PM recenzują: St. Vincent – Daddy's Home

/
0 Comments

Recenzja albumu St. Vincent – Daddy's Home



ST. VINCENT – "DADDY'S HOME"

 
 
Na każdej kolejnej płycie Annie Clark, ukrywająca się pod artystycznym pseudonimem St. Vincent, nadaje sobie inną tożsamość i przybiera inny kamuflaż muzyczny. Na poprzednim krążku "Masseduction" olśniewała futurystycznym, neonowym, electro-popowym brzmieniem, które było kolejnym, a może właściwie już tym przełomowym, krokiem, pozwalającym jej wyjść ze szarej strefy muzyk niezależnej, by wkroczyć z hukiem na salony alternatywnego popu. O tym jednak, jak trudno jest sklasyfikować twórczość St. Vincent przekonujemy się na "Daddy's Home". Annie tym razem postanowiła zanurzyć się w basenie nostalgii wypełnionym klimatem pierwszej połowowy lat 70. Punktem wyjścia do takiej podróży, stało się opuszczenie więzienia przez  jej ojca, który za kratkami spędził 10 lat, pokutując za manipulacje wielomilionowymi akcjami giełdowymi. Annie analizuje na tym krążku istotę relacji rodzice-dziecko. Przegląda się we własnym ojcu niczym w lustrze i odkrywa, ile jego jest/zostało w niej. W opowieściach, które snuje jest trochę współczucia w kierunku bohatera tego krążka, ale też dużo ciętego humoru (w tytułowym utworze wspomina ostatnią wizytę w Federalnym Zakładzie Karnym, podczas której... podpisywała autografy) i odpowiedniego dystansu. Nawet jeśli niektóre historie są narracyjnie inscenizowane, to przeżycia bohaterki krążka, która przeistacza się ostatecznie w "tatusia" (czytaj: niezależną kobietę), są jak najbardziej autobiograficznymi emocjami.  

Z perspektywy warstwy muzycznej Annie przede wszystkim sięga wspomnieniami do chwil dzieciństwa, gdy słuchała z ojcem jego kolekcji winyli, w której dominowały nowojorskie wydawnictwa z lat 70. W efekcie otrzymujemy słoneczną paletę brzmień złożoną z glamowego funku, lepkiego soulu, mglistego rock'n'rolla, bezlitosnego groove i psychodeliczno-marzycielskich odlotów w stylu Pink Floyd ("Live In The Dream"!). Dekadencko i bezwstydnie w stylu vintage! I do tego z tą charakterystyczną dla St. Vincent zmysłową agresywnością i zdolnością do nowoczesnych zniekształceń dźwiękowych. Współwinnym stworzenia tych miodnych kompozycji był ponownie znany producent Jack Antonoff, który swoją drogą  przy pracach nad tym albumem podarował Annie tradycyjny indyjski instrument zwany sitarem – jest on kluczem do poznania głębi bogatego brzmienia "Daddy's Home". Do produkcji albumu nie można mieć żadnych zarzutów: wszystkie kompozycje są niezwykle wyrafinowane, ale przy tym także bardzo melodyjne. Klasa sama w sobie!

Być może "Daddy's Home" nie oszołamia tak intensywnie jak "Masseduction", ale ten flirt z muzyką lat 70. ma w sobie niezaprzeczalny retro-urok, który wybrzmiewa w sposób okazały, nowoczesny i finezyjny! Jestem pewny, że David Bowie z góry gromko oklaskuje tę kolejną przemianę Annie Clark! Pozostaje trwać w nadziei,  że nam również w najbliższym czasie przyjdzie wywoływać zasłużony aplauz dla St. Vincent na koncercie w Polsce (wciąż nie potrafię odżałować skandalicznego nakrycia się jej występu z Kasabian na Open'erze 2015).  


8/10












Sylwester Zarębski
PM
20.05.2021


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.