Podróże Muzyczne relacjonują: NEXT FEST Music Showcase & Conference 2023!
W 2014 roku na naszej krajowej mapie festiwalowej pojawiło się wydarzenie
unikalne: Spring Break w Poznaniu. Niezwykle udana i ciepło przyjęta przez
publiczność i branżę muzyczną próba stworzenia krajowego showcase'u z
prawdziwego zdarzenia. Z każdym kolejnym rokiem narastały piękne legendy
wokół tej imprezy. Szczerze? Byłem kompletnym idiotą, który ignorował przez
kilka lat kwietniowe wyprawy do Poznania. Oczywiście czytałem relacje,
spoglądałem uważnie na line-upy, ale takie wydarzenia – dziś już to wiem –
trzeba po prostu doświadczać bezpośrednio.
Przełamałem się w 2019 roku. Na jeden dzień, ale zawsze. I od razu
zakochałem się w showcase'owej atmosferze i intensywności. Banalnie
stwierdzę, ale prawdziwie: poczułem się jak ryba w wodzie! Postanowiłem
zawalczyć o akredytację na następną edycję i... udało się! Moja ekscytacja
nie miała granic. Wyobraźnia podsuwała mi wszystkie muzyczne furtki, które
przede mną się otwierają... No i bęc! Sierpowy z lewej, sierpowy z prawej,
podcinka i nokaut całej branży. Szalejący COVID okazał się bezlitosnym
przeciwnikiem. Tłumaczyć więcej nie muszę. Szczęśliwie większość imprez
muzycznych po pandemicznej odwilży powróciła. Pokiereszowane, z dodatkową
dozą niepewności związanej z reperkusjami rozpętanej za naszą wschodnią
granicą wojny, ale zdeterminowane, by znów dostarczać nam chwile radości.
Ba, pojawiło się również mnóstwo nowych wydarzeń, a popyt na koncerty
wygłodniałej publiczności zaczął się wszystkim zgadzać w tabelkach excela.
Spring Break jednak tej próby czasu nie przetrwał. Oczywiście na bazie tej
poznańskiej idei powstały mniejsze imprezy o podobnym charakterze, ale
pustka była wyczuwalna. I wtedy na białych koniach wjechały władze miasta
Łodzi, które postanowiły przejąć schedę po Spring Breaku i zleciły zadanie
stworzenia dużej imprezy branżowej Arturowi Rojkowi i Łukaszowi Mincie.
Great September zapowiadał się na duchowego spadkobiercę Springa, ale nie
wszystko potoczyło się zgodnie z planem. Niemal w ostatniej chwili impreza
została przełożona na październik, line-up uległ oczywiście zmianom, a kilka
tygodni po na jaw wyszła konfliktowa i nieudana współpraca między Rojkiem a
Mintą. Wizerunkowo wyglądało to wręcz katastrofalnie. W praktyce?
Uczestniczyłem w tym łódzkim festiwalu jako delegat i generalnie czerpałem
sporo przyjemności z tej wizyty (pełnoprawnej relacji na bloga niestety nie
dowiozłem, ale sporo materiałów znajdziecie na moim Instagramie). Świetna
część konferencyjna, różnorodny dobór artystów, miła atmosfera... No czułem,
że branża i sama Łódź potrzebuje takiej imprezy. Nie potrafiłem jednak uciec
od wrażenia, że Poznań ze swoją kompaktową strukturą i siatką klubów miał w
sobie większy potencjał. I tenże na szczęście nie został ostatecznie
zaprzepaszczony! Ekipa Good Taste Production we współpracy z Michałem
Wiraszko i przy wsparciu władz miasta postanowiła odrodzić ducha Spring
Breaka w myśl przewrotnego hasła "Make Spring Great Again" i ogłosiła nowe
showcase'owe otwarcie pod pełną nazwą
Next Fest Music Showcase & Conference! Oczywiście zgodnie z
tradycją odbywające w kwietniu!
