PM relacjonują: Kid Kapichi i Snayx w Warszawie, Hybrydy, 26.04.2024

/
0 Comments
Podróże Muzyczne relacjonują:  Kid Kapichi i Snayx w Warszawie, Hybrydy, 26.04.2024
 
 

 Podróże Muzyczne relacjonują:

Kid Kapichi i Snayx w Warszawie, Hybrydy, 26.04.2024

 
 
 
To był koncertowy wieczór z gatunku tych sejsmicznych! Brytyjskie formacje Snayx i Kid Kapichi po raz drugi zawitały w takiej konfiguracji do Warszawy i znów (okej, nie było mnie podczas ich poprzednich występów w Hydrozagadce w marcu 2023 roku, ale śmiało zakładam, że wówczas poziom energii był zbliżony) wywołały gitarowe tsunami, które porwało publiczność w Hybrydach do dzikiej zabawy bez pohamowania!
 
O ile sceniczny potencjał Kid Kapichi co nieco poznałem podczas ich koncertu w roli supportu przed Nothing But Thieves w EXPO XXI sprzed dwóch lat (to było odkrycie i od tamtej pory uważnie ich śledzę), o tyle do występu Snayx podchodziłem z czystą kartką i muszę przyznać, że totalnie mnie ujęli swoją sceniczną bezpośredniością i alt-punk-rockową energią! Dość powiedzieć, że ich frontman Charlie już w pierwszych sekundach skracał dystans między sceną a publicznością, a koniec końców 1/3 występu spędził pośród nas, tańcząc i prowokując nas do rozkręcania pogo oraz wykrzykując kolejne wersy bezpośrednio w twarz kolejnych osób. Basista i gitarzysta Ollie wraz z niesamowitą za bębnami Elainą "Lainey" również tryskali euforyczną energią, podrzucając tłuste i rozsadzające rockową energią melodie. Rozgrzewka z typu tych, które nawet potrafiłyby wykluczyć z głównych zawodów! Co prawda początkowo byłem, aż nieco osłupiały ich wybrykami, ale od momentu, gdy wokalista wskoczył w publiczność, to również i ja rozluźniłem się do żywiołowych harców. Nie dziwię się, że Royal Blood zaprosili ich na swoją tegoroczną trasę! Miejcie tę nazwę na swoim radarze!

Chłopakom z Kid Kapichi pozostało już tylko podkręcić decybele w Hybrydach. I z tego zadania wywiązali się wzorowo! Ich łobuzerska dawka gitarowego łojenia podparta momentami funkowym stylem aż przyprawiała o zawrót głowy i zarazem rzucała wyzwanie do zabawy w iście bombowym pogo! Już od pierwszych kawałków "Artillery", "Let's Get to Work" i "999" z ich tegorocznego trzeciego, iście mocarnego albumu "There Goes The Neighbourhood" trzeba było uważać, by wszystkie zęby pozostały ma miejscu! A jak tu przeżyć dalej! No panowie nie ułatwiali nam dotarcia do mety tego występu w pełnym zdrowiu. Każdy kolejny utwór w setliście był swoistym granatem, który w trakcie wybuchał i wywoływał pod sceną chaos. Wyjątek stanowił tylko balladowy, akustyczny protest song "Party at No. 10" w środku seta, którego wykonanie nieco zostało zakłócone przez problemy ze statywem. Dobrze, że taki moment spowolnienia miał miejsce, bo druga część koncertu to już było absolutne odpięcie rolek. Frontman Jack Wilson z założonymi ciemnymi okularami i podkoszulką z trupią czaszką, emanujący takim urokliwym, enigmatycznym stoicyzmem w porównaniu z gwałtownymi porywami kolejnych kompozycji, wyrzucał siebie kolejny wersy i hymniczne refreny potężnym, gniewnym, prowokującym wokalem. Po jego prawej stronie gitarzysta Ben Beetham z wysoko podniesioną głową i wyczuwalną pewnością siebie ciskał w naszą stroną elektryzujące riffy. Po lewej zaś Eddie Lewis z basem w dłoniach nie potrafił długo zagrzać w jednej pozycji: podskakiwał, wyginał się, rzucał na kolana – po prostu całym sobą przeżywał ten koncert. Zaś George Macdonald walił w bębny z siłą godną Thora. Dla mnie kulminacyjnym momentem szaleństwa był wyczekiwany, temperamenty utwór "Can EU Hear Me?", podczas którego stage diving wykonał... wokalista Snayx! Z pewnością na dłużej w pamięci pozostanie mi też obraz pochylającego się nad tłumem Lewisa z basem, który ostatecznie powędrował i pozostał w rękach publiczności w trakcie końcówki srogiego numeru "Smash the Gaff", wieńczącego ten jakże konkretny, intensywny, soczysty i porażający wulkaniczną energią set! Przyznam, że trochę oszczędzałem swoje kości podczas tego koncertu, ale gitarowa intensywność często wskakiwała na taki pułap, że nie potrafiłem utrzymać swojego ciała na wodzy, w oczach pojawiały się iskierki szaleństwa i rzucałem się w pogo. To chyba doskonale podsumowuje sceniczną siłę Kid Kapichi. Fajnie było móc przeżyć (i to dosłownie) ich występ w takich klubowych warunkach!
 
Jedyne organizacyjne zastrzeżenie do tego wieczoru takie, że ochrona dość szybko zaczęła zapraszać nas do wyjścia, a chwilę później główni bohaterowie ze Snayx i Kid Kapichi pojawili się przy merchu, by podpisywać płyty, zbić piąteczki, porozmawiać, zrobić pamiątkowe foty. 
 
PS Posyłam wirtualną piąteczkę w kierunku Podróżującego Kuby za towarzystwo tego dnia i wcześniejsze mentalne przygotowanie mnie na ten wybuchowy wieczór (Kuba cztery dni wcześniej przeżył koncert Kid Kapichi w Kolonii – szaleństwo). 

PS 2 Podziękowania dla Fource.pl za zaproszenie na ten koncertowy wieczór!
 
 
 

 
 














 


 

 
Sylwester Zarębski
Podróże Muzyczne
14.05.2024


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.