I stało się! W tym tygodniu doczekaliśmy się przebudzenia ze strony Open'era i
na start otrzymaliśmy dwie headlinerskie bomby! We wtorek headlinerką
open'erowego czwartku została Dua Lipa, a dziś poznaliśmy główną gwiazdę
środowego wieczoru: Foo Fighters!
Nie są to szczególnie zaskakujące ogłoszenia, ale jakże wywołujące radość w
mym serduchu! Potencjalny powrót Foo Fighters do Gdyni przeczuwałem już kilka
miesięcy temu. Ich brak obecności na tegorocznych europejskich festiwalach,
oprócz wyjątku poczynionego dla Rock Am Ring i Rock Am Park, jasno wskazywał,
że w przyszłym sezonie najwięksi festiwalowi organizatorzy będą stawać na
głowie, by ich zaprosić do siebie. Oczywiście istniała jeszcze ewentualność,
że panowie zdecydują się na stadionowe koncerty w Europie, ale wszystko się
jasne, gdy 23 października zostali ogłoszenia na francuskim Hellfest Open Air
Festival (27.-30.06). Wystarczyło już tylko uzbroić się w cierpliwość i liczyć
na dobre wieści od konkurencji Open'era. Przecieki dotyczące obecności Foo
Fighters na Rosklide Festival sprawdziły się 7 listopada, a dzień później
zostali potwierdzeni przez Rock Werchter. Holandia w piątek, Belgia w
niedzielę – wszystko idealnie się układało pod opener'ową środę. Oczywiście
nutka niepewności pozostała, ale dziś została już rozwiana! Headlinerski slot
trafił do bodajże najlepszej możliwej opcji w 2024 roku! Kto zresztą przeżył
koncert Foo Fighters w 2017 roku na Open'erze, ten doskonale wie, że należy
spodziewać się ekscytującego rockowego show wypełnionego wspaniałymi
przebojami. A jeśli już komuś wspomnienia zaszły mgłą lub po prostu nie nie
uczestniczył w tym epickim koncercie, przypominam moje wrażenia z
relacji z tamtej edycji:
Po Open'erze na naszej grupie padło bardzo trafne pytanie: "Tak więc, który
koncert Open'era był najlepszy i dlaczego Foo Fighters?" Nie ma u mnie
cienia wątpliwości. Foo Fighters zagrali najbardziej porywający koncert tej
edycji! Rock'n'rollowe, dwugodzinne szaleństwo! To moje drugie spotkanie z
Dave'em i spółką, i w końcu to było Foo Fighters takie jakie chciałem od
zawsze zobaczyć na żywo. Koncert z Krakowa mogę śmiało wyrzucić z pamięci.
Nie dlatego, że zagrali tam źle. Po prostu różne okoliczności (nagłośnienie,
organizacja, Dave na tronie) przyczyniły się do tego, iż czułem po wyjściu z
hali ogromny niedosyt. Przewidywałem wówczas, iż powrócą na trasę za 2
lata, by nadrobić odwołane festiwale i przeczuwałem, że mogą zahaczyć też
ponownie o nasz kraj. I stało się. Foo Fighters na Open'erze to spełnienie
marzeń. Czułem, iż ten mój niedosyt zostanie tutaj z nawiązką zaspokojony. I
tak właśnie było! Od samego początku złapałem niesamowity wiatr w żagle,
bawiłem się do utraty tchu (gdyby nie woda rozdawana przez ochronę, byłoby
ciężko...), banan na twarzy - po porostu czad! Odbiór koncertu był
niesamowity, a przecież nie bawiłem się w pierwszej strefie. Z siostrą
obraliśmy sobie za miejscówkę drugi rząd przy barierkach oddzielających te
strefy. Miejsce sprawdzone przeze mnie przy takich większych koncertach jak
Blur czy The Black Keys. I znów trafiłem kapitalnie. Z jednej strony
odpowiednia przestrzeń do wygibasów, a z drugiej wokół fantastyczni fani
(gość za mną przez dwie godziny śpiewał niemal każdy tekst w całości na całe
gardło), którzy bawili się równie dobrze co my! Czułem tu ogromną radość. W
dużej jednak mierze to oczywiście zasługa tego, co działo się na scenie. A
tam cały zespół w świetnej formie! Szczególnie fenomenalnie było widzieć
sprawnego Grohla, który tyska energią, biega po całej scenie, a nawet
decyduje się na zejście do fanów! I po raz kolejny udowodnił, iż nie ma
bardziej sympatyczniejszego gościa od niego. Chyba naprawdę każdy chciałby
go mieć za sąsiada bądź dobrego wujka. Uwielbiam też widzieć szalonego
Taylora Hawkinsa za bębnami - zwierzę koncertowe! Foo Fighters to jedna
wielka koncertowa maszyna, która przez dobre dwie godziny nie bierze jeńców.
