PM relacjonują: Lor i Foals w Warszawie, 25.06.2023!

/
0 Comments
PM relacjonują: Lor i Foals w Warszawie, 25.06.2023!

 
 
Ten niedzielny czerwcowy wieczór w Warszawie miał na wyłączność należeć do chłopaków z Foals, którzy wreszcie po dekadzie od ostatniego występu w warszawskiej Stodole zostali zaproszeni do nas na solowy koncert, ale... Kilka dni przed wyjazdem spadł na mnie jak grom z jasnego nieba news, że tego samego dnia w Browarach Warszawskich wystąpią kochane dziewczyny z Lor! I to jeszcze za free! A co więcej, ich występ został zaplanowany na godzinę osiemnastą, co, po sprawdzeniu wszelkiej logistyki, sprawiło, że uknułem szalony plan połączenia tych dwóch wydarzeń! Część ekipy Podróżujących podłapała ten pomysł i tak oto ostatecznie udało nam się zameldować na dwóch jakże odmiennych od siebie koncertach. No to była czysta kwintesencja mojego muzycznego podróżowania! Obie me połówki serca (ta bardziej rockowa i ta bardziej folkowa) zostały tego dnia wypełnione satysfakcjonującymi emocjami! A zatem czas najwyższy pozostawić na blogu ślad po tych muzycznych wydarzeniach. Zapraszam do lektury krótkich relacji z obydwu koncertów! 
 
 
 
 

 LOR, BROWARY WARSZAWSKIE, FESTIWAL MIDSOMMAR

 
 
Niby już dwunaste spotkanie koncertowe z Jagodą Kudlińską, Julią Skibą, Pauliną Sumerą i Julią Błachutą, ale znów wyjątkowe i niezapomniane! Przede wszystkim to była dla mnie pierwsza okazja posłuchać dziewczyn po premierze ich drugiej płyty "Panny Młode"! Oczywiście poszczególne single wydawane na przestrzeni ostatnich dwóch lat słyszałem na wcześniejszych koncertach, a niektóre kompozycje przedpremierowo na zeszłorocznym koncercie w ramach Great September, ale tym razem nowy materiał wybrzmiał już w całości, w tym włącznie z rozdzierającymi serducho piosenkami "Bombenda" i "Helcia". Nie zabrakło przy tym oczywiście skromnego sięgania po utwory z poprzednich wydawnictw, ale to było święto "Panien Młodych"! I to w jakże pięknych, sielskich okolicznościach zielonego zakątku Browarów Warszawskich! Spójrzcie tylko na zdjęcie jakże pięknie i kolorowo to wyglądało! No i dopisała publiczność! Naprawdę z taką ojcowską dumą w sercu odnotowałem tłumy na tym koncercie (zabrakło wręcz leżaków!)! I zdecydowanie przeważająca większość osób – zgodnie z symboliką płyty i scenicznymi sukniami ślubnymi dziewczyn – zjawiła się ubrana na biało! Ekhm, nasza ekipa z ubrana w czarne kocie koszulki z merchu Foals trochę się wyróżniała na tym tle, ale co tam! Co więcej, dziewczyny ogłosiły nawet konkurs na najpiękniej ubraną w biel osobę. Nagroda? Fizyczny egzemplarz "Panien Młodych"! Sprawa była o tyle niebagatelna, że to był pierwszy koncert, na którym zaistniała okazja zdobyć ten krążek w takiej formie! Swoją zwyciężczyni nawet nie miała o pojęcia o tym konkursie! To właściwie tylko pokazało, jak cudownych i oddanych fanów ma wokół siebie Lor! Niestety ze względów logistycznych po raz pierwszy w historii nie było mi dane spotkać się z dziewczynami po koncercie i co najważniejsze nabyć nowej płyty... Próbowałem zawalczyć o tradycyjnie rzucany bukiet kwiatów ze sceny, ale pomimo moich usilnych starań – nie udało się... Wybaczam! Będę szukał kolejnych okazji na jesiennej trasie, którą szczerze Wam polecam z całego serducha! Ok, w sumie to trochę nie skupiłem się tu na stricte aspektach muzycznych, ale chyba nie muszę specjalnie po raz kolejny przekonywać, że dziewczyny na żywo (tym razem bez wsparcia braci Sarapata) prezentowały się cudnie! Ponadto odczuwałem bardzo wyjątkową, pozytywną energię skumulowaną po bardzo ciepłym przyjęciu premiery ich nowego albumu! Tak trzymać girls! 
 
 
 

 
 











 

 FOALS, LETNIA SCENA PROGRESJI

 
 
Uberek i pół godziny później już spacerkiem zmierzaliśmy w stronę Letniej Sceny Progresji. Polski support Tappahall przegapiliśmy, o miejscu pod barierką nie było już mowy, ale w przypadku tego eventu liczyłem przede wszystkim na energiczne tańce z fanami Foals w centralnej części pod sceną! No i tu muszę przyznać, że trochę długo nam przyszło czekać, aż ten koncert się rozkręcił i nabrał rumieńców. 
 