Stare przysłowie, co się odwlecze to nie uciecze, znów się sprawdziło i
wreszcie w roli delegata mogłem biegać między klubami w Pyrlandii. Co wcale
nie było takie proste przez trwające olbrzymie remonty w centrum miasta, ale
to była jedyna dokuczliwa wada tej pierwszej edycji, o którą nie sposób
winić samych organizatorów. Nie ma co się nad tym rozczulać: entuzjazm był
tak wielki wśród publiczności i we mnie, że ja szczerze tych rozkopów nie
odczułem jakoś szczególnie. No dobrze, wstęp z grubsza mamy z głowy, więc
czas przejść do dań głównych, czyli wrażeń z poszczególnych dni.
Czwartek, 20 kwietnia
W Poznaniu pojawiłem się zgodnie z planem tuż przed czternastą, błyskawiczny
meldunek w apartamencie z moim olsztyńskim kompanem Podróżującym Wojtkiem,
wizyta w Macu i już po żwawym spacerze zameldowaliśmy się w festiwalowym
centrum, czyli w Zamku Cesarskim. Przy opaskowaniu minąłem Piotra Stelmacha,
który kilka chwil później przeprowadził bardzo sympatyczną rozmowę z Kasią i
Jackiem z zespołu Kwiat Jabłoni, inaugurującą pierwszą edycję Next Festa.
Następnie pierwsze spotkania ze znajomymi Podróżującymi i networkingowe
nawiązywanie nowych znajomości. Jadąc w pociągu do Poznania, słuchałem
interesującej rozmowy Artura Rawicza z Michałem Wiraszko (podcast Rozmowy
Rawicza – polecam!), w którym ten drugi sugerował, że warto się w tym
festiwalu i w Poznaniu nieco zatracić i zagubić. No nie spodziewałem się, że
sam tak szybko się o tym przekonam. Z chłopakami z Black Radio (pozdrawiam!)
na tyle się rozgadałem, że straciłem poczucie czasu i w myślach przestawiły
mi się godziny rozpoczęcia pierwszych koncertów... Byście widzieli moją minę
w momencie, gdy wkraczałem do lokalu W Starym Kinie i słyszałem, że na
scenie już gra Sonia Pisze Piosenki... No nie powiem: głośno przekląłem
sobie w myślach. Na szczęście spóźniłem się tylko dziesięć minut, więc jak
na warunki showcase'owe dość akceptowalnie. No ale do meritum!
Sonia Pisze Piosenki powróciła na scenę po kilku latach przerwy!
Stęskniłem się za jej pięknym, słodkim i krystalicznym wokalem. Do dziś
pamiętam, jak rozwaliła mnie na łopatki wyjątkowym coverem "Cheri Cheri
Lady" Mordern Talking w 2014 roku na skromnym koncercie "Cafe Kultura" w
Świeciu. Wówczas zachwycała wrażliwością samotnej singer-songwriterki.
Cztery lata później przy kolejnym miłym spotkaniu w toruńskim klubie NRD
towarzyszyła jej Kasia Golomska, a teraz... Absolutna odmiana sceniczna.
Właściwie należy mówić o kompletnie nowym muzycznym otwarciu. Delikatne
gitarowe kompozycje ustąpiły miejsca energicznym, indie-popowym melodiom,
które na żywo porywały do podrygiwania nóżką. Z pomocą zespołu Sonia
zaprezentowała nam wydane w ostatnich miesiącach single "Lato", "Młodość" i
"Ateny", a także kapkę przedpremierowych kompozycji z nadchodzącego albumu!
Jest na co czekać!
Kolejne koncertowy plan na mojej liście uległ zmianie. Niestety drzwi do
Blue Note na koncert VHS zostały chwilowo zamknięte, ustawiła się kolejka
chętnych, więc postanowiłem skorzystać z zaproszenia duetu EłMi,
którzy występowali na pobliskiej scenie Lokum. I ostatecznie naprawdę cieszę
się, że tak los zarządził, gdyż twórczość chłopaków przypadła mi do gustu.