Już sam początek był tak kapitalny, aż niemal zatrzęsła się ziemia w Gdyni.
Seria utworów: All My Life, Times Like This, Learn To Fly, Something From
Nothing oraz The Pretender - miazga! Śmiem stwierdzić, że wybuch wulkanu nie
emituje takiej dawki energii, jaką my otrzymaliśmy na samym początku. Ja
szczególnie zapamiętam świetnie rozbudowane The Pretender. Ależ ten utwór
miał tego dnia moc! Zdarłem sobie gardło wykrzykując z całym tłumem: So, who
are you? Yeah, who are you! Woow! Przyszedł w końcu czas na chwilę oddechu.
Dave, w typowy dla siebie sposób, przedstawia kolejno kolejnych członków
zespołu, a Ci zaś odwdzięczają się pięknymi solówkami bądź fragmentami
klasyków, jak choćby Eruption, School's Out, Another One Bites The Dust
(śpiewa nie kto inny jak Hawkins - fan Queenu). Na koniec zostaje
przedstawiony Hawkins, który najpierw bawi się z publicznością jak Freddie
Mercury, a następnie przejmuje wiodący wokal w Cold Day in the Sun. Tempo
zabawy zostaje podkręcone poprzez Congregation, Walk, These Days, a punktem
kulminacyjnym tego fragmentu był jeden z tych niesamowitych hymnów - My
Hero! Pięknie odśpiewany przez publiczność. Łapiemy oddech przy pięknym Skin
and Bones. Uwielbiam ten utwór, a szczególnie wstawkę Rami Jaffee na
akordeonie. Nadchodzi moment na który z Edytą szczególnie liczyliśmy. Dave
zaprasza na scenę Alison Mosshart! Przy okazji ujawniając, iż na backstage
Alison powiedziała o nas: "These people are fucking crazy"! I nie było w tym
żadnej kokieterii. Tego dnia naprawdę pod sceną rządziło rockowe szaleństwo.
Razem z Mosshart Foo wykonali La Dee Da - nowy utwór z nadchodzącej płyty.
Na tle całego koncertu wypadł on tylko bardzo dobrze, ale widok Alison i
Dave'a śpiewających do jednego mikrofonu - bezcenny. Dalej ostre, hard
rockowe White Limo i mój kolejny faworyt tego występu - Arlandia! Jakże
uwielbiam skakać przy tym kawałku i krzyczeć "Arlandia"! Cios za ciosem -
Monkey Wrench! W bardzo rozbudowanej formie. To właśnie przy tym kawałku
Dave zbiegł do publiczności i przez chwilę grał na podwyższeniu między
strefami. W pewnym momencie zwolnili tempo na tyle, by publiczność mogła
oczarować latarkami z telefonów. W samej końcówce oczywiście przyłożyli do
pieca niemiłosiernie. Odpoczynek przyszedł ze spokojniejszą wersją Wheels,
gdzie Dave strasznie się rozgadał i obiecał kolejną wizytę w Polsce. Tu po
raz kolejny fani popisali się pięknym śpiewem. Czas już na finałowe trzy
utwory. Najpierw Run, czyli drugi nowy utwór, który został kilkanaście dni
wcześniej wypuszczony jako singiel. Trzeba przyznać, że na żywo brzmi
potężnie i podejrzewam, że na długo zagości w ich setlistach. Czas na
koncertowe pewniaki. Best Of You po raz kolejny zmusiło nas do
zdzierania gardeł, a przebojowy i taneczny Everlong w sposób idealny
zakończył ten fantastyczny koncert. Liczyłem, że dobiją do 2,5 godziny
grania, ale chyba przeniesienie G-Eazy na późniejszą porę temu
przeszkodziło. Zabrakło mi tylko jednego momentu. Dave'a za perkusją, a
Tylora na wokalu. Może następnym razem? Można nieco by ponarzekać, że
setlista w gruncie rzeczy niewiele się u nich zmienia od dłuższego czasu. Ja
spojrzałbym na to z innej strony. Foo Fighters mógłbym porównać do starej
maszyny z grą, która za każdym razem wyśmienicie bawi, mimo iż zawsze gramy
w to samo. Nigdy się nie starzeje! I oby ta maszyna nigdy się nie zacięła!
