Mamy to! Początek kwietnia spędzałem w Krakowie, więc były pewne trudności, ale w końcu udało się podsumować muzyczne premiery marca! Niecodziennie tym razem przegląd rozpoczynam od prezentacji debiutów, bo tam płyta, która zdominuje u mnie rok plus oraz bardzo wyjątkowy projekt stworzony na potrzebę serialu. Ale proszę nie ignorować pozostałych sekcji, gdzie tam również sporo muzycznego dobra! Z bólem musiałem dokonać ostrej selekcji, ale oczywiście mniej znaczące dla mnie albumy, a warte odsłuchu wymieniam pod koniec tekstu. Nie ma co przedłużać, zapraszam!
DEBIUTY
BOYGENIUS – "THE RECORD"
Od
samego początku nie miałem wątpliwości, że nad "The Record" będę
rozpływał się z zachwytu, ale to dzieło jest jeszcze piękniejsze, niż
kazano nam przypuszczać!
Na
każdym możliwym poziomie przede wszystkim czuć i słychać, że dziewczyny
spędziły ze sobą więcej czasu. Trwająca miesiąc sesja nagraniowa w
studio Shangri-La w Malibu z uznaną producentką Catherine Marks
sprawiła, że ten album w odróżnieniu od poprzednika brzmi najzwyczajniej
w świecie o wiele świadomiej i jest wypełniony bogatszą paletą
dźwięków.
Podobnie
jak to miało miejsce na EP-ce, tu również dziewczyny błyszczą w
poszczególnych utworach jako jednostki. Trudno by mogło być inaczej,
przy tym pięknym założeniu, że każda z nich jest równorzędną liderką
zespołu. Niemniej jednak każda z osobna wnosi inny emocjonalny wkład do
albumu, który potem jest filtrowany przez wspólne harmonie.
Niezależnie
od tego, do kogo bardziej należy dany utwór, to żaden nie miałaby
takiej siły oddziaływania bez wsparcia pozostałych koleżanek. To właśnie
te momenty, kiedy wokale Julien, Phoebe i Lucy – tak fundamentalnie
różnie, a jednak w jakiś magiczny sposób idealnie do siebie pasujące –
przenikają przez siebie, dzieją się cuda, w brzuchu pojawiają się
motyle, a na plecach ciarki. Z pełnym poszanowaniem potrafią popychać
siebie nawzajem do prób wyjścia ze stref komfortu i zapewnić przy tym
odpowiednie wsparcie. Ta platoniczna przyjaźń między nimi jest
odczuwalna na wyciągnięcie ręki. Można wręcz poczuć zazdrość, bo takie
relacje w życiu to prawdziwy skarb. I "The Record", mimo oczywiście
różnorakich poruszanych tematów, jest przede wszystkim w swoim wydźwięku
listem miłosnym i odą do szczerej, nieskazitelnej, ponadczasowej
przyjaźni. Skazywanej czasami na trudności, ale gotowej przetrwać
wszystkie sztormy. I to jest klucz do zrozumienia sukcesu tej
supergrupy, która za chwilę prawdopodobnie będzie zaliczana do jednych z
najważniejszych zespołów w historii amerykańskiej muzyki, a "The
Record" już właściwie zostaje obwoływane natychmiastowym klasykiem.
Niewątpliwie przed każdą z nich wciąż rysuje się przyszłość usłana
solowymi sukcesami, ale razem już zawsze będą lepsze. Hayley Williams
(Paramore) trafnie zresztą stwierdziła, że "One są jak Avengers". Na
takie superbohaterki czekałem całe życie.
DAISY JONES & THE SIX – "AURORA"
Bezprecedensowa
sytuacja! Oto bowiem wyróżniam fikcyjny zespół z debiutancką płytą,
która w latach 70. sięgnęła muzycznego olimpu! Tak, w tym miesiącu
ukazała się serialowa ekranizacja popularnej książki "Daisy Jones &
The Six", która w reporterskim stylu opowiadała skomplikowaną i burzliwą
(szczególnie na poziomie pokus miłosnych między członkami zespołu)
historię wzlotu i nagłego upadku zmyślonego amerykańskiego zespołu,
luźno zainspirowaną dziejami Fleetwood Mac.
