Muzyczny rok 2021 podsumowany, a premiery styczniowe już za nami. Czas zatem
na pierwszą odsłonę tradycyjnego cyklu Aktualnie w Głośnikach.
Przypominam, że w tych regularnych tekstach subiektywnie wybieram najlepsze
albumy, debiuty, EP-ki (tudzież minialbumy), single z danego miesiąca.
Przedstawiam również krótkie sprawozdanie z moich działań na blogu, z
koncertowych podróży, przedstawiam wybrane ogłoszenia koncertowe i jeśli
jeszcze jakieś inne wydarzenie muzyczne według mnie zasługuję na wzmiankę, to
ona się tu pojawia. Na zakończenie przedstawiam dodatkowe polecenia muzyczne
oraz dołączam moją tradycyjną playlistę ze Spotify z wszystkimi albumami i
singlami, które gościły w ostatnich tygodniach w moich głośnikach. Zmian zatem
względem poprzedniego roku nie ma, aczkolwiek nad jedną nowością się
zastanawiam, lecz nie chcę póki co nic obiecywać. Od razu też postawię sprawę
jasno: nie ma takiej możliwości, bym zdołał przesłuchać w danym miesiącu
wszystkie wydawane i polecane albumy. Staram się słuchać jak najwięcej, ale
też podchodzę do tego zdroworozsądkowo. Niemniej mam nadzieję, że moje wybory
będą zawsze dla Was interesujące i inspirujące. Myślę, że zestaw styczniowych
muzycznych nowości taki właśnie jest. Znajdziecie tu premiery mniej lub
bardziej znanych zespołów, które wyczekiwałem (i które w większości nie
zawiodły) oraz płyty/single artystów, których sam dopiero odkryłem. Jeśli te
pierwsze tygodnie potraktować jako wyznacznik całego roku, to czeka nas rok
bardzo hojny i obfity w znakomite muzyczne emocje! Nie przedłużam już tego
wstępu! Zapraszam do lektury i odsłuchów!
ALBUMY
AURORA – "THE GODS WE CAN TOUCH"
Utalentowanego iluzjonistę poznajemy po tym, że każda jego kolejna
sztuczka jest coraz bardziej zadziwiająca i imponująca. Od momentu
debiutanckiego krążka "All My Demons Greetings Me As A Friend"
norweska piosenkarka Aurora Aksnes jawi się nam jako właśnie taka
niezwykła muzyczna iluzjonistka, która z płyty na płytę podnosi poziom
swoich dźwięcznych czarów.
Jej czwarte dzieło jest intrygujące, nowoczesne, a może nawet nieco
futurystyczne, ale zakorzenione w bardzo odległej przeszłości, która
nieustannie inspiruje kolejnych artystów. Otóż za każdą z 15
kompozycji stoi inspiracja konkretnym bogiem z mitologii greckiej. Ale
to tylko punkt wyjścia do zejścia na Ziemię i spojrzenia na różne
odcienie człowieczeństwa. Wszystkie te opowieści osadzone są w splocie
skandynawskiej muzyki folkowej i alternatywnego popu. Efektem są
przepiękne, eteryczne melodie, które brzmią tak, jakby stanowiły
idealny soundtrack dla mitycznych postaci z Olimpu. Rozpiętość
muzycznych doznań jest wręcz oszałamiająca. Podczas 50 minut
przewijają się tu nowoczesne, wręcz klubowe, syntezatorowo-basowe
utwory, uderzające czasami w nieco mroczne tony, z drugiej strony nie
brakuje też delikatnych, romantycznych ballad (cudowne "Exist for
Love"!), ukłonów stronę ejtisowego brzmienia (przebojowe "A Temporary
High"), epickich, teatralno-orkiestrowych form, a także choćby
całkowitych zaskoczeń w postaci akordeonowej solówki w kompozycji
"Artemis", czy też gościnnego udziału francuskiej piosenkarki Pomme w
"Everything Matters". Tak naprawdę doszukiwanie się w "The Gods We Can
Touch" różnych muzycznych wpływów i odniesień to zadanie na kilka
dobrych godzin. Ten muzyczny, kolorowy witraż spaja w jedno swoim
anielskim wokalem Aurora. Zakres jej możliwości zdaje się wykraczać
poza możliwości zwykłego śmiertelnika! Niewątpliwie jest jedną z
najbardziej uzdolnionych i fascynujących wokalistek współczesnego,
eklektycznego, alternatywnego popu! I potwierdza to na swoim
najnowszym, wielowymiarowym, wciągającym dziele. Nie wiem, czy
najlepszym w jej dorobku, ale na pewno wciąż wspaniale wypełnionym po
brzegi jej jedyną w swoim rodzaju magią!