Usłyszeliśmy bardzo miłą dla ucha, stonowaną, relaksującą dawkę gitarowych
pejzaży ze szczyptą elektroniki. Warto śledzić ich rozwój.
Załapałem się na drugą połowę występu zespołu VHS. Dowodzony przez
charyzmatycznego Macieja Rembikowskiego band dostarczył pozytywny i nieco
odmładzający moją duszę ładunek indie-pop-rockowej energii. Jest tu
potencjał na fajny debiutancki materiał, który wreszcie powinien się w
najbliższych miesiącach ukazać!
Ze względów logistycznych postanowiłem odpuścić dłuższy spacer na koncert
Kathii (z perspektywy czasu i z relacji innych osób wiem, że jest czego
żałować... Obiecuję nadrobić przy kolejnej sposobnej okazji!) i
spontanicznie zdecydowałem się sprawdzić w akcji solowy projekt
Bałtyk Michała Rutkowskiego. Warszawski artysta z gitarą elektryczną
w dłoniach wraz z kolegą stojącym za syntezatorem i laptopem (ubrani
iście dresowo) uraczył nas sympatycznymi indie-bedroom-popowymi, gitarowymi
kompozycji wzbogaconymi o delikatne elektroniczne tło. Wszystko to w
nastrojowej, lo-fi aurze. Koncert na plus, choć zabrakło mi tu trochę
odważniejszych kompozycyjnych form, ale rozumiem, że taki był artystyczny
koncept.
I powrót do Blue Note, gdzie swój koncert kończyła Marissa. Dziewczyna
obdarzona mocnym wokalem, ale jeśli chodzi o emocjonalne wrażliwości, to
czułem, że się z nią rozmijam. Tak naprawdę z niecierpliwością czekałem na
emocje z zupełnie innej gatunkowej beczki...
Izzy And The Black Trees! I nie zawiodłem się! Poznańska postpunkowa
formacja dosłownie skopała mi tyłek! To było prawdziwe trzęsienie ziemi!
Kapitalnie skrojony set na warunki showcase'owe. Byłem pod dużym wrażeniem,
z jaką płynnością przechodzili z jednego kawałka do drugiego – tu nie było
czasy na wytchnienie! Repertuar napędzany ich rewelacyjnym zeszłorocznym
materiałem "Revolution Comes In Waves", ale nie zabrakło też na finał
perełki z debiutu "Picasso's Octopuss", a spontaniczny bis porwał nas dziką
wersją "I Wanna Be Your Dog"! Było naprawdę intensywnie i na światowym
poziomie (pisząc te słowa, zespół gra właśnie podczas Liverpool Sound City i
trzymam kciuki, by otworzyły im się perspektywy na Wyspach, gdzie postpunk
przeżywa prawdziwy renesans). No może tylko zabrakło pogowania, ale przy
dłuższym setcie jestem pewny, że wszelkie hamulce puściłyby wśród publiki.
Po prosto WOW! Po koncercie zakupiłem świeżutki kolorowy winyl, który
naprawdę wygląda wspaniale! Zachęcam do wspierania tego bandu, bo jak mało
który, udowadniają, że gitarowe granie wciąż potrafi wywołać ekscytujące
emocje!
I znów z powrotem do Lokum, gdzie swój solowy sceniczny debiut zaliczył
Jacek Sienkiewicz. W wypchanym pomieszczeniu barowym zaprezentował
swój autorski dj set, który opierał się na brzmieniach techna, ale o dość
łagodnym usposobieniu. Fanem gatunku nie jestem, ale czułem miłe odprężenie
w środku, więc dla mnie było git. Po Sienkiewiczu za konsoletą
niespodziewanie pojawił się Kuba Karaś i rozkręcał taneczną imprezkę.
