Kolejna odsłona wspomnień z festiwalowego lata 2021! Przed Wami opowieści związane z moimi dwiema podróżami na Open'er Park – pandemiczną wersję Open'er Festival! Do wyboru wersja podcastowa albo tradycyjna relacja wzbogacona o fotki i nagrania, które zamieszczałem na Instagramie! Miłego odsłuchu, przyjemnej lektury!
Brodka, Oxford Drama / Open'er Park / 15.07.2021
Po raz drugi rok z rzędu na początku lipca nie było nam dane spotkać się na
terenie Lotniska Gdynia-Kosakowo. Tym razem jednak ekipa Alter Artu
przygotowała plan B, który pozwolił nam poczuć namiastkę klimatu Open'era na
własnej skórze. W gdyńskim Parku Kolibki na sześć wakacyjnych tygodni
zorganizowano wyjątkową przestrzeń kulturalno-koncertową Open'er Park,
a na pobliskiej plaży zbudowano specjalny bar Open'er Beachhouse, gdzie można
było coś zjeść, wypić, czy też zrelaksować się na przygotowanych leżakach bądź
cabanach. Większość przygotowanych atrakcji była dostępna przez wszystkie dni
tygodnia, ale dla fanów muzyki liczyły się przede wszystkim długie weekendy od
czwartku do niedzieli. Program koncertowy naszpikowany był pierwszoplanowymi
postaciami z naszej rodzimej sceny, nie zabrakło wyjątkowych występów
(sceniczny powrót The Dumplings, koncert Beaty i Bajmu), zagranicznych perełek
(zagrał fenomen ostatnich miesięcy – zespół Maneskin oraz Pan-Pot i Amelie
Lens na elektroniczne zakończenie całej imprezy), a także młodych, nowych,
obiecujących artystów i formacji na supportach. Propozycje kulturalne nie
ograniczały się wyłącznie do koncertów. W strefie parkowej organizowane było
również kino plenerowe, występy stand-upowe, Klub Komediowy, zajęcia z jogi, a
po koncertowych emocjach można było kontynuować zabawę podczas Silent Disco!
Grzechem z mojej strony byłoby nie skorzystać z tych propozycji i ostatecznie
skończyło się dwóch podróżach do Gdyni: na otwierający imprezę koncert Brodki
i pierwszy z trzech wyprzedanych występów Dawida Podsiadły.
Przenieśmy się zatem w przeszłość do dnia 15 lipca!
Przygodę z nową, tymczasową formą Open'era rozpocząłem od sprawdzenia oferty
Beachhouse. Trzeba przyznać, że to miejsce zostało wykonane bardzo, bardzo
elegancko. Jednak coś za coś, ceny w menu nieco kosmiczne, a i za możliwość
skorzystania z leżaków trzeba było dodatkowo płacić. Niemniej jednak wraz z
towarzyszącą mi tego dnia siostrą i Podróżującą Wiktorią spędziliśmy tam
sympatyczny czas, zjedliśmy dobrą pizzę, mijaliśmy się z Mikołajem Ziółkowskim
(zabawiłem się w paparazzi i uchwyciłem jego obecność na fotach, które
znajdziecie poniżej), a w tle klimatycznie nuty zapodawał DJ, któremu
dodatkowo przygrywał na poprzecznym flecie Buslav!