THE LUMINEERS – "BRIGHTSIDE"
Brightside to czwarta płyta popularnego amerykańskiego
folk-rockowego zespołu The Lumineers. Założyciele tej grupy, czyli
gitarzysta i wokalista Wesleya Schultz oraz
multiinstrumentalista Jeremiah Fraites, reklamują swoje nowe dzieło,
jako najlepsze, które do tej pory stworzyli, ale… Przyznam się od
razu otwarcie, że nie do końca podzielam ich zdanie, co nie znaczy,
że jest to album słaby. Wręcz przeciwnie, uważam, że można przy nim
spędzić bardzo przyjemny czas, a dla fanów tej grupy nowe kompozycje
będą miłą odmianą. Mamy tu bowiem do czynienia z odejściem od
konceptualności poprzednich dwóch płyt: "Cleopatry" i zwłaszcza
"III", która była trzyaktową mroczną opowieścią o życiu w rodzinie
walczącej z uzależnieniami od nałogów bądź byciu współuzależnionym.
"Brightside" nie jest jednak też do końca powrotem do melodyjnych
lekkich przebojów z ukrytym drugim dnem pokroju "Hey Ho" z imiennego
debiutu, który notabene w tym roku będzie świętował dziesięciolecie.
Otóż żadna z 9 kompozycji (w tym reprise tytułowego utworu),
składających się na zaledwie 30-minutowy materiał, nie ma w sobie
potencjału mainstreamowego. Mamy za to bardzo uduchowione, głęboko
emocjonalne, uniwersalne, odrębne wycinki ukazujące zwykłe, proste,
życiowe chwile, które w okresie pandemii doceniamy jakby bardziej
niż wcześniej. Swoją liryczną szczerością The Luminners udało się
wydobyć z nowych dźwięków esencję i radość życia.
Muzycznie nieustannie pozostają wierni tradycjom amerykańskiego folku. Odniosłem też wrażenie, że to materiał bardzo oszczędny w środki, nieco surowy, ale dzięki temu w wielu momentach na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się bardzo charakterystyczny, chropowaty wokal Weasleya Schultza, który niewątpliwie, obok opowiadanych historii i zdolności do konstrukcji zręcznych melodii, jest siłą nośną ich twórczości. Z pewnością nie jest to ich najambitniejsze dzieło, ani takie, które przyniesie stadionowe hymny, ale z drugiej strony ten muzyczny reset z ich strony jest bardzo szczery i faktycznie bije z niego podkreślana w materiałach prasowych spontaniczność i radość, podbudowana wciąż znakomitą dynamiką i więzią między Weasleyem a Jeremiahem.
Obok wcześniej opublikowanych i świetnie wyselekcjonowanych singli największe wrażenie z tego albumu wywarła na mnie kompozycja "Never Really Mine" – surowy, nieśpieszny folk-rockowy banger, który w połowie opiera się wyłącznie na rytmicznej gitarze elektrycznej, dopiero w drugiej fazie dramaturgię buduje stopniowo pojawiająca się perkusja, a wokal Weasleya finalnie przechodzi w katarktyczny stan. Mam nadzieję, że ten kawałek zagości w koncertowej setliście, bo wyczuwam tu spory potencjał!