Tymczasem udałem się do Tamy, by sprawdzić intrygujący elektroniczny duet
IKARVS. Sala wypełniła się intensywnym brzmieniem live-actu z
tłustymi bitami i gitarowymi solówkami, który wprowadził mnie w odrealnioną
dziwną, senną projekcję futurystycznego, mrocznego fantasy z baśniowymi
elementami... Trudno to wytłumaczyć, ale nie zdziwię się jeśli za chwilę dla
tego projektu posypią się zaproszenia na letnie festiwale.
No i na koniec after-party z DJ Sosią (tak, tak to Sonia Pisze Piosenki) na
Rewirach, która zapodawała zza konsolety świetne klubowe kawałki. Ale kulisy
tego aftera niech pozostaną słodką tajemnicą...
Piątek, 21 kwietnia
Piątkowy poranek nie należał do najprzyjemniejszych. Kacyk dał się we znaki.
Poranne panele zatem odpuściłem, ale po południu już niemalże w pełni sił
pojawiłem się na interesującej dyskusji "Czy radio nadal może wypromować
artystów?" prowadzonej przez Huberta Grupę, którego gośćmi byli: Marcelina
Słomian (Radio Nowy Świat), Marcin Bąkiewicz (Antyradio), Łukasz Pieter
(Fource.pl) i Mariusz Maurycy (Radio Zet). Potem chwila odpoczynku, kolejne
networkingowe spotkania i zameldowałem się pod sceną na Dziedzińcu Zamkowym
na koncercie...
Tańki Szafraniec. Całkiem pozytywnie zostałem tu zaskoczony
bigbitową, flower-power energią, z nielicznymi ucieczkami w synth-pop,
ale... Czegoś nieuchwytnego mi w tym występie zabrakło, by wyjść z pełnym
zachwytem na ustach. Jeśli jednak ktoś mocno sympatyzuje przykładowo z
twórczością Ani Rusowicz, to twórczość Tańki powinna przypaść mu do
gustu.
Następnie zdradziłem showcase'owe idee poznawania nowych zespołów na rzecz
występu doskonale znanej Julii Pietruchy, która otwierała swoim występem
główną scenę na Placu Wolności. No nie ukrywam, że mam słabość do jej
ciepłej osobowości oraz miłego dla ucha i duszy folkowego grania, a ponadto
byłem niezmiernie ciekaw jej zapowiadanej, nowej odsłony scenicznej.
Piosenkarka wystąpiła w towarzystwie niezwykle rozbudowanego zespołu (ta
sekcja dęta!) i zaprezentowała nam przedpremierowo spore fragmenty nowego
materiału, który ma ukazać się w tym roku. No i muszę przyznać, że tak
przebojowo Julia jeszcze wcześniej nie brzmiała! Uspokajam: okazji do
wzruszeń też nie brakowało! A tekstu z wulgarnym słowem to się po niej
kompletnie nie spodziewałem! To był bardzo sympatyczny występ, po którym
pojawił się u mnie apetyt na nową płytę i klubowe koncerty. Z końcówki tego
koncertu uciekałem, by zdążyć na występ...
Nene Heroine! Tu dodam, że w tym czasie odbywało się kilka koncertów,
na których naprawdę chciałbym równocześnie być: Jakub Skorupa, Piotr Zioła,
Mona Polaski, Arek Kłusowski... Przekornie postanowiłem postawić na jazzowe
brzmienia. Chłopaki z Gdańska zwrócili moją uwagę zeszłorocznym genialnym
singlem "Wola" z fantastycznym udziałem Kasi Lins i bardzo udaną płytą
"Mova". Nie udało mi się dotrzeć zimą na ich koncert w toruńskim NRD, więc
postanowiłem w Poznaniu nadrobić tę zaległość. I to był strzał w dziesiątkę!