Przed
producentami serialu stanęło nie lada wyzwanie: stworzenie z grupy
aktorów autentycznego zespołu i nagranie płyty, która mogłaby porwać
serca słuchaczy oraz nie opuszczać eteru radiowego pięć dekad temu, a
zarazem wywoływać uczucie nostalgii w słuchaczach trzeciej dekady XXI
wieku. Do pomocy zaproszono znakomitego producenta Blake'a Milsa oraz
szereg muzyków, m.in.: Marcusa Mumforda, Phoebe Bridgers, Jacksona
Browne’a, Matta Sweeneya, Cassa McCombsa, Jonathana Rice’a, Chrisa
Weismana i innych. Nie ma tu jednak mowy o oszukiwaniu słuchaczy i
widzów: wszystkie kompozycje zarówno w studiu, jak i na ekranie wykonują
aktorzy na czele z magnetyczną wnuczką Elvisa Preasleya Riley Keough
(serialowa Daisy), przystojnym Samem Clafli (Billy Dune) oraz Suki
Waterhouse (Karen Sirko), która jako jedyna z całej obsady na poważnie
rozkręca solową karierę muzyczną (w zeszłym roku ukazał się jej
debiutancki album "I Can't Let Go"). Trzeba przyznać, że na ekranie
wszyscy razem podczas koncertowych scen wyglądają niezwykle uroczo i
swoimi muzycznymi popisami naprawdę potrafią pobudzić emocjonalnie!
Utwory takie jak "Let Me Down Easy", "Look At Us Now (Honeycomb)",
"Regret Me" czy "The River" ciągną za uszy i wlewają do serducha sporo
miodnej przyjemności. Między wokalami Riley i Sama jest wyczuwalna
miłosna chemia, a kompozycje swoimi konstrukcjami zahaczają o
ponadczasowość i finezyjny poziom. Naprawdę wracam jak bumerang do
"Aurory" i nie dziwię się, że ten krążek podbił amerykańskie listy
przebojów!
Serial
sam w sobie ma pewne mankamenty, historia nie unika kilku sztampowych
klisz, choć jest wiarygodna, czasami brakowało mi większego pazura, ale
generalnie z niecierpliwością wyczekiwałem kolejnych odcinków, chłonąłem
z wypiekami na twarzy wylewający się z ekranu cudny klimat lat 70.,
pokochałem absolutnie idealnie trafioną obsadę, a burzliwe związki
między bohaterami trzymały mnie do końca w napięciu. Brakowało mi
takiego serialu od czasu nieodżałowanego "Vinyla"!
Pytanie,
co dalej? Fani nawołują do zorganizowania prawdziwej trasy koncertowej
Daisy Jones & The Six i... Nikt nie mówi nie! Kto wie, może będziemy
świadkami nowego muzycznego fenomenu... Ja z chęcią poszedłbym na taki
koncert!
➖ ➖ ➖
ALBUMY
LANA DEL REY – "DID YOU KNOW THAT THERE’S A TUNNEL UNDER OCEAN BLVD"
11 lat temu debiutanckim krążkiem "Born To Die" Lana del Rey rozpoczęła budowę własnego, unikalnego muzycznego uniwersum. Początkowo kompletnie nie kumałem jej mitologicznego fenomenu, ale... No i tu popadnę w banał, bo oczywiście przełomem okazał się album "Norman Fukcing Rockwell!" z 2019 roku, na którym artystka na własnych zasadach wzniosła na się wyżyny songwritingu. Wówczas właśnie dostrzegłem w niej niesamowitą narratorkę kuluarów życia przefiltrowanych przez własne doświadczenia z tej amerykańskiej perspektywy, acz nader niezwykle uniwersalnej. Kolejne dwa albumy "Chemtrails Over The Country Club" oraz "Blue Banisters" odbierałem jako bonusy do historii z "NFR" z zachwycającymi fragmentami, ale jednak już niebudzącymi u mnie wcześniejszego entuzjazmu. To były po prostu solidne dzieła. "Did You Know That There’s A Tunnel Under Ocean Blvd" to powrót do wielkiej formy z 2019 roku, ale nie obyło się w moim odczuciu bez wpadek. Otrzymujemy epickie, 77-minutowe dzieło, na którym Lana stara się odwieżyć twórczość, splatając ze sobą dwa wymiary: ten już nam doskonale znany melancholijny country-folk naznaczony amerykańskim snem oraz eksperymentalne schematy z elektronicznymi i trapowymi inspiracjami. Co do tych drugich mam właśnie