O wiele jednak bardziej byłem zainteresowany tym, jak zostanie zaaranżowana
przestrzeń w Parku Kolibki. I tu nie zawiodłem się, a właściwie poczułem się
niemal jak w domu. Już po przekroczeniu pierwszych bramek witał nas jeden z
symboli Open'era – słynny Totem! Przechadzając się po terenie można było
trafić do Alter Cafe, dla fanów mody przygotowano Fashion Pop Up Store, nie
zabrakło oczywiście stoiska z merchem, najmłodszymi opiekowały się animatorki
w Kids Zone, na głodnych czekały foodtracki, a spragnieni mogli skorzystać z
choćby stref Tymbarka, Spiritz Zone, Heinekena, czy też Jagermeistera –
festiwalowy standard. By wejść do strefy koncertowej, trzeba było pokonać
drugą kontrolę ochroniarzy – do aspektu bezpieczeństwa jak zawsze Open'er
podchodzi bardzo skrupulatnie. A tam już na publiczność czekał Main Stage oraz
ustawiona w pobliżu taneczna arena Silent Disco. Strefa pod główną sceną była
oddzielona barierkami i ustawiono w niej ławki do siedzenia... Rozumiem, że
decydowały o tym jakieś kwestie bezpieczeństwa związane z pandemią, ale
porównując ten zabieg z innymi imprezami muzycznymi, które odbył się tego
lata, odnoszę wrażenie, że był to przejaw zbytniego perfekcjonizmu Alter Artu.
Ale to w sumie jedyny element, na który narzekałem.
Generalnie otrzymaliśmy Open'era w wersji kompaktowej, ale najważniejsze, że w
powietrzu unosił się duch prawdziwych festiwalowych emocji!
Punktualnie o 19:30 występy na open'erowskiej scenie zainaugurowała wrocławska
formacja Oxford Drama! W 2019 występowali w ramach Open'era na
miejskiej scenie w godzinach przedpołudniowych pierwszego dnia imprezy. Dla
mnie to był początek koncertowych emocji na tamtej edycji i jakiś przedziwny w
tym symbolizm wyczuwam, że to właśnie oni otwierali tę pandemiczną wersją tego
festiwalu. Ale oba te koncerty oglądałem jednak z zupełnie odmiennym
nastawieniem. Dwa lata temu właściwie usiadłem na leżakach bez oczekiwań, ale
bardzo solidnym, chilloutowym występem Oxford Drama utorowali sobie drogę do
mojego serducha. Nie, żebym ich już wcześniej nie śledził, ale to był mały
przełom w naszych relacjach. Ten większy nastąpił w marcu tego roku, gdy Gosia
Dryjańska i Marcin Mrówka podzielili się ze światem swoim trzecim dziełem
"What's The Deal With Time". Zachwyty nad tym materiałem płynęły z całego
świata (nie jest to przesadne stwierdzenie), a ja sam na blogu pisałem, że
jest to "bezbłędny zbiór alt-popowych kompozycji, które zarażają swoją
melodyjnością i chwytliwością". I te nowe kawałki na żywo zdały egzamin! Były
jak powiew letniej, morskiej bryzy! Zagrane przez cały zespół z uwodzącą
lekkością. Ciało się mile kołysało, a gdy w późniejszej fazie koncertu Gosia
skromnie zachęcała nas do wstania i swawolnych tańców – nie musiała tego apelu
powtarzać! Openerowicze stanęli na wysokości zadania! I tym samym odpłaciliśmy
się Oxford Dramie za bardzo sympatyczną rozgrzewką!
Kulminacja energii i entuzjazmu publiczności nastąpiła w momencie, gdy na
scenę wkroczyła Brodka! Już chwilę przed tym wydarzeniem dało się
wyczuć w powietrzu tykającą ekscytację. Długo czekaliśmy na ten powrót Moniki
z nową muzyką i występami. To był dopiero drugi koncert trasy promującej
wydany w maju krążek "Brut", który spotkał się z ciepłym przyjęciem, choć...