Muzycznie nieustannie pozostają wierni tradycjom amerykańskiego folku. Odniosłem też wrażenie, że to materiał bardzo oszczędny w środki, nieco surowy, ale dzięki temu w wielu momentach na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się bardzo charakterystyczny, chropowaty wokal Weasleya Schultza, który niewątpliwie, obok opowiadanych historii i zdolności do konstrukcji zręcznych melodii, jest siłą nośną ich twórczości. Z pewnością nie jest to ich najambitniejsze dzieło, ani takie, które przyniesie stadionowe hymny, ale z drugiej strony ten muzyczny reset z ich strony jest bardzo szczery i faktycznie bije z niego podkreślana w materiałach prasowych spontaniczność i radość, podbudowana wciąż znakomitą dynamiką i więzią między Weasleyem a Jeremiahem.
Obok wcześniej opublikowanych i świetnie wyselekcjonowanych singli największe wrażenie z tego albumu wywarła na mnie kompozycja "Never Really Mine" – surowy, nieśpieszny folk-rockowy banger, który w połowie opiera się wyłącznie na rytmicznej gitarze elektrycznej, dopiero w drugiej fazie dramaturgię buduje stopniowo pojawiająca się perkusja, a wokal Weasleya finalnie przechodzi w katarktyczny stan. Mam nadzieję, że ten kawałek zagości w koncertowej setliście, bo wyczuwam tu spory potencjał!
ANAЇS MITCHELL – "ANAÏS MITCHELL"
Przyznaję się szczerze, że po raz pierwszy czarowny wokal
Anaïs Mitchell usłyszałem dopiero przy okazji zeszłorocznej
płyty projektu Big Red Machine. Mogę chyba być w tym aspekcie
usprawiedliwiony, bo ta amerykańska piosenkarka ostatnią
dekadę poświęciła produkcji broadwayowskiego musicalu
"Hadestown", który powstał na podstawie jej koncept albumu z
2010 roku opartego na greckich mitach. Co zatem skłoniło ją do
muzycznego powrotu i skomponowania swojego siódmego albumu?
Otóż na początku pandemii zdecydowała się z rodziną
przeprowadzić z Brooklynu do dawnego domu swoich dziadków na
farmie w Vermont. Powrót do miejsca znanego z dzieciństwa i
okresu dorastania wzbudził u Mitchell przypływ nostalgicznych
emocji i refleksji, które postanowiła przeistoczyć w – jak
zresztą wskazuje imienny tytuł albumu – bardzo osobiste
piosenki. Choć dominują tu jej spojrzenia w przeszłość, to nie
unika także szczerych rozważań na temat dojrzewania i ciągle
niezaspokojonych pragnień. Jej przyziemne opowieści są iście
czarujące i cudownie osadzone w falujących melodiach o
ciepłym, łagodnym, folkowym posmaku, okraszonym smugami
elektronicznej subtelności, delikatną perkusją, akustyczną
gitarą, fortepianem, czy choćby okazjonalną solówką na
saksofonie. I na tym tle wokal Mitchell wybrzmiewa
olśniewająco! Ten 32-minutowy jest bardzo przekonujący w
swojej formie i przekazie. Przy tak wspaniale napisanych
piosenkach jak "Brooklyn Bridge", "Bright Star", "On Your Way
(Felix Song), czy "Real World" sam wpadłem w głęboką zadumę, a
świat wokół mnie na chwilę magicznie spowolnił.
Cieszę się, że zaufałem pochlebnym recenzjom krytyków muzycznych i odkryłem twórczość tej wspaniałej artystki.
Cieszę się, że zaufałem pochlebnym recenzjom krytyków muzycznych i odkryłem twórczość tej wspaniałej artystki.