Po raz kolejny mogę powiedzieć: Dave is My Hero!
No i tylko smutek, że nie będzie tego "następnego razu"... Niemniej na nasze
szczęście Dave Grohl i spółka po nagłej stracie nieodżałowanego Taylora
Hawkinsa nie złożyli broni i postanowili dalej dostarczać fanom porywające
rockowe emocje na koncertach! Przeżyjemy to dobitnie ponownie na Open'erze!
Warto jeszcze tylko może dodać, że Foo Fighters przyjeżdżają do nas
równocześnie promować znakomity tegoroczny album "But Here We Are", którego
recenzję mego autorstwa znajdziecie w tym miejscu!
Ogłoszenie Duy Lipy na Open'erze także wisiało od kilku dni w powietrzu.
Plotki o nowym albumie w przyszłym roku pojawiły się już jakiś czas temu, a
wydany w zeszłym tygodniu chwytliwy singiel "Houdini" nie pozostawił żadnych
złudzeń, że jedna ze współczesnych młodych ikon popu szykuje się do wielkiego
powrotu! No i pierwsze koncertowe ogłoszenia pojawiły się błyskawicznie.
Wczesnym porankiem w poniedziałek obecność brytyjskiej artystki potwierdził
Rock Werchter, chwilę później NOS Alive i właściwie tylko należało odliczać
godziny do ogłoszenia Open'era. Te nastąpiło we wtorek! No nie mogło być
inaczej, tym bardziej że, jak dobrze wszyscy wiemy, Dua ma pewne niewyrównane
rachunki z Open'erem. Oby tym razem obeszło się bez żadnej ewakuacji! Ja już
nie mogę się doczekać tego tanecznego show!
Można już śmiało założyć, że w przyszłym roku open'erowy teren nie będzie
świecił pustkami w trakcie pierwszych dwóch dni, jak to miało miejsce w tym
roku. A właśnie... Czy ktoś tu jeszcze czeka na moją relację z tegorocznej
edycji? No cóż... Ta tradycyjnie pojawi się dopiero pewnego zimowego wieczoru,
więc jeszcze odrobina cierpliwości Podróżujący!
W międzyczasie zostanie zapewne uraczeni kolejnymi ogłoszeniami od Open'era.
Kogo możemy się jeszcze spodziewać? Headlinerem piątkowego wieczoru Rock
Werchter został zespół Maneskin, który pojawia się u nas regularnie i za
każdym razem ich koncerty organizuje Alter Art. Wydaje się to wręcz oczywiste,
że trafią na którąś ich imprezę. Pytanie, czy będzie to Orange Warsaw
Festival, czy Open'er (sobota), czy może jeszcze inne wydarzenie (odrodzony
Kraków Live, a może jeszcze inna niespodzianka)? Niezależnie od ostatecznego
wyboru imprezy, przypadnie im zapewne rola co najmniej co-headlinerska. Liczę
w tym roku na godny powrót elektroniki na Main Stage (Major Lazer Soundsystem
przemilczmy): marzy mi się ten Fred Again.. Biorąc pod uwagę, że tegoroczne
solowe koncerty PJ Harvey organizował Alter Art, a Polly Jean została już na
Roskilde – jej obecność na open'erowym Tencie nie będzie dla mnie
zaskoczeniem. Pewne niedokończone sprawy z AA i polskimi fanami ma Sam Smith,
który kręci się również blisko open'erowych dat, więc nie wykluczałbym jego
obecności.
Kogo jeszcze (także życzeniowo) obstawiałbym w tym momencie? Romy, Hozier,
James Blake, Khruangbin, Black Pumas, Bat For Lashes, The Armed, Avril
Lavigne, Kali Uchis, LCD Soundsystem, Royal Blood, The Hives, Brittany
Howard... Plus oczywiście jeszcze ktoś z hip-hopowej bajki, ale w tym momencie
trudno chyba wskazać potencjalnego kandydata. Nie zdziwiłaby mnie również
obecność Bad Bunny'ego na kilku letnich festiwalach w Europie. Generalnie w
trakcie open'erowego weekendu wciąż sporo niewiadomych, więc z pewnością
pojawi się jeszcze wielu niespodziewanych kandydatów. Niemniej już w tym
momencie myślę, że zakup karnetu w ciemno nie był złym pomysłem! Do zobaczenia
w Gdyni!
Sylwester Zarębski
Podróże Muzyczne
17.11.2023