Ok, ja przyznaję się, że w zaciszu domowym ten materiał nie powalił mnie na
kolana. Raczej moje myśli kierowały się ku stwierdzeniu: "solidna robota na
międzynarodowym poziomie, ale bez iskry czegoś wyjątkowego". Po tym koncercie
chciałoby się uknuć zasadę: nie oceniaj płyty, zanim jej nie usłyszysz w
warunkach koncertowych. Początek występu, a dokładniej pierwsze trzy kawałki,
to kopiuj wklej z nowego krążka. Otwierające, klimatyczne "Come To Me"
przyjęte zostało raczej na chłodno, ale już "Game Change" i "Hey Man"
dosłownie rozpaliły publiczność! Wow! Te kawałki w wersji koncertowej "siadły"
mi natychmiastowo! Zachodziłem sobie w głowę, jak to się stało, że wcześniej
nie poczułem ich scenicznego potencjału! A tu się okazało, że są to zabójcze
killery! W pierwszych rzędach wpadliśmy w euforię i wysyłaliśmy do Brodki oraz
towarzyszących jej chłopaków z zespołu grom energii! Brodka nie pozostała nam
dłużna i prezentowała wyborną formę! Atmosferę podkręcały świetne wizualizacje
za plecami zespołu. Czułem się, jak na koncercie headlinera takiego
regularnego Open'era. Wracając do przebiegu występu, nie było niespodzianki,
przeważały te najnowsze muzyczne propozycje od Brodki. Właściwie zabrakło
tylko utworów "Fruits" (to w sumie zaskoczenie, bo dla wielu to jeden z
piękniejszych kawałków Moniki) i "Sadness", by usłyszeć cały "Brut" na żywo.
Pozostałe kawałki nie wzbudzały może już takich żywiołowych reakcji, ale nie
były też zwykłymi wypełniaczami. "You Think You Now", "In My Eyes", czy choćby
"Chasing Ghosts" w wersji live zasługują na wyróżnienie. Oczywiście ciśnienie
wśród publiczności podnosiło się, gdy Brodka sięgała po utwory z poprzednich
wydawnictw. Niewiele tych momentów było, ale wspólnie odśpiewywane "Horses"
sprawiło, że pojawiły się ciarki, przy impulsywnym "My Name Is Youth" niewiele
zabrakło do tego, by stworzyć pogo, a "Up In The Hill" fantastycznie bujało.
Pierwszy bis rozpoczął się z rozmachem od wspólnie wyśpiewanej, a właściwie
wykrzyczanej i wyskakanej "Grandy". Można było na chwilę stracić umysł!
Sięgnięcie następnie po "Santa Muerte" nieco schłodziło nasze emocje i gdyby
na tym się skończyło, to można byłoby mówić o pewnym niedosycie, ale nic z
tych rzeczy! Brodka pojawiła się raz jeszcze i ponownie "przećwiczyła"
rewelacyjne "Game Change"! Owacje nie ustępowały i publiczność z niespotykaną
niezłomnością domagała się jeszcze jednego kawałka. Tego na pewno nie było w
scenariuszu, ale się stało! Monika wskoczyła na scenę na trzeci bis! "Hey Men"
załatwiło sprawę! Satysfakcja w serduchu po tym koncercie była ogromna! Bez
wątpienia to był najlepszy koncert Brodki, w jakich do tej pory
uczestniczyłem. Słucham teraz albumu "Brut" z zupełnie odmiennym podejściem!
Dla Open'er Park było to bardzo godne otwarcie! Ale to nie był koniec
festiwalowych emocji w tym dniu, bo muszę jeszcze wspomnieć o...
Mojej historycznej zabawie podczas Silent Disco! Ci, którzy mnie
uważnie obserwują od lat, wiedzą, że ja i open'erowskie Silent Disco to
niekończąca się historia. Co roku obiecywałem sobie, że w końcu sprawdzę tę
aktywność, ale zawsze kończyło się na tym, że to postanowienie odkładałem do
kolejnej edycji. I tak właściwie od 2013 roku... Tym razem nie było wymówki!
Nie było nawet kolejki! Od ręki można było otrzymać słuchawki, założyć je,
przebierać w trzech DJ-owskich kanałach i ruszyć w balet! Hoho i cóż to było
za szaleństwo! O perfekcyjne rytmy do podrygiwania nóżkami i refreny do
wspólnych śpiewów na jednym kanale dbał Kuba Karaś z Jessicą Mercedes i to
właśnie przy ich DJ-owskim stanowisku bawiliśmy się do utraty tchu! Ba, między
nami zawiązała się tej nocy "kumpelska" więź, Jessica (z obecną również Julią
Wieniawą) bawiła się momentami w tłumie, przybijała z nami piąteczki, nie
stroniła od zdjęć z fanami... No lepszego, pierwszego w mym życiu Silent
Disco, nie mogłem sobie wymarzyć! To była gorrrrąca noc!
