W jednym ze słuchanym przeze mnie branżowych podcastów gościła menadżerka
Artura Rojka, która stwierdziła, że Artur znajduje się obecnie w scenicznej
życiowej formie. Po doświadczeniu trzech koncertów Rojka z trasy promującej
"Kundla", włącznie z tym ostatnim w Grudziądzu, zgadzam się z nią w stu
procentach!
Każdy z tych występów był na swój sposób wyjątkowy i odbywał się w innych
okolicznościach. Zeszłoroczny koncert w toruńskich Jordankach był częścią
trasy po tych największych miastach i odbył się tuż przed pierwszym
lockdownem, a także krótko przed oficjalną premierą "Kundla". Zachwycała
świetna scenografia, usłyszeliśmy kilka piosenek przedpremierowo, euforycznie
przyjmowane były kompozycje z pierwszej solowej płyty, a w setliście nie
zabrakło perełek z okresu Mylovitz z ich wersją "Peggy Brown" na czele, a
jakby jeszcze tego mało, to można było pozachwycać się coverami "Lovesong" The
Cure oraz "Cucurrucucú Paloma". Rojek wręcz w ekstatycznym stanie, no i na
długo zapamiętałem jego spacer między publicznością w trakcie "Beksy" i
przybitą z nim piątkę. Ta trasa została brutalnie przerwana przez rozwijającą
się epidemię koranawirusa i dokończona dopiero wiosną tego roku. Ale na tym
Rojek się nie zatrzymał. Latem mogliśmy podziwiać go na wielu festiwalach. Ja
skorzystałem z okazji w ramach Blues Na Świecie Festival i po to było
fantastyczne przeżycie! Na instagramie na gorąco opisywałem ten występ
następująco: podczas wykonywania "W nikogo nie wierzę tak jak w Ciebie" dwa
razy padł prąd na scenie! Taka była siła rażenia! Na szczęście reszta koncertu
już bez takich niespodzianek. Zdarłem gardło, straciłem umysł podczas "Peggy
Brown", tańczyłem bez opamiętania i ponownie przybiłem piątkę z Rojkiem
podczas bisowanego i chóralnie wyśpiewanego "Bez końca"! Dla takich momentów
się żyje!
Ale te występy nie zaspokoiły jeszcze koncertowego głodu Artura Rojka. Całe
szczęście! Tym razem Artur z całym zespołem postanowił odwiedzić mniejsze
miejscowości i obiekty dla zaledwie kilkuset osób. Takie kameralne występy
zawsze mają w sobie to coś, więc, gdy tylko zobaczyłem na jesiennej liście
niedaleki mego zamieszkania Grudziądz, decyzja była błyskawiczna: muszę tam
być! Udało się nawet wyrwać miejsce w pierwszym rzędzie!
I od razu trzeba zaznaczyć, że na tę jesienną trasę Artur Rojek przygotował
najbardziej zróżnicowany repertuar. Pierwszy akt występu w grudziądzkim
Centrum Kultury Teatr należał niemalże wyłącznie do "Kundla". Zespół przywitał
się z publicznością pozytywną energią "Sportowego Życia", a Artur od razu
wpadł w ten swój charakterystyczny, sceniczny trans niepozbawiony tanecznych
popisów. Rytmiczny "Układ" i okraszony instrumentem dętym "Kundel" budowały
napięcie, a gdy ze sceny popłynęły pierwsze dźwięki "Bez Końca" publiczność
zgodnie wstała z siedzących miejsc, by potańczyć wraz z Arturem! I tylko szkoda,
że od razu po tym kawałku wszyscy ponownie usiedli, bo przebojowa wersja
"Krótkich momentów skupienia" z albumu "Składam się z ciągłych powtórzeń" aż
prosiła się o salę wypełnioną bujającą się publicznością. Pierwszą część
zakończyły kompozycje "A miało być jak we śnie" i "W nikogo nie wierzę w tak
jak w Ciebie". Szczególnie ta druga za każdym razem imponuje mi na żywo. W
studyjnej wersji ta ballada brzmi stosunkowo delikatnie, ale na żywo siła
tkwiąca w instrumentalnym podkładzie erupcyjnie wybucha i wgniotła w fotel.
Po tym mocnym akcencie Artur wziął do ręki akustyczną gitarę, a koledzy z
zespołu na chwilę zeszli ze sceny. Takiego obrazka na poprzednich koncertach
nie obserwowałem. I to był absolutnie magiczny moment! W pierwszej kolejności
usłyszeliśmy pierwotną, akustyczną wersję "Lato 76", a potem, ku mojej
radości, Rojek sięgnął po utwór "Dla Ciebie" z albumu "Miłość w czasach
popkultury". Wow! Już w połowie chóralnego odśpiewywania straciłem na chwilę
głos! Usłyszeć cokolwiek z jednej z moich najważniejszych polskich płyt było
spełnieniem marzeń, choć gdyby tak jeszcze w repertuarze znalazło się miejsce
dla "Alexandra"... Może innym razem... Na tym sięganie po repertuar Myslovitz
się nie zakończyło. Przy delikatnym wsparciu pogłosu gitary elektrycznej Rojek
zaczarował nas wszystkich kompozycją "Chciałbym umrzeć z miłości" z "Korova
Milky Bar"! Cudo! Można było umierać z zachwytów! Taki akustyczny fragment, z
takimi perłami mógłby dla mnie trwać wieczność! Wszystko co dobre, musi mieć
jednak swój koniec. Na szczęście to oczywiście nie był koniec całego występu!
