PM relacjonują: Tash Sultana w Warszawie, Letnia Scena Progresji, 15.07.2023

/
0 Comments
 Podróże Muzyczne relacjonują: Tash Sultana w Warszawie, Letnia Scena Progresji, 15.07.2023
 
  

 PM relacjonują: Tash Sultana w Warszawie, Letnia Scena Progresji, 15.07.2023

 
 
Wreszcie doczekaliśmy się headlinerskiego koncertu Tash Sultana w Polsce! Po zeszłorocznym sukcesie koncertu w ramach On Air Warsaw Festival Tash zostali zaproszeni ponownie do stolicy przez Winiary Bookings i Letnią Scenę Progresji. Co prawda dość późno dołączyliśmy do planów australijskich artystów, ale najważniejsze, że ten powrót stał się ostatecznie faktem. Z On Air wspomnienia miałem wciąż ciepłe i wyśmienite, ale liczyłem, że tym solowym koncertem Tash po prostu zmiotą wszystkie tamte doznania z mego umysłu. Nieomal tak się stało, ale ostatecznie opuszczałem stolicę z lekkim poczuciem niedosytu. 
 
Pozwólcie, że zacznę od tej kwestii, która zaburzyła mi odbiór koncertu Tash Sultana. Już kilka minut przed startem występu chwilowo współpracy odmówiło nagłośnienie, a później naocznie obserwowałem przepinki kabli siłowych... Nie znam się na tych sprawach, ale w moim umyśle zapaliła się ostrzegawcza lampka. Niestety moje złe przeczucia spełniły się w trakcie koncertu. W kilku dość kulminacyjnych momentach wysiadało nagłośnienie po mojej lewej stronie. Nie wpływało to oczywiście na poczynania sceniczne Tash, ale mnie skutecznie wytrącało z równowagi. Oczywiście zakładam, że to był incydentalny problem, ale, abstrahując już nawet od realizacji niniejszego koncertu, nieustannie daleki jestem od sympatyzowania z Letnią Sceną Progresji. Teren tego miejsca bardzo festynowy, bez większego klimatu, z niewielkim zapleczem sanitarnym i gastronomicznym. Ponadto widać było, że produkcja show Tash ledwo się pomieściła na tej plenerowej scenie. I może coś przeoczyłem, ale o dziwo nie natknąłem się na stoisko z merchem... Ale to tyle z moich narzekań. Przejdźmy już do muzycznych konkretów. 
 
