Po czterech latach Franz Ferdinand powrócili do naszego kraju i znów
wzniecili rockowe szaleństwo w Klubie Stodoła! Ich poprzedni występ w tym
miejscu zawiesił wysoką poprzeczką zarówno przed samym zespołem, jak i przed
publicznością. Przed tegorocznym wyjazdem do Warszawy wróciłem do
relacji z tamtego niezapomnianego występu
(oraz spotkania z zespołem pod klubem) i okazało się, że trochę narzekałem
wówczas na setlistę zdominowaną przez promowaną płytę "Always "Ascending". Tym
razem od samego początku było jasne, że ten element nie dostarczy powodów do
biadolenia. Po ponad dwudziestoletnim stażu Alex Kapranos z pozostałymi
kompanami (tu kolejna zmiana, bowiem szeregi opuścił Paul Thomson, a za
perkusją zasiada obecnie Audrey Tait) doszedł do wniosku, że to dobry moment
na zebranie najlepszych przebojów na jednym wydawnictwie i tak oto 11 marca na
półki sklepów trafiła kompilacja pod trafnym tytułem "Hits To The Head". A to
oznaczało, że dla fanów tegoroczna trasa zapisze się w pamięci jako wielkie
gitarowe święto i wspaniała nostalgiczna podróż.
Nie da się ukryć, że szczyt popularności Franz Ferdinand minął już parę lat
temu, ale wiele zespołów naprawdę może im pozazdrościć wykreowanego zestawu
ponadczasowych rockowych petard, przy których podłoże zmienia się w
trampolinę. I to uczucie towarzyszyło mi przez cały koncert w Stodole. Od
pozytywnie nastrajającego "Stand On The Horizon" (to była niespodzianka, bo na
tej trasie, to właśnie u nas po raz pierwszy ten kawałek otwierał występ) po
eksplozję emocji przy finałowym "This Fire" (udało się nawet rozkręcić małe
pogo!)! Nie pominięto żadnego utworu z nowego wydawnictwa, więc nie zabrakło
choćby takich celnych koncertowych strzałów jak "No You Girls" (wielki
nieobecny poprzedniego występu), kultowe "Take Me Out", groteskowe "Evil Eye",
wyśpiewane do zdarcia gardła "Do You Want To", bujające "Love Illumination",
rytmiczne "Ulysses", "Outsiders" zakończone perkusyjnym jammingiem całego
zespołu, "Right Action", "Walk Away", "Lucid Dreams", "Dart Of Pleasure", "The
Dark Of The Matinée", "Jacqueline"... No sztos! Nawet dwie świeże kompozycje
"Curious" i "Billy Goodbye" fantastycznie wpasowały się w to show i dały
nadzieję, że w zespole wciąż tli się smykałka do komponowania chwytliwych
piosenek! Bo o sceniczną formę nie musimy się w ogóle martwić. Alex Kapranos
prezentuje nieziemską formę! Aż trudno uwierzyć, że 20 marca skończył 50 lat!
Bob Hardy w swoim stoickim stylu trzymał na basie w ryzach sekcję rytmiczną,
Audrey Tait za bębnami wniosła chyba jakiś nowy wymiar energii do zespołu, a
Dino Bardot i Julian Corrie po prostu bawili się na scenie ze szczerymi
uśmiechami na twarzy. Skumulowana energia wśród roztańczonej i rozśpiewanej
publiczności była fascynująca! Przez pandemię nie pamiętam ostatniego tak
wyskakanego przeze mnie koncertu wśród tak rozgrzanego tłumu! Wspaniale było
znaleźć się w tej wspólnej tanecznej ekstazie. Nie mam wątpliwości, że dla
Franz Ferdinand to była kolejna niezapomniana wizyta w warszawskiej Stodole.
Aż prosiło się, by po ukłonach zespołu z głośników zapuścić "Płonącą Stodołę"
Czesława Niemena.
Spore grono fanów czekało po koncercie pod klubem na wyjście zespołu i nie
zabrakło tam również reprezentacji Podróżujących (pozdrowienia dla
wszystkich!)! Niestety ze względu na wciąż covidowe obawy tym razem rozmowy,
wspólne foty i podpisywanie autografów odbyły się przy zamkniętej bramie. Tak
czy owak, było przy tym sporo radości po obu stronach! I potwierdzenie tego
znajdziecie na instagramowym profilu Alexa, na którym niemal od razu po
spotkaniu zamieścił nasze grupowe zdjęcie!
PS No i jeszcze kilka słów o supporcie. Ryder The Eagle zaprezentował
bardzo osobliwe one-man-show. Zachwycił na pewno stylowym kowbojskim strojem
(sprawdźcie zdjęcia!) i zdumiewał swoją sceniczną ekspresją. Tańczył i skakał
po całej szerokości sceny, a nawet w pewnym momencie czołgał się po niej! A w
finale zaprezentował nagi tors... No nie powiem, przykuwał swoim zachowaniem
uwagę. A muzycznie? To były bardzo emocjonalne (ocierające się o parodię)
historie związane z miłosnymi podbojami tego artysty, który zdążył się już w
swoim życiu pobrać i po trzech latach rozwieść. Nie zabrakło przy tym nawet
całkiem intymnych wyznań... Pozostaje dla mnie zagadką na ile ten show był
żartem, a na ile szczerą próbą dzielenia się osobistymi doświadczeniami. Z
pewnością jednak ten intrygujący sceniczny performance nie pozostawił nikogo w
stanie obojętności.
PS 2 No i czekam teraz na powtórkę zabawy z Franz Ferdinand podczas Colours Of
Ostrava!
Sylwester Zarębski
PM
03.05.2022