PM recenzują: SHAED – High Dive

/
0 Comments

Recenzja albumu Shaed – High Dive



SHAED – "HIGH DIVE"

 
 
Electro-popowa formacja Shaed w Polsce jest wciąż niezbyt znana. To nieco zaskakujące, gdyż za Oceanem udało im się wykreować dwa lata temu przebój "Trampoline", który do tej pory uzyskał łącznie ponad pół biliona odsłuchów! Trio z Waszyngtonu tworzą bracia bliźniacy Max i Spencer Ernestowie, z których ten drugi jest żonaty z pełniącą rolę wokalistki Chelsea Lee. Na ich twórczość natrafiłem już w roku 2017, gdy stawiali dopiero swoje pierwsze, skromne kroki w branży. A dokładniej natknąłem się pewnego dnia na ich akustyczny występ dla portalu Paste Magazine, podczas którego oniemiałem z zachwytu za sprawą niesamowitego, krystalicznego i potężnego wokalu Chelsea Lee. Sięgnąłem od razu po ich pierwsze studyjne dzieła i ich alternatywny, przyjemny, kolorowy electro-pop zyskał u mnie aprobatę. Co ciekawe, umieszczając ich na swoim blogu w sekcji "PM odkrywają", pisałem, "że brakuje im takiego przeboju, który wyniósłby ich popularność na wyższy level, ale mają wszelkie predyspozycje, by kiedyś stworzyć taki kawałek, który będziemy wszyscy nucić. Wszystko przed nimi".

No i poniekąd wykrakałem nadejście w 2018 roku utworu "Trampoline", który, może niekoniecznie dotarł do naszych stacji radiowych, ale w Ameryce spotkał się z entuzjazmem. Nawet trochę nie sądziłem, że to akurat ten kawałek może pomóc im spełniać marzenia, ale z perspektywy czasu zauważyłem, że wpisał się idealnie w czas pierwszej ekspansji tik-toka, a ponadto został wyśmienicie wykorzystany w reklamie nowego MacBooka firmy Apple i doczekał się popularnego remiksu z udziałem Zayna - członka boysbandu One Direction. Billboard opisywał ten utwór jako "kołyszący bujny alt-pop z pulsującym bitem i inspirującym przerywnikiem na gwizdanie" i znalazł się u nich na pięćdziesiątym pierwszym miejscu wśród najlepszych stu piosenek 2019 roku. Dodajmy, że utwór ten zdobił również wydaną w tymże samym roku EP-kę "Melt". Uskrzydleni tym sukcesem, Max, Specner i Chelsea rozpoczęli prace nad debiutanckim krążkiem, który był właściwie gotowy już na początku 2020 roku, ale przyglądając się powstałym kompozycjom, uznali, że za bardzo dążyli do stworzenia drugiego hitu zbliżonego do "Trampoline", po czym  wyrzucili pierwszą wersję longplaya do kosza i wykorzystując czas pandemii, rozpoczęli prace na nowo. Efekty poznaliśmy w ubiegły piątek w postaci krążka "High Dive". I muszę się przyznać, że ten album przyjąłem z mieszanymi uczuciami, ponieważ nadal wyczuwam na nim ciążącą nad Shaed presję pozbycia się łatki zespołu jednego przeboju i koniec końców nie udało im się uniknąć wrażenia podskórnego dążenia do stworzenia drugiego "Trampoline", nawet jeśli starali się to osiągnąć innymi środkami. Szczególnie słychać to w pierwszej połowie albumu, która jest wypełniona mocno popowymi numerami, które, choć mają interesujące, nieco takie obłąkane, burtonowskie, a nawet hołdujące japońskiej stylistyce ("Osaka") brzmienia i na pewno znajdą swoich sympatyków, to dla mnie okazują się nieco infantylne i za bardzo "eskowe". Ale w połowie krążka, od iście filmowej ballady "Once Upon A Time" następuje zaskakująca zmiana i na pierwszy plan zaczynają się wysuwać smyczkowe aranże, które ładnie oplatają electro-popową materię i wznoszą ten krążek na inny poziom. I takie utwory jak "Colorful", "Wish We Had Longer", "Six In The Morning" oraz szczególnie mój faworyt, traktujący o sile kobiecości, "Visible Woman" ratują ten album. Album, na którym, Shaed nie oparli się również pokusie przed zamieszczeniem wersji "Trampoline" z Zaynem, co nieco zakrawa na małą hipokryzję z ich strony, biorąc pod uwagę powody skasowania pierwszej wersji longplaya, ale z drugiej strony, tej marketingowej, to logiczny ruch, który z uwagi również na walory muzyczne można im wybaczyć. Tuż w sąsiedztwie ich największego przeboju na debiutanckim krążku umieścili, moim zdaniem, swój drugi najlepszy popowy kawałek "No Other Way" w którym pobrzmiewa dalekiego echo twórczości Yeah Yeah Yeahs.

I gdy już wydawało mi się, że ta druga połowa krążka spełni część moich oczekiwań, to na końcu Shaed postanowili powtórzyć tytułowy utwór, pochodzący z zestawu tych niestety mniej udanych kompozycji, z tą różnicą, że wzbogacony gościnnym udziałem wokalisty Lewisa Del Mara, który nie poprawia znacząco jakości. Ten finał wydaje się po prostu zbędny.  

Z pewnymi zastrzeżeniami i bez większych oczekiwań polecam sięgnąć po ten krążek, bo może i Shaed wciąż jest zespołem poszukującym i czasem błądzącym, ale wciąż ma w sobie spory potencjał, szczególnie w postaci muzycznego klejnotu, jakim jest, przyprawiający mnie momentami o ciarki, wokal Chelsea Lee!


5/10












Sylwester Zarębski
PM
20.05.2021


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.