W dusznym pomieszczeniu pubu The Dubliner chłopaki zgotowali nam jazzową
oprawę zderzoną z post-rockowymi wpływami o sile całej skrzynki dynamitów!
To był totalny odjazd! Stałem w pierwszym rzędzie i kopara mi opadła, a z
czaszki zadymiło! To było tak zajebiste doświadczenie, że nie mam słów. Obok
mnie mężczyzna wpadł w jakieś spazmatyczne tańce, ja czułem, że za chwilę
chyba nabawię się kontuzji karku, bo ta muza totalnie we mnie rezonowała. I
z całym szacunkiem dla finezyjnej gry całej czwórki, ale te piorunujące
solówki na gitarze elektrycznej po prostu mnie zmiażdżyły. Tuż po ostatnim
dźwięku w pierwszej kolejności popędziłem zakupić fizyczną kopię ich
ostatniego albumu! Pewien niedosyt jednak się pojawił. Skądinąd wiem, że
planowana na tym występie była obecność Kasi Lins, ale ostatecznie artystka
do Poznania nie dotarła. Szkoda.
Z The Dublinera wychodziłem trochę zamroczony, a obok na Dziedzińcu swój
występ kończył Jakub Skorupa. Podbiegłem i... Po jednym utworze śmiem
stwierdzić, że ten zdolny facet niezwykle rozwinął swoje sceniczne
umiejętności!
Następnie popędziłem w kierunku Sceny na Piętrze na pierwsze spotkanie z
zespołem Rozen. Ich imienny debiut z 2021 roku skradł moją połówkę
serducha, bijącą ku folkowym przestrzeniom. Wreszcie pojawiła się szansa
usłyszeć te poetyckie kompozycje na żywo! I już od pierwszego utworu
uderzyła mnie fala takiego kominkowego ciepła. Urocze melodie skutecznie
zachęcały do rytmicznego klaskania oraz wspólnego nucenia prostych, ale
jakże pięknych wersów. Folk-popowa przebojowość mieszała się z poruszającymi
balladami. I ta barwa wokalu Andrzeja Rozena! Po zasłużonych brawach na
stojąco niespodziewanie usłyszeliśmy jeszcze ich dynamiczną kompozycję "Oh
My Darling", przy której ledwo wysiedziałem w fotelu. I myślę, że nie ja
jeden chciałem tu wyskoczyć do tańca! Niezwykle klimatyczny koncert w duchu
początkowej twórczości takich zespołów jak The Lumineers i Mumford And Sons.
Wciąż czuję, że brakuje takiej muzy na naszym rynku!
I na finał pobujałem się do sympatycznych, popowych przebojów
Kamila Husseina. Widziałem go w zeszłym roku na OFFie, ale
popołudniowa pora i otwarta scena nie do końca sprzyjały w odbiorze tamtego
występu. W klubowych warunkach Kamil wypadł w mej ocenie bardziej
przekonująco, choć wciąż jego osobowość emanuje zbytnią sceniczną
skromnością. Więcej wiary w siebie, bo dar do pisania przebojowych
kompozycji nieprzeciętny! I na pochwały zasługiwał towarzyszący Kamilowi
zespół, który grał tak perfekcyjnie, że ręce same składały się do oklasków.
Ogólne wrażenia zatem miłe, ale później dotarły do mnie głosy, że w tym
samym czasie niezwykłym występem zachwyciła formacja Jazzxing w Blue Note i
nie mogę uciec od wrażenia, że przegapiłem coś bardziej fascynującego. No
ale takie już uroku showcase'ów. Na tym jednak noc się nie kończyła! Do
późnych godzin nocnych imprezowaliśmy i toczyliśmy muzyczne pogaduchy z
branżą w Lokum, które stało się taką nieoficjalną mekką poznańskich afterów.