IMARHAN – "ABOOGI"
Algorytm Facebooka podsunął mi w ostatnich dniach stycznia
recenzję albumu "Aboogi" portalu Uncut. Niemalże
przescrollowałbym ten post, gdyby nie dwa kluczowe słowa:
tuareg rockers! Od razu poczułem się zaintrygowany, bo w
ostatnich dwóch latach zachwycałem się rockowymi przebojami
malijskiej formacji Songhoy Blues oraz solówkami Jimiego
Hendrixa Sahary, czyli Mdou Moctara. I już mogę stwierdzić, że
w tym roku do moich afrykańskich odkryć dołącza algierski
kwintet Imarhan ze swoim trzecim albumem w dorobku. Już od
pierwszej, zachwycającej kompozycji "Achinkad" wiedziałem, że
spędzę z "Aboogi" cudowne i inspirujące kilkadziesiąt minut!
Ten utwór otwiera zręcznie prowadzona akustyczna gitara,
rytmiczne uderzenia w bębny ręczne, po czym dołącza do nich z
delikatnym, smutnym wokalem lider zespołu Iyad Moussa
Ben Abderahmane (aka Sadam). Po kilku chwilach dołączają do
niego chóralne śpiewy, rytm zostaje podbity rytualnym
klaskaniem w dłonie, a po sekundowej pauzie wkracza solówka na
elektrycznej gitarze i pustynne okrzyki... WOW! Forma
budowania napięcia w tym kawałku i jego przestrzenność
powaliły mnie! I nie przeszkodziła w tym nieznajomość tekstu,
bowiem emocje są tu wyśpiewane w bardzo uniwersalny sposób.
Nietrudno się domyślić, że to muzyczny hołd dla społeczeństwa
Tuaregów, ich historii naznaczonej bólem i krzywdami
wyrządzonymi przez kolonializm oraz współczesnej walki z biedą
i o lepszą przyszłość dla następnych pokoleń. Muzycznie?
Wspomniany pierwszy utwór definiuje właściwie całą zawartość
albumu i przy okazji stawia wysoką poprzeczkę. Nawet jeśli nie
udaje się jej przeskoczyć (choć w kilku momentach jest
porównywalnie dobrze), to wszystkie kompozycje są niezwykle
przystępne, dużo w nich przepięknych, saharyjskich bluesowych
pejzaży, wszechobecnego klaskania w dłonie, rytmicznych
bębnów, chóralnych przyśpiewów, a ozdobą są gościnne wokale
lokalnych artystów i artystek. Ta muzyczna strona przybiera
formę wyciągniętej ręki do słuchacza i zaprasza do wspólnego
przeżywania rozmaitych emocji: od radości życia do bólu
przetrwania. Wręcz chciałoby się przenieść na pustynne
pustkowie, czerpać za dnia naturalną energię ze słońca, a
wieczorem zasiąść z Tuaregami przy ognisku i wspólnie
muzykować!
Nie wiem jeszcze, czy w kolejnych miesiącach będę często
powracał do tego albumu, ale na pewno zostanie długo w mej
pamięci, nie tylko za sprawą niezwykłego łączenia muzyki
rockowej z afrykańskim folklorem, ale także dlatego, że
kończyłem przy nim czytać pierwszy tom "Diuny" Franka
Herberta. Idealny klimat do tej wspaniałej lektury!
THE WOMBATS – "FIX YOURSELF, NOT THE WORLD"
Solidna porcja brytyjskiego indie-rocka z chwytliwymi
melodiami o niemalże popowym blasku! Zespół z Liverpoolu
zachwyca dopracowanymi kompozycjami, chwytliwymi refrenami i
psychologicznymi tekstami zderzonymi z alt-rockową
energią.