Zespół z Oksfordu przyjechał do nas po raz kolejny, rok po występie na Orange Warsaw Festival, promować ostatni album "Life Is Yours" i pod względem repertuaru nie było mowy właściwie o zaskoczeniach. Przy powoli zachodzącym słońcu rozpoczęli standardowo od "Wake Me Up", który w formie takiej rozgrzewki ciała i gardła sprawdza się wyśmienicie. Następnie panowie spróbowali zagęścić atmosferę piosenką "The Runner", ale o dziwo niezbyt nieskutecznie. "2001" bujało bioderkami, ale wciąż bez tej oczekiwanej ekscytacji. I tej nie uświadczyliśmy nawet podczas "Olympic Airways". No to już było dla mnie zaskoczenie. Jednak podczas poprzedniego koncertu na OWF zabawa w pogo zdecydowanie szybciej się rozkręciła (może to był efekt popandemicznego wygłodnienia?). Sytuacji nie poprawiły również "2am" oraz "In Degrees". Ta pierwsza połowa koncertu była jak powolne sączenie aperolka na plaży. Wakacyjny chillout bez ekstremalnych przeżyć. Na szczęście niezawodne "My Number" (choć już dla mnie trochę przejedzone) zmieniło obraz tego koncertowego krajobrazu i sprawiło, że wzniosły się tumany piaskowego kurzu (totalny vibe z OFFa 2019)! To był ten moment, na który foalsowe tygrysy, tudzież koty, czekały! "Black Gold" i "Spanish Sahara" w nieco bliźniaczy sposób wprowadzały w taneczny trans i wystrzał skumulowanej energii w finale. Setlistową nostalgiczną perełką okazała się dla mnie kompozycja "Milk & Black Spiders", którą ostatni raz słyszałem podczas mojego pierwszego spotkania z Yannisem i spółką w roku 2014 na Open'erze (notabene do dziś żałuję, że rok wcześniej nie zjawiłem się na ich koncercie w Stodole). No i na koniec podstawowej części dwie oczywiste petardy: "Black Bull" i "Inhaler"! W tym momencie pogo wskoczyła na poziom hard! Z diablikami w oczach zatracałem się w tańcu i wpadałem z uśmiechem na twarzy w centrum wirującego piaskowego pyłu! Oj, działo się tak, jak sobie to od początku wyobrażałem! I te pląsy były w zacny sposób kontynuowana w trakcie bisów. Trzy mocne i bezlitosne dla mojej kondycji strzały: "Mountain at My Gates", "What Went Down" i "Two Steps, Twice"! Kolejne kółeczka, kolejne mosh-pity z przyjaciółmi, taneczna ekstaza, utrata kontroli nad ciałem i świadomością – kapitalny indie-rockowy odlot! Poniosło mnie tak, że prawie nie zauważyłem tradycyjnego zejścia Yannisa do pierwszych rzędów w trakcie "What Went Down", ale to właśnie uwielbiam w koncertach Foals, że doprowadzają mnie do takiego stanu, w którym nie zwracam już uwagi na grę chłopaków na scenie, a w centrum mej uwagi jest wspólna zabawa!  Nie stwierdzę, że to była najlepsza możliwa imprezka z Foals, ale dzięki tej wystrzałowej drugiej połowie chyba ostatecznie ląduje na najniższym stopniu podium (za OFF 2019 i wspominanym zeszłorocznym OWF) moich dotychczasowych doświadczeń z tym brytyjskim bandem. 
 
Zakurzony, zabrudzony, ale z poczuciem głębokiej satysfakcji wracałem do hotelu. Recepcjonista bardzo uważnie mi się przypatrywał, ale jak tylko spojrzałem się w lustro to nie dziwota. No dość powiedzieć, że kąpiel pod prysznicem zdawać się nie miała końca! Gdy ochłodziłem głowę, to pojawiło się u mnie kilka mniej pozytywnych przemyśleń co do tego występu. No nie da się ukryć, że Foals konstruują swoje setlisty w sposób bardzo bezpieczny, by nie powiedzieć wtórny. No mogliby trochę jednak przemycać więcej perełek ze swojej dyskografii, nawet kosztem tych największych przebojów (mam szczególnie na myśli "My Number" i "Spanish Sahara"). Na mały minus również długość koncertu. Oczywiście nie liczyłem tu na przesadnie wydłużony set względem tych festiwalowych, ale jednak ten jeden, a może nawet dwa utwory więcej można było spokojnie wtrącić. A jeszcze inna sprawa, że kompozycje z ostatniej płyty nie gryzą i nie kopią na żywo, więc ten solowy koncert u nas wydarzył się może trochę w niefortunnym momencie. Aczkolwiek i tak oczywiście warto docenić, że wreszcie ktoś (tu brawa dla agencji Charm Music Poland) zdecydował się ich zaprosić na ten osobny gig, na który fani czekali dekadę! Oby kolejna taka okazja przytrafiła się znacznie wcześniej! I to najlepiej w jakiś klubowych warunkach. Bo jednak ta Letnia Scena Progresji wygląda nieco festynowo, koncerty zaczynają się tu dość wcześnie i brakuje po prostu odpowiedniego klimatu. Zabrakło też rozbudowanej scenografii ze strony zespołu. Niby w ich przypadku zbędny element, ale trzeba przyznać, że ewidentnie ta tegoroczna trasa po Europie potraktowana została po macoszemu.  
 
Ale to oczywiście wnioski, które pojawiły się na chłodno. W trakcie samego koncertu nie zaprzątały one mej głowy, a gorączka indie-rockowych emocji przejęła kontrolę nad moim ciałem i umysłem!  I last but not least, fajnie było móc ponownie zobaczyć w szeregach Foals Waltera Gervesa! 

Dodam jeszcze tylko, że byłem tak nakręcony pozytywnymi emocjami po koncertach Lor i Foals, że aż trudno było zasnąć! W tym miejscu dziękuję całej Ekipie Podróżujących za obecność, przybijane piąteczki i rozboje w trakcie pogo oraz wspólne celebrowanie tego niezapomnianego wieczoru!
 
 
 

 
 






























 
 
Sylwester Zarębski
Podróże Muzyczne
25.07.2023


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.