Sobota, 22 kwietnia
Do popołudnia włączyłem tryb regeneracji. Na chwilę jednak z łóżka wstałem,
bo urodzinową niespodziankę zgotowali mi Podróżujący Przyjaciele – raz
jeszcze dziękuję! Przejdźmy jednak już do festiwalowych wydarzeń.
W pierwszej kolejności uczestniczyłem w
odsłuchu płyty "Oryginał" Mona Polaski
i wartościowej rozmowie przeprowadzonej w mistrzowski sposób przez Olę Budkę
z członkami zespołu i producentem – z każdą kolejną minutą czułem, że
otwieram się nowy muzyczny horyzont. Kilkanaście dni po tym wydarzeniu mam
za sobą kilka odsłuchów tego albumu i ewidentnie stałem się monowcem! Żałuję
tylko, że rozmowa na tyle się przeciągnęła, iż nie miałem już czasu na zakup
płyty i rozmowę z bandem, gdyż zależało mi, by dotrzeć na choćby połowę
koncertu...
Bartka Królika! Udało się! Wpadłem idealnie w połowie seta i od razu
podskoczył mi poziom endorfin! Ze sceny bowiem płynęła mega pozytywna,
funkowa energia, a Bartek okazał się wspaniałym wodzirejem! Nie stronił od
wskakiwania w środek zebranej publiczności i skutecznie zachęcał nas do
tanecznego skica... znaczy pląsania! Na finał wspólnie z nim śpiewaliśmy
chóralnie refren "Jeśli muzykę w sercu mam, nigdy nie będę więcej sam" i
szczerze się w tamtym momencie wzruszyłem, bo te proste słowa tak pięknie i
celnie oddały stan mojej duszy podczas Next Festowych przygód! Wystawiam
Bartkowi gwarancję doskonałej zabawy na żywo!
Po tym show wpadłem po drodze na dosłownie pięć minut do Muchos na występ Wiktorii Zwolińskiej – nie sposób oczywiście oceniać, ale czułem, że ta młoda dziewczyna w maturalnym wieku znalazła się w tym miejscu nie przypadkowo. Kilka dni później posłuchałem z nią wywiadu przeprowadzonego przez Kamila Wróblewskiego w Tok FM oraz posłuchałem EP-ki "...na podstawie zazdrości" i nie mam wątpliwości, że o jej twórczości (na styku nowoczesnych form à la Billie Eilish i wrażliwości Birdy) wkrótce będzie głośno!
Więcej czasu poświęciłem innej młodej artystce – Oli Olszewskiej. To
za sprawą polecenia Pauliny Sumery z Lor (dzięki!) i nie żałuję! Naturalna
singer-songwriterska nastoletnia wrażliwość Oli była urocza, a wokal piękny
i emocjonalny. To był bardzo intymny występ w kameralnych warunkach Sceny na
Piętrze. Ola sama sobie akompaniowała przy pianinie i gitarze, a oprócz
autorskich kompozycji (w dużej mierze opowiadały o różnych stanach miłosnego
rozstania) kowerowała także Gracie Abrams i Olivię Rodrigo – słuszne
inspiracje, które wskazują, w jakim kierunku prawdopodobnie będzie podążać.
Trzymam kciuki za rozkwit kariery, bo potencjał jest!
Następnie w Dragon Social Club czekały mnie spotkania z dwójką artystów,
których od dłuższego czasu wspieram.
Na występ Oli Beręsewicz ze swoim solowym projektem
Feral Atom spóźniłem się pięć minut i zaskoczyła mnie pozytywnie
liczna frekwencja! Udało się jednak wcisnąć i usiąść pod samą sceną, a
następnie absolutnie rozmarzyć w cudnych gitarowych pejzażach zahaczających
o dream-pop i shoegaze. W malowaniu tych dźwiękowych krajobrazów pomagał Oli
kompozytor i gitarzysta, kryjący się pod pseudonimem Kryowake. Na żywo
usłyszeliśmy również jego piękną autorską piosenkę "Falling into you", w
której gościnnie śpiewa właśnie Feral Atom. Czuć, że między tą dwójką
występuje ta magiczna muzyczna chemia. Osobiście niemal się wzruszyłem i
cieszę się, że kariera Oli tak pięknie się rozwija. A tylko przypomnę, że
odkrywałem jej twórczość przed Wami w roku 2020, gdy projekt Feral Atom dopiero raczkował, ale od początku uwierzyłem, że
ten talent zostanie na naszym muzycznym podwórku zauważony i oto proszę, w
jakim wszyscy pięknym momencie się znaleźliśmy!