Następnego dnia, podczas powrotu pociągiem, czułem jeszcze mały niedosyt i już
snułem powoli plan, by może jednak za tydzień znów pojechać do Gdyni na
koncert Dawida Podsiadły... Było z tym trochę problemów, koncert wydawał się
już wyprzedany, ale ostatecznie pojawiła się jeszcze jedna pula biletów i
udało się! Ale o tej podróży już w drugiej części...
Dawid Podsiadło, Atlvanta / Open'er Park / 23.07.2021
Do tej jeszcze jednej wyprawy na Open'er Park popchnęły mnie nie tylko dobre
wrażenia z otwarcia, nie tylko jasno świecąca gwiazda Dawida, nie tylko
zachęty liczniejszej ekipy Podróżujących (choć były bardzo istotne! Wiktoria,
Kaja, Justyna – pozdrawiam!), ale również support w postaci świeżutkiego
muzycznego projektu Atlvnta, który światu objawił się zaledwie kilka
miesięcy wcześniej.
Za Atlvntą kryją się Kasia Golomska i Kamil Durski, którzy wcześniej
tworzyli indie-folkowy duet Lilly Hates Roses, ale postanowili wywrócić swoją
muzyczną przygodę do góry nogami, znieść istniejące ograniczenia i ukazać
swoje odmienne oblicze, czerpiące inspiracje z wielu innych gatunków.
Oczywiście nostalgia za ich pierwotnym projektem szybko u mnie nie minie i
wiąże się z nią nierozerwalnie też historia z Open'rem w tle. Doskonale
pamiętam, jak w roku 2013 pojawiłem się pod sceną w niewielkim namiocie Alter
Space, by zobaczyć ich pierwszy raz na żywo. Dla nich jako debiutantów to było
wielkie wydarzenie, wyczuwalna była lekka trema i panująca skromność. Ten
kameralny występ był magiczny i nie żałuję, że dla nich poświęciłem występ
Tame Impala na Mainie. Twórczość Lilly Hates Roses skierowała w tamtym okresie
bicie mojego serca ku muzyce folkowej i za to pozostanę im do końca życia
wdzięczny. Ale teraz... Teraz, jak zresztą ze sceny podkreślił również Kamil,
to jest zupełnie inna bajka. Zdecydowanie nowocześniejsze brzmienie utrzymane
w nowofalowych, elektroniczno-popowych klimatach, ocierających się momentami o
interesujący, alternatywny lo-fi hip-hop... No właściwie trudno ich
szufladkować – najważniejsze, że ta muza skutecznie działa na zmysły! Zmienili
się nie tylko muzycznie, ale także wizerunkowo. Z mrugnięciem oka można rzec,
że porzucili sweterki i flanelowe koszule na rzecz elegancji i hedonistycznej
odwagi. Zwłaszcza Kasia zmieniła się nie do poznania! Bije z niej teraz
niesamowita, kobieca dojrzałość i pewność siebie. Swoim wokalem niezmiennie
jednak potrafi cudnie zauroczyć. Na Open'er Park mieliśmy przyjemność usłyszeć
kilka kawałków przedpremierowo, włącznie z czterema singlami, które ukazały
się do tamtego momentu. I tu trzeba przyznać, że na żywo największe poruszenie
wzbudziła, porywająca do tańca kompozycja "Satelity" (bisowana!). Ale
właściwie do każdego utworu ciało z przyjemnością się bujało! I nie zabrakło
też niespodzianki w formie... coveru słynnego przeboju t.A.T.u – "Nas Ne
Dogoniat"! Szaleństwo! Ten występ zaostrzył mi apetyt na cały krążek! Apetyt,
który został zaspokojony. Teraz mam nadzieję na klubowe spotkanie w
niedalekiej przyszłości.