THE SHERLOCKS – "WORLD I UNDERSTAND"
Można zarzucać chłopakom z The Sherlock pewną kompozycyjną
powtarzalność, brak pewnej wyrazistości, charyzmy, ale ja mam do
nich wyjątkową słabość. Nie da im się odmówić grania prosto z
serducha. I to przekłada się na ładunek gitarowych emocji, które
momentami naprawdę porywają. Absolutnie nie ma w tym nic
nowatorskiego, ten album nie wywinduje ich na wyższe linijki
plakatów angielskich festiwali, a jednak myślę, że fanom
gitarowego, brytyjskiego indie-rocka wpadnie w ucho!
WILLE AND THE BANDITS – "WHEN THE WORLD STOOD STILL"
Zwracam również uwagę na nieco mniej oczywistą pozycję, a
mianowicie nowy album brytyjskiej grupy Wille and the Bandits.
"When The World Stood Still" to solidna dawka blues-rockowych
emocji! Od tych kumulujących w sobie energię letniej burzy, po
te sprawiające, że dusza unosi się na niebiańskich obłokach! I
do tego ten niesamowity wokal Wille'ego Edwardsa! Od razu
przypomniałem sobie ich kapitalny
koncert w toruńskiej Od Nowie z 2018 roku!
➖ ➖ ➖
DEBIUTY
YARD ACT – "THE OVERLOAD"
Wobec debiutu kwartetu z Leeds urosły w ostatnich miesiącach bardzo wysokie
oczekiwania. Szczerze i troszkę nawet świadomie postanowiłem nie budować w
sobie hype'u wokół ich twórczości, stąd właściwie nie wspominałem o nich na
blogu, ale to nie oznaczało, że nie znaleźli się na moim radarze
obiecujących postpunkowych bandów z Wysp. Zastosowana przeze mnie taktyka
sprawiła, że ten debiut już od pierwszych sekund kapitalnego, tytułowego
utworu porwał i rozradował moje muzyczne serducho! I właściwie do ostatnich
dźwięków nie stwierdziłem żadnej zadyszki!
Doprawdy renesans sceny postpunkowej w ostatnich latach jest fascynujący, a Yard Act rozpychają się łokciami w tej muzycznej materii szeroko i bezpardonowo. A właściwie to nawet nie muszą bić o miejsce w czołowym szeregu przedstawicieli nowej fali postpunku, bo ich twórczość jest na tyle świeża i wyróżniająca się (ale nie nowatorska, bo sami przyznają się do inspiracji stylem The Fall), że zapełnia jakąś niepisaną wcześniej lukę. Najprościej byłoby Yard Act umiejscowić obok debiutującej w zeszłym roku grupie Dry Cleaning. Twórczość obu zespołów opiera się na tym samym fundamencie: wkomponowaniu wokalnego monologu w żarliwe postpunkowe instrumentarium. Ale operują zupełnie przeciwnymi środkami. Florence Shaw – wokalistka Dry Cleaning – przykuwa uwagę słuchacza poetyckimi historiami zadeklamowanymi w niemalże flegmatyczny sposób, natomiast James Smith prawi celne polityczno-społeczne komentarze w sposób nader żywiołowy, błyskotliwy oraz niezwykle sarkastyczny i dowcipny, choć pod tym czarnym humorem ukrywa się również pewna nuta punkowego gniewu. Nawet jeśli będziecie mieli problemy z pełnym docenieniem wszelkich lirycznych smaczków (nie da się ukryć, że ta warstwa dość mocno ukierunkowana na brytyjskich odbiorców), to nie zawiedzie Was styl, w jakim są one podawane! Nie brakuje tu euforycznych melodii, chwytliwych refrenów, odpowiedniego tempa, ciekawych zwrotów akcji! Myślę, że nie popełnię dużego błędu, jeśli ich twórczość określę jako swego rodzaju disco postpunk! Na swój sposób porywający! Niewątpliwie jeden z debiutów tego roku!