Tash Sultana zgodnie z oczekiwaniami rozpoczęli ten koncert osamotnieni na scenie. To nie oznaczało, że czeka nas intymny koncert. Wręcz przeciwnie! Gdyby ktoś tu stawił się na randkę w ciemno z zasłoniętymi oczami, to z pewnością nie powiedziałby, że kolejne kompozycje są dziełem jednej osoby. Chwytając między innymi za gitarę, bas, klawisze, elektroniczne pady, perkusjonalia, saksofon Tash za sprawą loopowych pętli stworzyli kompozycyjne struktury "Mystik", "Cigarettes" i "Pretty Ladies" – wielobarwne, bujające, urocze i odlotowe pejzaże muzyczne! To właśnie z takiej muzycznej zabawy Tash zachwycili muzycznych maniaków na całym świecie! Ale nie samymi instrumentalnymi popisami koncerty Tash stoją. Przy całej muzycznej zręczności nie mniej imponująco wypada również wokal Tash, którzy, odnoszę takie wrażenie, z roku na roku są coraz bardziej świadomi i pewni swoich walorów w tym aspekcie. No to jest wybitny talent muzyczny! Nikt z pewnością nie miał wątpliwości, że Tash mogliby udźwignąć całe to show w pojedynkę, bez większego wysiłku wprawiając nas w ekstazę muzycznych doznań. Ale jednak już od dłuższego czasu zabierają ze sobą w trasę trzech dodatkowych muzyków, którzy wpierają ich przez większy fragment koncertu sekcją rytmiczną i grą na klawiszach. Pozwala to im na oczywiste zwiększenie dynamiki koncertu poprzez odciążenie od ciągłego zapętlania poszczególnych partii wszystkich instrumentów. Twórczość Sultana w takim bardziej organicznym wymiarze pozytywnie wpływa na zintensyfikowany, emocjonalny odbiór pod sceną. Co by jednak dobrego nie mówić o precyzyjnej grze ich kolegów za bębnami i basem oraz koleżanki za klawiszami, to w centrum uwagi nieustannie pozostali oni. Z niesamowitą pasją oddający się kreowaniu kolejnych epickich solówek (te na flecie i saksofonie – sztosik!), energicznym tańcom od jednego skraju sceny do drugiego i ciarkogennym wokalnym popisom. Pomiędzy kolektywnie wykonanymi "Crop Circles", "Greed", "New York", "Willow Tree" i "Comą" nie brakowało też zespołowego, improwizowanego jamowania. Z tej środkowej, hipnotycznej i psychodelicznej części seta zdecydowanie wyróżniały się: popowo-taneczne wykonanie świeżutkiej kompozycji "New York" oraz majestatyczna "Coma"! Końcówka podstawowego seta należała ponownie wyłącznie już do Tash. Za sprawą genialnie skonstruowanych i gorąco przyjętych "Notion" i "Jungle" zostaliśmy zaproszeni w podróż do ich początków rozkwitu muzycznej kariery. Kolejne instrumentalne pętle łączyły się tu w te wielkoformatowe, trzymające w napięciu kompozycje, które swoim rozmachem absolutnie zachwycały i porywały do żywiołowych reakcji! Z jeszcze większymi nadziejami wyczekiwałem bisu. Czy usłyszymy ten utwór, którego najbardziej mi zabrakło w zeszłym roku na On Air? Przygotowania czynione przez technicznych nie pozostawiły mi żadnych złudzeń – to musi być "Blackbird"! I tak też się stało! Tash w pozycji siedzącej chwycili za akustyczną gitarę i rozpoczęli odprawiać swoisty muzyczny szamanizm! Co oni tam wyprawiali! Z osłupieniem przyglądałem się tańcowi palców po gitarowym gryfie. Kosmos! Och, ileż iskrzących się emocji (w kulminacyjnym momentach stawka podbita została porywczym rytmem perkusyjnej stopy) zdołali pomieścić w tej kilkuminutowej, epickiej kompozycji! Szkoda tylko, że w tym momencie znów powróciły wspomniane na początku problemy z nagłośnieniem. Przeklinałem w myślach głośno te techniczne usterki, ale nawet gdy ten system nagłośnieniowy grał na pół gwizdka, to Tash nadrabiali to swoją ekspresyjną grą. Ileż tu zostało zostawionego serducha na scenie! Nie sposób wręcz oddać w słowach wszystkie niuanse ponadnaturalnych wyczynów Sultana. To trzeba samemu zobaczyć i przeżyć! Sceniczne zdolności Tash to bowiem wrzucany do umysłów odbiorców granat skonstruowany z fuzji jazzu, psychodelii, rocka, popu, reggae i jeszcze kilku innych inspiracji. Eksplozja czaszki pod wpływem tych barwnych doznań gwarantowana!  Pozwolę w tym miejscu sobie zacytować fragment komentarza Podróżującej Zuzi (piona!): Jestem zachwycona i oczarowana Tash. Wokal cudownie i czysto w punkt. Mam nadzieje zobaczyć Tash jeszcze nie raz i każdemu będę polecać. To jak malowanie dźwiękiem. Te wszystkie loopy w końcu składające się na piosenkę. No zbieram szczękę z podłogi. Koncerty Tash warte każdych pieniędzy. Nic dodać, nic ująć! 

Biorąc jednak pod uwagę wszystkie okoliczności, wierzę, że ten najlepszy koncert Tash Sultana w Polsce jeszcze przed nami! Ten solowy koncert utwierdził mnie w przekonaniu, że w Polsce istnieje grono oddanych fanów, którzy oddaliby sporo za klubowy koncert Tash w naszym kraju. Trzymam za takowy kciuki! I cieszę się, że na przestrzeni ostatnich latach miałem skromny współudział w zaszczepianiu adorowania talentu Tash. To było piękna sytuacja móc teraz stanąć w pierwszym rzędzie u boku Podróżującego Kuby (pozdrawiam!), który jako pierwszy zwrócił moją uwagę na potencjał Tash i wspólnie przeżywać ten mistyczny koncert!

PS Duży plusik stawiam przy supportującym Tash nowozelandzkim multiinstrumentaliście Reubenie Stone. Tenże artysta również zabawiał się w instrumentalne (w użyciu gitary, klawisze, puzon i perkusyjne pady) loopy. Może nie z taką wirtuozerią, jak Sultana, ale jego kompozycje wibrowały pozytywną energią, bliską klimatom reggae. Jego poczynania rejestrował aparatem rudy młodzieniec Reuben Hester (to nie błąd, naprawdę nosi to samo imię co Stone) o iście brytyjskiej urodzie (nie bez przypadku), który... w pewnym momencie zaczął Reubena wspierać wokalnie, a podczas jednego kawałka w porywający sposób przejął mikrofon we własne władanie. Panowie naprawdę doskonale bawili się na scenie, a bijący od nich entuzjazm wzbudzał pod sceną radosne reakcje. Świetna rozgrzewka!
 
 

 
 










































 
 
Sylwester Zarębski
Podróże Muzyczne 
31.07.2023


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.