mieszane uczucia. Z jednej strony doceniam ten krok w przód i poszukiwanie nowych form ekspresji, ale... Ostateczny efekt jest wątpliwej jakości. O ile współcześnie brzmiący, zaskakujący zwrot akcji w trakcie kompozycyjnej epopei singlowego "A&W" oszałamia i hipnotyzuje, tak już zabawa z trapem w ostatnich trzech kawałkach wydaje się kompletnie zbędna i zaburzyła mi odbiór całości. Powiem dosadniej: kawałek "Peppers" z udziałem Tommy Genesis w ogólnie nigdy nie powinien się wydarzyć. Nie do końca przekonuje mnie też cytowanie i samplowanie "Venice Bitch" w samej końcówce tego albumu. Odchudziłbym również ten album z interludium w formie przemowy pastora Judaha Smitha – może w kontekście lirycznym zasadne, ale przyjemności ze słuchania albumu na chwilę znika. Na tym jednak narzekania się kończą. Pozostała część tego materiału jest obłędnie piękna! Lana w swoim stylu wprowadza nas w senny, mętny nastrój, raczy konfesyjnymi opowieściami i zachwyca kompozycjami o kinowym rozmachu z olśniewającymi smyczkami, piosenkami ckliwymi i subtelnymi, szczyptą gospelu i oczekiwanym nadmiarem tradycyjnego amerykańskiego country-folka. W pamięć szczególnie zapadają gościnne występy czterech artystów: fortepianowe wstawki Batiste są po prostu cudne, SYML hipnotyzuje niczym pozytywka w rozmarzonym "Paris, Texas", Father John Misty w swoim stylu buduje balladowe folk-rockowe napięcie w "Let The Light In", a w sufjanowskiej "Margaret" z producenckiego cienia wyskakuje Jack Antonoff pod swoim artystycznym pseudonimem Bleachers. Nieco mniej zauważalny ślad pozostawia po sobie brytyjski pianista RIOPY w "Grandfather please stand on the shoulders of my father while he’s deep-sea fishing", ale warto docenić jego wkład w tę ładnie rozwijającą się kompozycję. Mocną stroną jest liryka tego albumu. Lana podejmuje tematy oscylujące wokół zagadnień rodziny, macierzyństwa, traumy, śmiertelności z perspektywy trzydziestokilkuletniej kobiety, która z jednej strony kwestionuje tradycyjne ścieżki, a z drugiej podświadomie czuje upływający czas i dusi się w nawracających pytaniach o swoją przyszłość. Stawia tym samym pewien portret współczesnym, dojrzałym kobietom.
To nieco zbyt długi, w kilku momentach przekombinowany, ale ostatecznie piękny album, który plasuje się w mym rankingu tuż za "Norman Fucking Rockwell!". Lana po raz kolejny zaprasza nas do amerykańskiego cadillaca w podróż po szerokiej autostradzie marzeń, ale za każdym razem pejzaże się zmieniają i należy to docenić, że wciąż udaje się jej uciec od pułapki wtórności. Na tym krążku dokonuje tego czynu w sposób całkiem imponujący i nieśmiało otwiera się nowe ścieżki.
Album "Samiec Omega" od muzycznego kolektywu Francis Tuan polecam z całego serducha! Jestem nim absolutnie zachwycony! Te teksty! Szczególnie osoby, które podobnie jak ja wychowywały się w latach 90., docenią wszystkie ironiczne obserwacje i komentarze Francisa przefiltrowane przez doświadczenia z okresu dorastania w czasach rodzącego się u nas kapitalizmu. Weźmy za przykład "Park Jurajski" – osobiście dla mnie bardziej aktualnego kawałka w tej chwili w naszej polskiej muzycznej przestrzeni nie ma. Ale nie chcę za dużo spoilerować, odkrywanie tekstowych smaczków pozostawiam Wam! No i muzycznie też jest świetnie! Miks rockowych uderzeń, popowych melodii oraz azjatyckich dźwięków tworzy kolaż, przy którym buzia sama się uśmiecha! Ale to uczucie trochę złudne, bo teksty to często gorzkie piguły. Tak czy owak, słucham tego albumu z niezwykłą przyjemnością i bardzo doceniam tę muzyczną konwencję! Warto!