Doprawdy renesans sceny postpunkowej w ostatnich latach jest fascynujący, a Yard Act rozpychają się łokciami w tej muzycznej materii szeroko i bezpardonowo. A właściwie to nawet nie muszą bić o miejsce w czołowym szeregu przedstawicieli nowej fali postpunku, bo ich twórczość jest na tyle świeża i wyróżniająca się (ale nie nowatorska, bo sami przyznają się do inspiracji stylem The Fall), że zapełnia jakąś niepisaną wcześniej lukę. Najprościej byłoby Yard Act umiejscowić obok debiutującej w zeszłym roku grupie Dry Cleaning. Twórczość obu zespołów opiera się na tym samym fundamencie: wkomponowaniu wokalnego monologu w żarliwe postpunkowe instrumentarium. Ale operują zupełnie przeciwnymi środkami. Florence Shaw – wokalistka Dry Cleaning – przykuwa uwagę słuchacza poetyckimi historiami zadeklamowanymi w niemalże flegmatyczny sposób, natomiast James Smith prawi celne polityczno-społeczne komentarze w sposób nader żywiołowy, błyskotliwy oraz niezwykle sarkastyczny i dowcipny, choć pod tym czarnym humorem ukrywa się również pewna nuta punkowego gniewu. Nawet jeśli będziecie mieli problemy z pełnym docenieniem wszelkich lirycznych smaczków (nie da się ukryć, że ta warstwa dość mocno ukierunkowana na brytyjskich odbiorców), to nie zawiedzie Was styl, w jakim są one podawane! Nie brakuje tu euforycznych melodii, chwytliwych refrenów, odpowiedniego tempa, ciekawych zwrotów akcji! Myślę, że nie popełnię dużego błędu, jeśli ich twórczość określę jako swego rodzaju disco postpunk! Na swój sposób porywający! Niewątpliwie jeden z debiutów tego roku!
GHOSTLY KISSES – "HAEVEN, WAIT"
Debiutanckim krążkiem uraczyła nas kanadyjska singer-songwriterka Margaux
Sauvé, czyli Ghostly Kisses! Zanurzyłem się tu głęboko w eteryczny świat
marzeń tej wokalistki, wędrując między cieniem a światłem, między smutkiem
a nadzieją. Ta wyrafinowana porcja dream popu, która ociera się o brzegi
pulsującej elektroniki, ale często też kieruje swój bieg w stronę bardziej
minimalistycznych form, podkreślanych akustyczną gitarą, fortepianem i
smyczkowymi aranżacjami. Na tym tle bardzo ładnie prezentuje się
stonowany, miękki, nieco mroczny wokal Sauvé – urzekający. To piękny i
niezwykle klimatyczny debiut, który szczególnie powinien spodobać się
fanom choćby London Grammar i Aurory!
MONSIEUR PREMIERE – "DŁUGIE NOCE, KRÓTKIE DNI"
Debiut wrocławskiej formacji Monsieur Premiere jest wypełniony
satysfakcjonującą dawką rockowych brzmień! Dużo tu gitarowych emocji
utkanych w vintage'owym stylu, odwołujących się do tradycji amerykańskiego
blues-rocka, ale jednak na wskroś wszystko brzmi tu niezwykle nowocześnie
i czuć, że jest zagrane z żarliwą pasją. Bardzo melodyjne kompozycje
okraszone fantastycznym wokalem szybko wpadają w ucho i mają w sobie ten
nieuchwytny błysk dobrej jakości. Takie rockowe granie w naszym kraju to
ja szanuję i gorąco polecam!
➖ ➖ ➖
EP-KI
HANIA RANI – "LIVE FROM STUDIO S2"
Wspaniała live sesja Hani Rani nagrana w Studio S2 doczekała się
fizycznego wydawnictwa! Przepiękne i przearanżowane kompozycje "Hawaii
Oslo", "Glass", "Leaving" oraz "Buka" zachwyciły swego czasu choćby zespół
London Grammar!
➖ ➖ ➖
SINGLE
WARPAINT – "CHAMPION"
Zespół Warpaint powraca! Świetna kompozycja "Champion" to zapowiedź
płyty "Radiate Like This", która ukaże się 6 maja!
