Dwa lata temu po ogłoszeniu The Killers w składzie Open'era 2020 także
zmusiłem się do napisania komentarza na blogu, ale wówczas sytuacja i moje
nastroje były zupełnie inne.
Po pierwsze z uwagi na własne plany zmuszony byłem opuścić zabawę podczas tej
epicko zapowiadającej się soboty (Foals, The Killers, The Cure, The Chemical
Brothers – kosmiczny skład głównej sceny), po drugie rozwijała się sytuacja z
pandemią koronawirusa i nic nie było wówczas pewne. Ostatecznie nikomu nie
było dane bawić się na Open'erze tamtego lata i... Wszyscy wiecie, jak
wyglądały kolejne miesiące. Teraz sytuacja zgoła inna, bo koronawirus już nie
stoi nam na przeszkodzie. Koncertowa oraz festiwalowa branża wróciła do pełni
życia i możemy już bez obaw cieszyć się z kolejnych wiadomości (przynajmniej
tych dotyczących lata)! Chociaż generalnie jeśli chodzi o nasze festiwale, to
zauważam tendencję do krytyki dotychczasowych ogłoszeń. Mnie
wkurza na pewno jedna sprawa: straszna ślamazarność. Weźmy za przykład
dzisiejsze ogłoszenie. No przecież The Killers byli dograni już dwa lata
temu... I ich trasa co roku była niemalże w tym samym kształcie przesuwana.
Troszkę wtarabaniła się w tym roku sztokholmska Lollapalooza ze swoim terminem
i w pewnym momencie z wyczekiwanym, ale niepotwierdzonym przyjazdem do Polski
The Killers musieliby zagrać pięć koncertów z rzędu. Już wtedy wielu
twierdziło: to niemożliwe. Ja jeszcze wówczas wierzyłem, bo logistycznie taki
wariant był według mnie do zrealizowania. No ale z każdym kolejnym miesiącem
wątpiłem coraz bardziej, a w ostatnich tygodniach to już straciłem wiarę i
szukałem innych opcji, z których Lorde wydawała mi się najbardziej
prawdopodobna (teoretycznie wciąż ją można wcisnąć). Ale jednak! I
pytanie, czy The Killers to była opcja awaryjna, czy może po prostu widzi mi
się Alter Artu, że ot tak ogłosimy ich jako ostatniego headlinera. Tego pewnie
się nigdy nie dowiemy. Cóż, nie ukrywam, że osobiście bardzo się cieszę z tego
wyboru, bo... No The Killers są na mojej liście koncertowych marzeń do
spełnienia od wielu lat i mam nadzieję, że tym razem już naprawdę się uda (i
to dwukrotnie, bo czeka mnie jeszcze ich występ w ramach Colours Of Ostrava).
No i to jest właściwie pierwszy tegoroczny headliner, który szczerze mnie
jara. Okej, jest jeszcze Dua Lipa, do której z chęcią potańczę po tej świetnej
drugiej płycie i wierzę w niezłe show od Twenty One Pilots, ale zerkając na
ten line-up z 2020 roku... O nie, lepiej tego nie czynić! Najbardziej
rozczarowujący jest brak Kendricka Lamara. I to właściwie nie tylko na naszym
festiwalu, ale jego plany po wydaniu nowej płyty skupiły się wokół
zorganizowania halowej trasy jesienią (bez niestety polskiego przystanka).
Podobna sytuacja z The Cure. Imagine Dragons widziałem raz i w sumie to by dla
mnie wystarczyło. Doja Cat to chyba jednak nie moja bajka, choć jej show na
Coachelli... Ale nie łudźmy się, u nas będzie biedniejsza wersja. No cóż...
Jeżdżę na Open'era od 2013 roku i z mojej perspektywy to najsłabszy zestaw
headów, ale zawsze staram się jednak szukać pozytywów i jeden aspekt
tegorocznego line-upu mi imponuje: skład Alter Stage. Ta scena jest naprawdę
bogata w zagraniczne nazwy, jak nigdy dotąd! Z chęcią przy dobrym układzie
slotów zobaczę koncerty Inhaler, Jehnny Beth, KennyHoopli, Porridge Radio,
Mosesa Sumneya, Badbadnotgood, Iceage, Sky Fereiry, Sons Of Kemet, Pillow
Queens (wciąż jestem oczarowany ich zeszłomiesięcznym drugim albumem!) i Yoli.
Tent Stage również z perełkami: The Smile, Clairo, Little Simz, Biffy Clyro,
Michael Kiwanuka, Seasick Steve... No i liczę, że jeszcze ktoś z zagranicy pod niebieskim namiotem się pojawi. Po ostatnim ogłoszeniu Rosklide wyczuwam
Chvrches. Wielu powie, że kotlet. Ja będę się cieszył, bo ostatnia płyta
bardzo mi siadła. Gdyby jeszcze tak Ziółek wcisnął Phoebe Bridgers jak The
Killers... Dobra, to już byłoby za dużo szczęścia dla mnie. Moje zdanie o
headlinerach znacie, a co z pozostałymi nazwami na Mainie? No biednie to
wygląda, ale nie odmówię zabawy z Glass Animals, Royal Blood, The Chemical
Brothers i może dam szansę zespołowi Maneskin oraz Jessie Ware... Kurczę,
faktycznie ten Main słabo skrojony pod me gusta, ale nie mam z tym większego
problemu, bo liczę na odpowiednie alternatywy na innych scenach. I zapewne tak
się skończy, że będę biegał jak szalony od sceny do sceny, by zobaczyć jak
najwięcej występów. Nie zamierzam bronić tego line-upu, bo wiadomo: każdy ma
swoje oczekiwania, gusta, marzenia i zawsze mogło być lepiej. Szczególnie
zważywszy na fakt, że niektóre festiwale za naszymi granicami (szczególnie w
Hiszpanii) stworzyły, przepraszam za emocjonalny wyraz, oczojebne plakaty
festiwali. Nie da się ukryć, że kondycja naszych festiwali została
nadszarpnięta przez covid, kryzys gospodarczy i wojnę za naszymi granicami,
która też skutkuje pewnymi negatywnymi zjawiskami. W zeszłym roku Artur Rojek
wprost mi powiedział, że OFF Festival do kondycji sprzed pandemii wróci przy
dobrych okolicznościach za jakieś trzy lata... I tegoroczny line-up katowickiej imprezy jest
faktycznym odbiciem jego słów, ale... Dobra, o OFFie pogadam może jednak przy
innej okazji!
Tymczasem zostało coraz mniej czasu na przygotowanie formy, bo sezon festiwalowy tuż tuż! Mam nadzieję, że widzimy się 4 czerwca na Orange Warsaw Festival! A potem mam w planach Tempelhof Sounds w Berlinie, Open'er Festival, Colours Of Ostrava, OFF Festival, Fest Festival, On Air Festival i może jeszcze Great September? Będzie się działo!
Sylwester Zarębski
PM
17.05.2022