Po Feral Atom scenę przejął zaś Vincent! Muszę przyznać się, że do
ostatniej chwili zastanawiałem się, czy nie pobiec spontanicznie na polecony
mi dzień wcześniej (bardzo mocnym argumentem, że to propozycja dla fanów
Phoebe Bridgers) występ Huskie (córki Przemysława Myszora, który zresztą z
nią wspólne wystąpił), ale ostatecznie postanowiłem dotrzymać obietnicy i
wesprzeć trójmiejskiego artystę swoją obecnością. Ten zaś odpłacił się dawką
ciarkogennego wokalu i w swoim unikalnym stylu zatrzymał na chwilę czas,
wprowadzając w refleksyjny stan. Nie zabrakło jednak z jego strony próby
rozkołysania publiczności bardziej "rozrywkowymi" kompozycjami z
zeszłorocznego debiutanckiego albumu "Stany", ale to w tych stonowanych
momentach (wyróżnię "Mery's Smile", "Mój Dom", "Ulotne") twórczość Vincenta
wypada najlepiej.
I na finał endless party z wszystkim dobrze znaną elektroniczną formacją
Kamp!, która żegna się w tym roku ze sceną. To był wymykający się
showcase'owej formule dwugodzinny odlot w taneczny kosmos! Łódzkie trio w
fenomenalnej formie – aż trudno uwierzyć, że ten projekt za chwilę przejdzie
do historii...
Ostatnie rozmowy oraz łyki alkoholu w Lokum i to byłoby na tyle! Pierwsza
przygoda z Nextem dobiegła końca!
Naprawdę cieszę się z doznania tych wszystkich różnorodnych koncertowych
doświadczeń i trzymam za wszystkich artystów kciuki w podążaniu za swoimi
muzycznymi marzeniami! Co prawda lista występów, które przegapiłem i żałuję
dłuższa niż tych zobaczonych, ale uważnie obserwowałem relacje z różnych
źródeł, podsłuchiwałem opinie, więc ten proces odkrywania nieustannie trwał,
trwa nadal i będzie trwać! Już wiemy, że w Poznaniu widzimy się za rok na
drugiej edycji NEXT FEST Music Showcase & Conference (18-20.04)!
Nie wiem jednak, czy nie ważniejszy od koncertowego, był społeczny wymiar
tej imprezy. Wspólne integrowanie się, nawiązywanie nowych znajomości,
wymienianie między sobą uśmiechów, rozmowy, które trwały zawsze za krótko,
przelotne spotkania podczas biegania między klubami... Atmosfera była
naprawdę wspaniała!
Kieruję serdeczne podziękowania w stronę artystów za wszystkie przytulasy,
spotkania, miłe pogaduchy, wręczone prezenty, wizytówki itd. To naprawdę
dużo dla mnie znaczy i cieszę się, że niezależne media są tak przez Was
doceniane!
I oczywiście miło było spotkać wszystkich obecnych w Poznaniu Podróżujących
Przyjaciół! Chciałbym wymienić Was wszystkich, ale boję się, że kogoś
pominę, więc... No Wy doskonale sami wiecie!
I na sam koniec ukłon dla Good Taste Production za zaproszenie mej skromnej
osoby i sprawną organizację całego eventu! Nie mogę doczekać się kolejnej
wiosny!