THE SMILE – "YOU WILL NEVER WORK IN TELEVISION AGAIN" / "THE SMOKE
Wreszcie! The Smile podzielili się oficjalnie pierwszymi singlami!
Przypominam, że mówimy tu o wyjątkowym projekcie Thoma Yorka, Jonny
Greenwooda i Toma Skinnera, który światu objawił się w zeszłym roku
podczas wyjątkowego livestreamu przygotowanego przez Glastonbury!
Album gotowy, ale konkretnej daty premiery jeszcze nie znamy!
NILÜFER YANYA – "MIDNIGHT SUN"
Nilüfer Yanya z nowym singlem "Midnight Sun"! Chyba trzeba
przygotować dla tej artystki miejsce w zestawie najlepszych
tegorocznych płyt!
FONTAINES D.C. – "JACKIE DOWN THE LINE"
Po roku przerwy Fontaines D.C. powrócą z trzecim albumem!
"Skinty Fia" ukaże się 22 kwietnia! Pierwszy, bardzo zręczny
singiel "Jackie Down The Line" podbił moje głośniki!
MUSE – "WON'T STAND DOWN"
GEORGE EZRA – "ANYONE FOR YOU"
Euforyczny "Anyone For You" zapowiada album "Gold Rush Kid", który
ukaże się 10 czerwca!
SKUNK ANANSIE – "PIGGY"
Powrót pełen rockowej agresji! Skin w niebywałej formie!
LET'S EAT GRANDMA – "HAPPY NEW YEAR"
Pierwszy zapętlony utwór w 2022 roku!
ARCTIC LAKE – "BREATH"
Oddech zachwytu!
GRETEL HANLYN – "MOTORBIKE"
W styczniu trochę zanurzyłem się w poszukiwaniach zupełnie
świeżutkich dźwięków i moją uwagę szczególnie przykuła ta
dziewczyna! Gretel Hänlyn to 19-letnia artystka z Londynu, która na
swoim koncie ma dopiero trzysingle: "It's The Future, Baby", "Slugeye" oraz tegoroczny "Motorbike". To całkiem intrygująca
kombinacja świetnego wokalu i alternatywnych inspiracji, z których
Gretel wymienia między innymi twórczość Nirvany, Nicka Cave'a, Nico
i The Velvet Underground. Obiecujący początek kariery i warto jej
dalsze poczynania obserwować!
HOLLY HUMBERSTONE – "LONDON IS LONELY"
Wzruszający singiel!
REX ORANGE COUNTY – "KEEP IT UP"
Kciuk w górę!
ALT-J – "HARD DRIVE GOLD"
Alt-J w całkiem przebojowym stylu!
AMBER VHS, JULIA MARCELL – "FLY ME TO THE MOON"
Julia Marcell znudziła się Julią Marcell i stworzyła muzyczne
alter ego Amber VHS oraz podjęła flirt ze wzbudzającą spore
emocje w ostatnim czasie technologią NFT. Muzycznie nadal
wybornie!
STROMAE – "L'ENFER"
Niezwykłe.
FRANZ FERDINAND – "CURIOUS"
Franz Ferdinand z nową kompozycję "Curious", która wzbogaci
nadchodzącą kompilację ich największych przebojów!
THE MYSTERINES – "DANGEROUS"
I kolejne moje muzyczne odkrycie z początku tego roku! The
Mysterines! Rockowy kwartet z Liverpoolu! Kilka dni temu do
moich głośników wpadł ich jeszcze świeżutki singiel
"Dangerous" i narobił niezłego szumu w głowie. Jasne, nic
rewolucyjnego ten zespół nie proponuje, ale ich kombinacja
soczystego szarpania w struny i głębokiego, mrocznego wokalu
Lii Metcalfe ma prawo się podobać. W Wielkiej Brytanii od
2019 roku sukcesywnie zwiększają rozpoznawalność i bazę
fanów, mają za sobą trasy z Royal Blood, The Amazons,
Milesem Kane'em, kontrakt z Domino Recording... Pozostaje
zatem uważnie obserwować ich dalszy rozwój kariery!