POLA RISE – "HIKIKOMORI"
Epidemie biologicznych wirusów nękają ludzkość od zarania dziejów, ale obok nich równolegle rozwijają się również te, które dotykają bezpośrednio naszej psychiki. O jednym z nich – problemie samotności – postanowiła opowiedzieć wszechstronnie utalentowana Pola Rise, czyli Paulina Miłosz. Zjawisko izolowania się od społeczności Japończycy w latach 90. określili właśnie jako hikikomori. Przyznam się, że wcześniej to pojęcie nie było mi znane, ale samo zaburzenie... Myślę, że zwłaszcza w ostatnich pandemicznych latach wszyscy w mniejszym lub większym stopniu uciekaliśmy niechybnie w te stany samotności, ale ten podstępny wirus potrafi zasiać spustoszenie również w bardziej nieoczekiwanych okolicznościach. Pola Rise przedstawia różne odcienie zmagań ze samotnością poprzez pryzmat własnych doświadczeń z ostatnich dwóch lat, kiedy sama utknęła w czterech ścianach. Jej wyznania są niezwykle odważne i szczere do bólu. Już słuchanie poszczególnych singli sprawiało u mnie poczucie dyskomfortu i duszenia się pobudzonymi własnymi emocjami, a zmierzenie się z zawartością całego krążka to dopiero było nie lada wyzwanie. Ale jakże na końcu oczyszczające oraz uświadamiające o skali i ważkości tego istniejącego problemu. A wszystkie te poruszające opowieści są podane na tle ambitnego, nieszablonowego, eksperymentalnego, frapującego połączenia alternatywnej elektroniki i popu. Przy singlu "Wytrzymam" określiłem te wyjątkowe muzyczne konstrukcje mianem future sad pop i zdanie podtrzymuję. Tworzenie tak angażującej emocjonalnie elektroniki to wciąż rzadkość, tym bardziej warto docenić ten projekt. Projekt, który zresztą wykracza poza muzyczne ramy. Pola bowiem zdecydowała się równocześnie zadebiutować literacko i napisała książkę (wydaną również pod tytułem "Hikikomori"), która stanowi uzupełnienie płyty. Albo i na odwrót, bo dzieło to składa się z dwunastu odrębnych, fikcyjnych historii, które korelują z poszczególnymi piosenkami. Każda opowieść została opatrzona cytatem i posiada odnośnik do streamingu danego kawałka. Niezwykły pomysł! A do tego jeszcze dołóżmy składające się w jedną całość, wspaniale zrealizowane teledyski oraz piękną oprawę graficzną... No jest to po prostu szczegółowo przemyślana koncepcja, która budzi uznanie. Niewątpliwie jedna z najważniejszych tegorocznych premier muzycznych na naszym rynku!
BLACK HONEY – "A FISTFUL OF PEACHES"
Indie-rockowa formacja Black Honey z charyzmatyczną Izzy B Phillips powróciła z trzecim albumem "A Fistful Of Peaches"! I znów mamy do czynienia z niezwykle solidnym dziełem! Porywającym od pierwszych minut! Ten krążek jest naszpikowany rockowymi bangerami. "Charlie Bronson", "Heavy", "Ups Against It", "Out of My Mind", "Cut the Cord", "OK", "Weirdos", czy choćby "Tombstone" to bezczelnie fenomenalne kawałki! Przybrudzone, szalone gitarowe riffy, soczyste linie basowe i ten zadziorny wokal Izzy! Wściekła intensywność tego albumu jest powalająca, a liryczne emocjonalne kopnięcia są wymierzone niezwykle celnie. Izzy w swoich autorefleksjach obnaża się tak szczerze, jak nigdy wcześniej i porusza wiele ważnych tematów. Między innymi wymierza środkowy palec wobec istniejących kobiecych stereotypów, opowiada o doświadczeniach dysocjacji, podejmuje temat napaści seksualnej i sporo wątków poświęca zmaganiom z problemami psychicznymi. Nieco może te teksty są przyćmione porywczą naturą tego krążka, ale obie te płaszczyzny połączone ze sobą tworzą niezwykle ambitny i błyskotliwy pejzaż. Triumfalny album wspaniale rozwijającego się zespołu!