Od pierwszego koncertu Dawida Podsiadły na Open'erze również minęło
siedem lat. W roku 2013 ze sukcesem otworzył Tent Stage i dla mnie osobiście
to był pierwszy występ, jaki doświadczyłem na terenie gdyńskiego festiwalu. Tę
scenę przejmował w następnych latach jeszcze dwukrotnie: w 2015 roku z Curly
Heads (nie tracę nadziei, że chłopaki kiedyś powrócą) i rok później, promując
płytę "Annoyance and Dissapointed". Za każdym razem pobijał rekord frekwencji,
aż wreszcie w 2018 zagrał dla wielotysięcznej publiczności na Main Stage.
Potem jeszcze przydarzył mu się wyprzedany Stadion Narodowy, więc zaproszenie
i decyzja aż o trzech występach w ramach Open'er Park nie była zaskoczeniem. W
pewnym stopniu sprawdziły się moje przewidywania z 2013 roku, że Dawid kiedyś
będzie mógł śmiało wystąpić jak headliner Open'era. Od razu jednak muszę
zaznaczyć, że nie był to najlepszy koncert Dawida, jaki przeżywałem. Dlaczego?
Ano odniosłem wrażenie, że "Małomiasteczkowy" materiał na koncertach zaczyna
się, brzydko to ujmę, zużywać. Wiecie, o co chodzi. Dawid właściwie niczym w
repertuarze nie zaskoczył, bo powroty po krótkiej nieobecności "Trójkątów i
Kwadratów" oraz po dłuższej nieobecności "Co Mówimy?" trudno uznać za
wyjątkowe. Jasne, jak ma to w zwyczaju, aranżacje były nieco urozmaicone, tak
jakby bardziej podkręcone w klimaty lat 90., ale porównując je choćby z tymi
przygotowanymi na Leśną Trasę... W sumie nie ma nawet co porównywać. I to może
też był u mnie pewien problem, bo wciąż żywo w pamięci miałem ten leśny
koncert w Toruniu, który odbył się miesiąc wcześniej i który to w kilku
momentach mnie totalnie powalił. Tu tak nie było i gdybym miał być złośliwy,
to powiedziałbym, że największym zaskoczeniem tego koncertu w Gdyni była
szalona fryzura Dawida. Ale z drugiej strony to zawsze frajda bawić się na
jego koncertach. Z pewnego pułapu doskonałego poziomu koncertowego nie
schodzi, a jego szczera, żywiołowa postawa na scenie i wokalne umiejętności
zawsze budzą uznanie. Koniec końców, odpowiedni ładunek pozytywnej energii
został mi dostarczony. Przy "Nieznajomym" znów serce się na chwilę zatrzymało,
przy "No" wyzwalałem z siebie całą energię, przy zagranej na finał
rozbudowanej wersji "Matyldy" kołysałem się ze satysfakcją... No same
przyjemności, ale jednak cieszę się, że Dawid zapowiedział na przyszły rok
nowe wydawnictwo! Czekam!
I na zakończenie przygody z Open'er Park nie zabrakło oczywiście tanecznych
popisów w trakcie Silent Disco! "Czerwone Korale" z Podróżującą Justyną
przejdą do historii!
Co mogę więcej powiedzieć? Po prostu dobrze było poczuć taką namiastkę
Open'era. Mam jednak nadzieję, że była to pierwsza i zarazem ostatnia taka
awaryjna forma tego festiwalu. Czas najwyższy w przyszłym roku powrócić i
zapełnić teren Lotniska Gdynia-Kosakowo szczęśliwymi openerowiczami! Myślę, że
to jest bardzo realne!
PS Miałem wizję, by tę relację dodatkowo wzbogacić wspomnieniami Podróżujących
z innych koncertów, które miały miejsce w ramach Open'er Park, ale to był
niestety mój kolejny utopijny pomysł... Jeśli jednak pod wpływem tego tekstu
chcecie się podzielić koncertowymi wrażeniami, to oczywiście zapraszam do
komentowania! Tip dla osób, które słuchają podcastów: na Spotify znajdziecie
pod tym odcinkiem specjalne Q&A!
18.10.2021
PM
Sylwester Zarębski