NATALIA PRZYBYSZ – "ZEW"
Natalia Przybysz ze znakomitym autorskim singlem "Zew"!
Album "Zaczynam się od miłości" wypełniony w większości
niezaśpiewanymi nigdy tekstami Kory ukaże się 4 marca!
JACK WHITE – "LOVE IS SELFISH"
Jack White ze wskazówką, jak będzie brzmiał jego drugi
tegoroczny album! "Entering Heaven Alive" ukaże się 22
lipca!
FATHER JOHN MISTY – "FUNNY GIRL"
Father John Misty podzielił się pierwszym singlem "Funny
Girl" z płyty "Chloë and The Next 20th Century", która
ukaże się 8 kwietnia!
➖ ➖ ➖
WYDARZENIA MIESIĄCA
TEKSTY – MUZYCZNE PODSUMOWANIE ROKU 2021
Na początku stycznia opublikowałem oczywiście bardzo
obszerne
MUZYCZNE PODSUMOWANIE ROKU 2021!
A do tego konkretnego tekstu nagrałem również
PODCAST z komentarzem! Jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, to...
no na co czekacie? Nadrabiajcie!
KONCERTY
Niewiele tych koncertowych możliwości było, ale udało się
się zobaczyć wspaniały
spektakl Kora Ralpha Kaminskiego w Toruniu!
OGŁOSZENIA KONCERTOWE
Wybrane festiwalowe newsy:
Open'er Festival:
Megan The Stallion, Doja Cat, Playboi Carti, The Smile,
Glass Animals, Little Simz, KennyHoopla, Tove Lo, Sky
Fereira, Sampa The Great, Yola!
Wybrane pozostałe ogłoszenia:
Fontaines D.C., Proxima, Warszawa, 13.06.2022
Tom Oddel,
Letnia Scena Progresji, Warszawa, 25.06.2022
Aurora, przełożona trasa na czerwiec + nowa data: A2 - Centrum
Koncertowe, Wrocław, 24.06.2022
Harry Styles + Wolf Alice,
Tauron Arena Kraków, 18.07.2022
➖ ➖ ➖
WYRÓŻNIENIA + PLAYLISTA MIESIĄCA
Pozostałe interesujące wydawnictwa w telegraficznym
skrócie:
Dla fanów tradycyjnego brytyjskiego rocka:
Miles Kane – "Change The Show". Niestety ja troszkę się zawiodłem. Można dobrze się
przy tym albumie bawić, ale ostatecznie dla mnie trochę
przerost formy instrumentalnej nad treścią.
Dla poszukujących rodzimego, emocjonalnego electro-popu
w stylu Banks:
Kiwi – "Pętla".
Dla sympatyków skromnego songwritingu:
Jana Horn – "Optimism"
Dla pragnących dream-popu z przestrzenią do tańca:
Nastroje – "Przestrzenie".
Dla miłośników soulowych klimatów i powalających
wokali:
Yola – "Stand For Myself".
To akurat album z końcówki 2021 roku, ale trafił do
moich głośników dopiero teraz po ogłoszeniu występu
tej artystki na Open'erze i cóż to za miłe
zaskoczenie! Naprawdę polecam!
I oczywiście na koniec zapraszam Was do przejrzenia i
przesłuchania mojej
tradycyjnej playlisty, którą na bieżąco uzupełniałem przez cały miesiąc!
Przypominam, że w pierwszej kolejności wyszczególniam albumy
i EP-ki (do maksymalnie 5 utworów), a w dalszej kolejności
prezentuję single, w tym te, które nie załapały się w moich
powyższych wyróżnieniach, a które są warte sprawdzenia!
Wybory oczywiście skrajnie subiektywne!
PM
03.01.2022