Z backstage'u powrócił już cały zespół i kolejną część, skupioną wokół
solowego debiutu, otworzył, powracający do koncertowego repertuaru po dłuższej
nieobecności, marszowy utwór "Lekkość". Stosunkowo łagodnie wprowadził nas do
tego co miało za chwilę nastąpić... Od pierwszym taktów kawałka "Czas, który
pozostał" kumulowała się we mnie energia i tuż przed ostatnim refrenem nie
wytrzymałem. Nie bacząc na resztę publiczności, zerwałem się z krzesła i przy
wersach "Nawet jeśli to nie to / Usiłuję uwierzyć w coś / Nawet jeśli to nie
tu / Usiłuję uwierzyć w coś" wypluwałem płuca! Moja energia była jednak
ułamkiem tego, z jaką pasją ten utwór na scenie wyśpiewał Rojek! Kapitalny
moment tego występu! I co więcej, za mną w górę wystrzeliła niemalże cała
publiczność. I nie śmieliśmy już z powrotem usiąść. Artur z mikrofonem w dłoni
zbliżył się do krawędzi sceny i chyba każdy wiedział, czego się spodziewać...
"Beksa"!!! Od naszego wspólnego krzyku zatrzęsło się sklepienie pięknego
teatru, a atomy buzującej energii wypełniły całą powierzchnię sali!
"Syreny" podtrzymały euforyczną atmosferę i taneczne pląsy! Artur zeskoczył ze
sceny i przebiegł się między publicznością, przybijając szczęśliwym fanom
piąteczki! No i muszę się pochwalić, że po raz trzeci znalazłem się w gronie
osób, które zbiły pionę! Taka już mała tradycja się z tego zrobiła! Podstawowa
część koncertu zakończyła się wspólnie odśpiewanym, kultowym kawałkiem
Myslovitz "Długość dźwięku samotności", po którym nastąpiły żywiołowe owacje!
Na powrót zespołu długo nie czekaliśmy. Początek bisu przyniósł chwilę oddechu
przy zwiewnej, uroczej, subtelnej wersji meksykańskiego przeboju "Cucurrucucú
Paloma". Aby jednam nam się za wygodnie w fotelach nie zrobiło, Rojek sięgnął
po raz drugi tego wieczoru po przebojowy kawałek "Bez Końca" urozmaicony o
rozszerzoną końcówkę, która pozwoliła błysnąć naszym wokalom! No i cóż to była
znów za taneczna eksplozja! I z takim przytupem ten koncert mógłby spokojnie
się zakończyć, ale publiczność domagała się więcej! I ten
wieczór ostatecznie pożegnaliśmy akcentem nieco posępnym, ale jakże
przepięknym: "Wieżą melancholii"! Setlista, którą zdobyłem po koncercie,
wskazywała jeszcze na obecność tajemniczego utworu "Wątpliwość (Spalam się)",
którego jednak nie usłyszeliśmy na żywo. Nie umniejszyło to jednak mojej
głębokiej satysfakcji z przebiegu całego koncertu. No, może troszkę mi żal, że
z repertuaru wypadło "Peggry Brown", bo przy tym kawałku na żywo zawsze się zatracałem, ale z drugiej strony miło było posłuchać tych innych wyborów z
repertuaru Myslovitz. Z technicznych spraw dodam jeszcze tylko, że realizacja
dźwięku była rewelacyjna, a scenograficzne oświetlenie, choć nieco mniej
imponujące niż to prezentowane w dużych miastach, idealnie budowało klimat.
Ustrzeliłem hat-tricka jeśli chodzi o koncertową promocją "Kundla" i z ręką na sercu stwierdzam, że na każdym
koncercie, niezależnie od okoliczności, Artur Rojek dawał z siebie dwieście
procent i imponował mi swoją formą fizyczną i wokalną! To były genialne
koncerty i niezapomniane spotkania!
A jeśli już ściśle o spotkaniach ostatnich mowa, to postanowiłem wykorzystać
okazję i czyhałem z kilkoma osobami na złapanie Rojka po koncercie i... udało
się! Jest zdjęcie, jest autograf, pogadaliśmy krótko o OFF Festival,
podziękowałem za udzielane akredytacje takim skromnym blogerom jak ja i
uzyskałem zapewnienie: "OFF w przyszłym roku się odbędzie"! Otwarcie Artur
przyznaje, że to nie będzie powrót do formy z 2019 roku, ale jest pełen wiary, że w przyszłym roku festiwale w pełnej krasie wrócą! Nie mogę zatem
doczekać się powrotu do Katowic oraz będę oczywiście wypatrywał kolejnych
możliwych koncertowych spotkań z Arturem Rojkiem, który nie zwalnia tempa i
podobno w zaawansowanej fazie przygotowań jest już jego kolejny muzyczny
pomysł! Tymczasem niski ukłon panie Arturze za wszystkie dotychczasowe emocje! Ktoś słusznie
krzyknął z publiczności: król jest tylko jeden!
Sylwester Zarębski
PM
02.11.2021