Men I Trust w Warszawie, Progresja, 18.10.22!
To była niemalże koncertowa randka w ciemno. Nazwa Men I Trust co
prawda krążyła wokół mojej orbity od dłuższego czasu, ale dopiero
kilkanaście dni przed przyjazdem kanadyjskiego zespołu do Warszawy, zacząłem
z uwagą przesłuchiwać ich dyskografię. Złożyło się idealnie, bo podczas
planowania dłuższego urlopu pojawiła się luka, którą postanowiłem wypełnić
ich koncertem w Progresji. Czy było warto tak zaryzykować? Ależ było!
Zanim jednak zameldowałem się 18 października w Progresji, to do południa
zwiedzałem Muzeum Narodowe. Dlaczego o tym wspominam? Otóż przez dłuższą
chwilę zachwycałem się obrazem "Widok portu o poranku (Poranek)" Claude
Josepha Verneta i tenże beztroski pejzaż często nawiedzał moją wyobraźnię
podczas wieczornego występu Men I Trust, mieniącego się właśnie takimi
pastelowymi barwami i dźwiękami.
Kanadyjczycy oczarowali mnie i licznie zgromadzoną publiczność delikatnym,
pościelowym i marzycielskim indie na granicy lo-fi, rocka i popu.
Niewątpliwie ich najjaśniejszym punktem jest czarująca wokalistka Emmanuelle
Proulx, która hipnotyzowała swoim miękkim, wręcz aksamitnym wokalem
osadzonym w pięknych i cieplutkich instrumentalnych teksturach. Śpiewała
tak, jakby pragnęła ze sceny podarować każdemu poduszeczkę, w którą można
byłoby z głęboką przyjemnością wtulić swoją głowę. Niemniej jednak nie ma tu
mowy o sennym koncercie. Obecny był bujający groove, linię basową można było
poczuć głęboko w serduchu, Jessy Caron na gitarze kreślił cudne,
przestrzenne solówki (nagradzane słusznymi oklaskami), a w kilku momentach
całą sekcję instrumentalną wspieraliśmy my – rytmicznymi oklaskami. I
niemalże za każdym razem, gdy spojrzałem na twarz Emmy, to był na niej
widoczny zaraźliwy szeroki uśmiech. Zalała nas wszystkich fala pozytywnych i
relaksujących emocji! Trudno nawet wyróżnić jakiś moment tego występu, gdyż
całość zlewała się w przyjemną sesję masażu duszy. Osobiście najbardziej
cieszyłem się z obecności utworu "Lauren", który w ostatnich dniach mnie
totalnie zauroczył. Milutko w moim serduchu zagnieździły się też takie
kawałki jak choćby figlarny "Sugar", kołyszący "Tailwhip", magiczne "I Hope
to Be Around". Odpływałem przy gitarowych solówkach, które zdobiły m.in.:
piękne utwory "Serenade of Water" i "Seven". Na tle całości niezwykle
przebojowo i soczyście (ten bas!) wybrzmiał świeży singiel "Billie Toppy",
który z przytupem zakończył podstawową część seta. Bisy zaś rozpoczęły się
od "Fiero GT" – instrumentalnego openera przełomowej dla Men I Trust płyty
"Oncle Jazz" (z niej usłyszeliśmy aż 11 piosenek!), który płynnie przemienił
się w chóralnie wyśpiewane przez publiczność pierwsze wersy tęsknego "Show
Me How". A na finał zmuszające do przyspieszonego tupania nóżką, świetne
"Say Can You Hear".
Tę muzyczną randkę zaliczam do naprawdę bardzo udanych! Przyznam się, że
miałem pewien dylemat, czy nie lepiej byłoby się tego dnia pojawić na
koncercie Kodaline w Stodole, zwłaszcza że grali akustyczną trasę, ale z
drugiej strony włada mną ta nieustanna chęć poznawania nowych zespołów i
ostatecznie cieszę się, że pogłębiłem swoją relację z twórczością Men I
Trust. I gdyby jeszcze tylko ten występ byłby ciut dłuższy... Bo w takim
narkotycznym stanie emocjonalnym, w jaki wprowadza kanadyjska formacja,
chciałoby się pozostać jak najdłużej!
Muszę też na koniec docenić support w postaci Holenderki Tessy Douwstry,
kryjącej się pod pseudonimem Luwten. Wraz z pomocą świetnego zespołu
(uwagę zwracała szczególnie dziewczyna za klawiszami, emanująca niezwykle
pozytywną aurą) dostarczyła nam dawkę bardzo ciepłego, zgrabnego,
harmonijnego alt-popu podbitego charakterystyczną dla Holendrów zadziorną,
łamaną rytmiką. Intrygującego na tyle, iż od razu w myślach obiecywałem
sobie sprawdzić w przyszłości twórczość Luwten na streamingach. Polecam Wam
uczynić to samo!
PS Tak, tak, specjalnie założyłem na ten wieczór koszulkę Phoebe Bridgers,
gdyż Emma... No cóż, zachwyca podobną urodą. Don't judge me! Swoją
drogą mam wrażenie, że ta koszulka pomogła zdobyć mi setlistę, gdyż
techniczny podarował mi ją w trakcie, gdy z głośników wybrzmiewał utwór
Julien Baker – przyjaciółki Bridgers. Przypadek? Nie sądzę. A teraz już
bonusy!
WIDEO:
Sylwester Zarębski
PM
01.11.2022