➖ ➖ ➖
EP-KI / MINIALBUMY
GRETEL HÄNLYN – "HEAD OF THE LOVE CLUB"
Pokładam w tej utalentowanej artystce z Londynu nadzieję na karierę, która dostarczy wspaniałych dokonań. Po dobrze przyjętej zeszłorocznej EP-ce "Slugeye", Gretel postanowiła pójść za ciosem i wypuścić drugą muzyczną wizytówkę. I po przesłuchaniu "Head of the Love Club" wciąż niezwykle trudną ją zaszufladkować. Otrzymujemy różnorodny materiał, w którym mieszają się surowe, grunge'owe gitary, miłość do mistycyzmu Nicka Cave'a i alt-rocka lat 90., popowe ekscesy, ostre postpunkowe chwyty, groteskowy liryzm, a swoim mocnym, transowym wokalem Gretel wprowadza niemalże wszystie kompozycje we frapującą estetykę mrocznej, gotyckiej baśni. Brakuje być może w tym brzmieniowym rollercoasterze koncepcyjnej spójności, ale niewątpliwie twórczość Gretel potrafi zaintrygować oraz zahipnotyzować, a momentami szczerze zachwycić.
TOMMY LEFROY – "RIVALS EP"
Muzyczny duet, składający się z kanadyjskiej singer-songwriterki Tessy Mouzourakis i Amerykanki Wynter Bethel, trafił na szczyt moich tegorocznych odkryć muzycznych. Drugą EP-ką Tommy Lefroy potwierdzają swój potencjał i piękną wrażliwość! Dziewczny wspaniale zanurzają się popularnych obecnie songwriterskich wodach. Wdzięcznie łamią i płynnie łączą różne schematy: nie brakuje tu power indie-rockowych fragmentów (znakomite "Dog Eat Dog" oraz euforyczne "Worst Case Kid") oraz wycieczek w bardziej akustyczne nastroje ("Jericho Beach" i "Recency Bias"), a nawet subtelnych śpiewów niemal a cappella ("The Mess", w którym do wokali Tessy i Wynter dołączają również Samia oraz Dylan Fraiser). Niewątpliwym walorem ich projektu są pięknie zharmonizowane ze sobą wokale, które wynoszą wydźwięk emocjonalny każdego utworu na wyższy poziom. No i dodajmy do tego jeszcze intrygującą, poetycką lirykę. Tu wszystko się ze sobą zgadza. Czekam na więcej!
Po raz kolejny od Manchester Orchestra otrzymujemy dawkę emocjonalnych sztormów oraz introspektywnych opowieści Andy'ego Hulla. W odróżnieniu od poprzednich wydawnictw, tutaj amerykański zespół postawił na budowanie fundamentów kompozycji wokół pianina i syntezatorów. Ciekawy zamysł, nie gorsze wykonanie. Jest tu kilka wciskających w fotel chwil, ale zdecydowanie przeważa medytacyjny nastrój. Ostatecznie nie da się też uciec od wrażenia, że to tylko poboczny koncept połączony z eksperymentalnym obrazem VR. Manchester Orchestra stara się tym samym uciec od wpadnięcia w pułapkę stagnacji i absolutnie im to się udało, ale ostatecznie mam nadzieję, że następnym razem wrócą do bardziej żarliwych i katarktycznych gitarowych piosenek.
HOZIER – "EAT YOUR YOUNG"
Hozier w swoim niezawodnym stylu! Trzy kompozycje pozostawiają z pewnym niedosytem, ale ten ma zostać zaspokojony jeszcze w tym roku długogrającym albumem.
➖ ➖ ➖
SINGLE
LOR – "PRZEDWCZORAJ"
Kolejny hicior od dziewczyn z Lor! Album "Panny Młode" zapowiada się wyśmienicie! Chyba daty jeszcze nie mogę zdradzać, ale premiera już naprawdę niedługo!
LINKIN PARK – "FIGHTING MYSELF"
Kolejny zaginiony kawałek Linkin Park z ery krążka "Meteora"!
