanie ze mną także prowokacyjny refren finałowego "Ziptie": Good God, when're you gonna call it off / Climb down off the cross and change your mind?. Celny jest również wers uwypuklony na okładce albumu: There's no glory in love / Only the gore of our hearts ("Bloodshot"). Tak naprawdę można spędzić godziny na analizie lirycznej poszczególnych utworów. Julien jest niesamowitą tekściarką i wiarygodnym głosem swojego pokolenia! Zastanawiam się, czy "Little Oblivions" rozbłyśnie w tym roku tak jak "Punisher" Phoebe Bridgers w zeszłym? Mam pewną wątpliwość, która wynika z faktu, że dzieło Baker jest mniej komfortowe, ponure, wręcz kaleczące serce. Ale jest to bez wątpienia dzieło z przebłyskami wybitności. Dewastująca, ale wspaniała i satysfakcjonująca płyta!
TASH SULTANA – "TERRA FIRMA"
THE PRETTY RECKLESS – "DEATH BY ROCK AND ROLL"
Oczywiście wciąż warto zadać sobie pytanie, czy The Pretty Reckless to dziś nadal zespół, który co najwyżej potrafi czerpać najlepsze wzorce z legend rocka, czy może to już zespół, który dobija się do tej ligi bandów, które będą inspirować młodsze pokolenia? Pytanie to pozostawiam jeszcze otwarte.
BALTHAZAR – "SAND"
FOO FIGHTERS – "MEDICINE AT MIDNIGHT"
Okej, trochę może przeszarżowałem, podobnie zresztą jak cały zespół na swojej dziesiątej płycie "Medicine At Midnight". Umówmy się jednak od razu – to zespół, któremu nie udało się nigdy nagrać wybitnego krążka. Od wczoraj ten stan się nie zmienił. Co nie oznacza, że Foo Fighters nie potrafią dostarczyć dobrej, rock'n'rollowej zabawy. Na nowym krążku grają zresztą momentami z takim tanecznym zacięciem i groovem, jak nigdy wcześniej! Dorzucają jednak do tego także trochę rockowych ballad (świetną "Waiting On A War" z energetycznym finałem i urokliwą "Chasing Birds"), trochę bardziej hard, heavy uderzeń gitarowych ("Non Son Of Mine", "Holding Poison") i nawiązań do klasyki rocka. Ostatecznie w sumie nie do końca wiadomo, czym ten album miał być. Różnorodność może być atutem, ale tutaj jakoś to się nie klei w całość. Czy jednak to zły album? Nie. Jest po prostu solidny i przy odpowiednim nastawieniu można bawić się przy nim dobrze. Tylko trzeba przebrnąć przez te nieszczęsne chórki otwierające "Making A Fire"... Dobra, dobra, nie będę się dalej znęcał nad wciąż jedną z najfajniejszych kapel rockowych tego świata! Ach, chciałoby się znów poskakać i pozdzierać gardło na ich koncercie!
ROOSEVELT – "POLYDANS"
DEBIUTY
CLAUD – "SUPER MONSTER"
Debiutancki krążek "Super Monster" autorstwa Claud Mintz – niebinarnego
obiecującego artysty pochodzącego z przedmieść Chicago. Na swoim pierwszym
longplayu Clau zachwyca bardzo precyzyjnie utkanym, sypialnianym,
dyskretnym, delikatnym popem, w który ubiera opowieści o trudach stanu
miłości, tudzież o boleśnie złamanym sercu. I chociaż takie mroczniejsze
historie związane z miłością potrafią być przygnębiające, to przez Claud
zostały one przedstawione w sposób niezwykle ujmujący. Beztroskie,
nostalgiczne, nastrojowe, chwytliwe, odpowiednio wyważone i po prostu piękne
melodie budują urzekającą atmosferę, która chwyta za serducho. Swoich
intymnych uczuć i opowieści Claud nie ukrywa w wyszukane metafory, tak jak
na przykład czyni to Phoebe Bridgers (notabene jej szefowa w wytwórni
Saddest Factory, dla której "Super Monster" to pierwszy krążek objęty jej
opieką), lecz olśniewa prostotą, rzeczowością, spostrzegawczością i lekkim
dowcipem. Podróż z Cloud przez krainy, na które miłość rzuca różnorodne
cienie (frustracji, tęsknoty, romantyczności) jest naprawdę niezwykłą
przyjemnością! Znakomity debiut! Znakomity!
IDESTROY – "WE ARE GIRLS"
EP-KI
OSKA – "HONEYMOON PHASE"
Mowa o dziewczynie, która ukrywa się pod pseudonimem OSKA! I niewiele mogę więcej o niej w tej chwili opowiedzieć, poza tym, że w niezwykły sposób zaklina muzyczną magię w swoich indie-popowych kompozycjach! Fantastyczny wokal i perfekcyjne melodie na światowym poziomie! Na początku tego roku OSKA wydała swoją debiutancką, smakowitą EP-kę "Honeymoon Phase", która trafiła już na listę moich ulubionych muzycznych pozycji 2021 roku!
Proszę koniecznie posłuchać!
CHARLIE HICKEY – "COUNT THE STAIRS"
SINGLE
WALUŚKRAKSAKRYZYS – "NAJGORSZE RZECZY"
WOLF ALICE – "THE LAST MAN ON A EARTH"
KRÓL – "TAK JAK TY"
KAŚKA SOCHACKA – "CICHE DNI"
MARTIN LANGE – "ODDYCHAJ"
JUAN WAUTERS, MAC DEMARCO – "REAL"
ALFIE TEMPLEMAN – "EVERYBODY'S GONNA LOVE SOMEBODY"
TOM ODELL – "NUMB"
JOAN – "ABOVE"
NATALIE BERGMAN – "SHINE YOUR LIGHT ON ME"
MANCHESTER ORCHESTA – "BED HEAD"
MATT BERNINGER – "LET IT BE"
JOSÉ GONZÁLEZ – "EL INVENTO"
BIRDY – "LONELINESS"
KADEBOSTANY, VALERIA STOICA – "TAKE ME TO THE MOON"
JADE BIRD – "OPEN UP THE HEAVENS"
OXFORD DRAMA – "SAN JUNIPERO"
WYDARZENIA MIESIĄCA
Nie wiem, jak to się stało, że po premierze ich świetnego drugiego albumu "Mokotów", nie doszło do naszych kolejnych spotkań koncertowych... Z dzisiejszej perspektywy strasznie żałuję i doszło do jakieś kompletnego nieporozumienia z mojej strony! Jeszcze kilka miesięcy temu liczyłem, że może uda się ponownie przy okazji trzeciej płyty... Ale ta pod szyldem Lilly Hates Roses się nie ukaże... Tak czy owak, pozostają w moim serduchu na zawsze!
WYRÓŻNIENIA + PLAYLISTA MIESIĄCA
Sylwester Zarębski
PM
02.03.2021