NOTHING BUT THIEVES – "WELCOME TO THE DCC"
"Dead Club City" – nowy album NBT pojawi się 7 lipca! Pierwszy singiel zapowiada ciekawy zwrot ku bardziej syntezatorowym brzmieniom. Brzmi świetnie!
THE NATIONAL – "EUCALYPTUS"
Kolejny singiel z nadchodzącej płyty "First Two Pages of
Frankenstein", która ukaże się już w tym miesiącu. Studyjna wersja miła dla ucha, ale koniecznie posłuchajcie na YouTube live tego kawałka – rewelacja!
ALIX PAGE – "4RUNNER"
Wow! Najlepsza dotychczasowa kompozycja tej utalentowanej dziewczyny! Wpada w ucho!
JUNGLE, ERICK THE ARCHITECT – "CANDLE FLAME"
Jungle z zapowiedzią czwartego albumu "Volcano"! Premiera 11 sierpnia! Do tańca!
TASH SULTANA – "JAMES DEAN"
Świetny groove i ta wokalna końcówka!
OYSTERBOY – "ODA DO MORISSEYA"
Nostalgiczna nuta, piękne gitarki i zarazem ukłon w stronę The Smiths oraz Morrisseya! Kolejna świetna zapowiedź solowej płyty, która doczekała się tytułu "Ody do Letnich Dni"! Czekam na premierę!
DARIA ZE ŚLĄSKA – "KILL BILL"
Debiut tej dziewczyny ze Śląska będzie wydarzeniem! A ten nastąpi już w tym miesiącu!
SUKI WATERHOUSE – "TO LOVE"
Nawiązując jeszcze raz do serialu Daisy Jones & The Six i obsady, to muszę się przyznać, że już od dłuższego czasu Spotify nagminnie podsuwało mi jej piosenkę "Nostalgia" Suki Waterhouse, która – nie ukrywam, choć nie chwaliłem się – całkiem przypadła mi do gustu. W dniu premiery serialu z jej udziałem wypuściła nowy, rozmarzony singiel "To Love" – również warty przesłuchania.
KATHIA – "BERLIN"
Gamechanger w moich relacjach z tą artystką.
VALERIA STOICA
– "ALL WE WANNA DO"
No mam słabość do tej rumuńskiej artystki!
LUNA – "JUŻ NIE ZASNĘ"
Luna z niezwykle promienistym singlem!
ODESZA – "TO BE YOURS" (FEAT. CLAUD)
Czysta przyjemność!
SAD SMILES – "NIE MOGĘ"
Tej młodzieży należy kibicować!
FLORENCE AND THE MACHINE – "JUST A GIRL"
Dawno nie słyszałem tak porywającego coveru!
HANNAH JADAGU – "WARNIN SIGN"
Coraz bardziej wyczekuję debiutu tej artystki!
➖ ➖ ➖
WYDARZENIA MIESIĄCA
KONCERTY
Za mną dwa wyczekiwane koncerty Damiena Rice'a w Berlinie i Krakowie! Relacja z obu już wkrótce! A tymczasem, korzystając jeszcze z chwili koncertowego przestoju u mnie, na blogu opublikowałem zaległe wspomnienia z Tempelhof Sounds 2022 i Open'era 2022!
OGŁOSZENIA KONCERTOWE
Wybrane festiwalowe newsy:
Open'er Festival: SZA, Kaleo, PinkPantheress, Ezra Collective, Zulu, Deki Alem, Ash Olsen
OFF Festival: Slowdive, Spiritualized, Jockstrap, Confidence Man, Homixide Gang, NNAMDÏ, Kokoroko, Trupa Trupa, Mop, Nation of Language, Vlure, Butch Kassidy, Belmondawg / Expo 2000
Fest Festival: Kasabian, Rόisín Murphy, SBTRKT, AJR, Don Diablo, Jann, Kacperczyk, Wade
Pol'and'Rock Festival: Royal Republic, Bullet For My Valentine, Proletayrat, The Rumjacks, Lemon, Get The Shot, The Scratch, Saint City Orchestra, Zalewski
Łódź Summer Festival: Franz Ferdinand, Tom Odell i wielu innych polskich wykonawców na darmowej miejskiej imprezie!
Wybrane pozostałe ogłoszenia:
Interpol, Klub Studio, Kraków, 06.06.2023 / Klub Stodoła, 07.06.2023
Tash Sultana, Letnia Scena Progresji Warszawa, 15.07.2023
Ben Howard, Letnia Scena Progresji Warszawa, 12.07.2023
alt-J, Letnia Scena Progresji Warszawa, 16.08.2023
Dope Lemon, Palladium, Warszawa, 07.07.2023
Altin Gün, Dziedziniec CK Zamek, Poznań, 08.06.2023
WYRÓŻNIENIA + PLAYLISTA MIESIĄCA
Pozostałe interesujące wydawnictwa w telegraficznym
skrócie:
Dla pragnących solidnego popowego dzieła: MILEY CYRUS – "ENDLESS SUMMER VACATION". Chyba miałem za duże oczekiwania po świetnym singlu "Flowers". Ostatecznie nie przylepił się do mnie ten krążek, choć to miły dla ucha, dojrzały pop.
Dla szukających rozmarzonej elektroniki: M83 – "FANTASY". Powrót M83 cieszy, choć nowy album dość nierówny. Jest tu kilka zachwycających momentów, ale też trafiamy na kompozycyjne mielizny.
Dla miłośników gitarowych miłosnych wyznań przy cieple ogniska: CITY AND COLOUR – "THE LOVE STILL HELD ME NEAR". Ten kanadyjski pieśniarz nie był mi wcześniej znany. Zwróciłem na niego uwagę po kilku festiwalowych ogłoszeniach i bardzo przyjemnych singlach. Gawędziarz z niego niezły, obdarzony fajnym wokalem, potrafiący duchowo unieść, ale ostatecznie ten krążek okazał się dla mnie zbyt monotonny.
Dla tych, którzy chcą poczuć autentyczny gniew: SLOWTHAI – "UGLY".
Dla sympatyków wyspiarskiego grania spod znaku The Beatles i britpopu: THE LATHUMS – "FROM NOTHING TO A LITTLE BIT MORE". Album numer dwa tych sympatycznych Brytyjczyków słabszy od debiutu, ale wciąż potrafi dostarczyć sporo przyjemności i chwytliwych melodii.
Dla relaksu: KOKO DIE – "SOME OF YOUR PAIN". To płyta z gatunku tych, które milutko masują duszę i serducho, choć pod powłoką tych relaksujących i chilloutowych dźwięków, subtelnego wokalu oraz soczystej niczym andaluzyjskie pomarańcze produkcji odnajdziemy sporo refleksji o jednostce zagubionej w otaczającej nas współczesnej rzeczywistości. Warto posłuchać!
Dla sympatyków wyspiarskiego grania spod znaku The Beatles i britpopu: THE LATHUMS – "FROM NOTHING TO A LITTLE BIT MORE". Album numer dwa tych sympatycznych Brytyjczyków słabszy od debiutu, ale wciąż potrafi dostarczyć sporo przyjemności i chwytliwych melodii.
Dla relaksu: KOKO DIE – "SOME OF YOUR PAIN". To płyta z gatunku tych, które milutko masują duszę i serducho, choć pod powłoką tych relaksujących i chilloutowych dźwięków, subtelnego wokalu oraz soczystej niczym andaluzyjskie pomarańcze produkcji odnajdziemy sporo refleksji o jednostce zagubionej w otaczającej nas współczesnej rzeczywistości. Warto posłuchać!
Dla tych, którzy spisali już Myslovitz na stratę: MYSLOVITZ – "WSZYSTKIE NARKOTYKI ŚWIATA". O dziwo kilka fragmentów (zwłaszcza druga część płyty) wzbudziło we mnie pozytywne odczucia, ale... Sami wiecie.
I oczywiście na koniec zapraszam Was do przejrzenia i
przesłuchania mojej
tradycyjnej playlisty, którą na bieżąco uzupełniałem przez cały miesiąc!
Przypominam, że w pierwszej kolejności wyszczególniam albumy
i EP-ki (maksymalnie 5 utworów z poszczególnych pozycji), a
w dalszej kolejności prezentuję single, w tym te, które nie
załapały się w moich powyższych wyróżnieniach, a które
również są warte sprawdzenia! Wybory oczywiście skrajnie
subiektywne!
PM
08.04.2023