PM relacjonują: Next Fest 2024!

/
0 Comments
Podróże Muzyczne relacjonują: Next Fest 2024!
 
 

 PM relacjonują: Next Fest Music Showcase & Conference 2024!

 
 
Uczestnictwo w muzycznych showcase'ach to dla mnie jeden z najważniejszych bodźców napędowych do stałego trzymania steru niniejszego bloga. Z tych wielu organizowanych w naszym kraju imprez poznański Next Fest – duchowy spadkobierca Spring Breaka – z pewnością zajmuje w mym sercu wyjątkowe miejsce i już po pierwszej zeszłorocznej, euforycznej edycji na stałe wpisał się w mój kalendarz muzycznych podróży.
 
Wystarczyło tylko przekroczyć próg festiwalowego centrum, czyli budynku CK Zamek, by ujrzeć same znajome twarze, rozpocząć niekończącą się serię przytulasków, wymienianych uśmiechów, rozmów, utrwalania dawnych znajomości i – co może najważniejsze – także nawiązywania tych nowych. Jakże na to czekałem przez ostatnie miesiące! Ten społeczny wymiar Nexta dla wszystkich osób z branży oraz artystów (szczególnie tych początkujących) jest po prostu bezcenny. Pobyty na showcase'ach obfitują również w szereg niezapomnianych, a także często nieplanowanych przygód, wydarzeń, koncertów i tegoroczny Next Fest mnie pod tym względem właściwie nie zawiódł, o czym zaraz się przekonacie! Ok, może tym razem nie dopisała pogoda, która swą chłodną i deszczową aurą uprzykrzała nam wędrówki po ulicach Poznania i zaburzyła festiwalowy vibe, ale generalnie nikt tu nie miał zamiaru poddać się tej jesiennej chandrze! Wręcz przeciwnie – atmosfera była gorąca! Na tyle, że aż palę się przeżyć ten weekend jeszcze raz! Zapraszam zatem do lektury nextowych wspomnień!
 
 

Dzień I, Czwartek, 18.04.24


 

Od pierwszych chwil w Poznaniu wpadłem w intensywny showecase'owy tryb. Strategiczny obiad w Bar a Boo, odbiór opasek i plakietki delegata, meldunek w hotelu i powrót na CK Zamek. Mimo pośpiechu niestety nie zdążyłem na inauguracyjny panel z Łoną x Koniecznym x Krupą, ale zyskałem chwilę czasu na poszukiwanie perełek na giełdzie winylowej. Następnie skierowałem się w stronę Placu Wolności, by dać szansę lokalnej artystce Typowej Kowalskiej, która występowała z ramienia projektu My Name Is Poznań na mniejszej plenerowej, otwartej dla wszystkich chętnych scenie. Hanna, bo tak ma na imię, to dziewczyna z potencjałem, potężnym wokalem, charyzmą i twórczą energią przywodzącą na myśl trochę erę flower power. Typowa Kowalska zapewniła odpowiedni zastrzyk pozytywnej energii na sam początek koncertowych przygód i warto mieć na nią oko.

 


Chwilę pospacerowałem się po Rynku Głównym i następnie rozsiadłem się w wygodnym fotelu Sceny Na Piętrze, by sprawdzić potencjał formacji Przebiśniegi w ramach showcase'u Fonobo Label. Premierowe single "Ostatni Dom", "Kierunek" i "Sawanna" wybrzmiewały obiecująco w mych głośnikach, ale przyznaję się, że nie przeprowadziłem dokładnego reaserchu historii i składu tej formacji, więc tym większe było moje zdziwienie, gdy na scenie ujrzałem Jana Bąka. Tego artystę możecie kojarzyć choćby z mojej relacji z zeszłorocznej edycji Great September. Co prawda jego solowy występ wówczas umiarkowanie podbił moje serce, ale tym razem jego ekspresja w połączeniu ze sceniczną energią i wrażliwością Joanny Jewuły i Markusa Żamojada, których to poznał na początku 2023 roku w zakopiańskim Domu Pracy Twórczej Halama, sprawdziła się idealnie. To trio bardzo dobrze się ze sobą uzupełniało. Nie ma tu jednego wytypowanego lidera, wszyscy dzielą między sobą obowiązki wokalne i instrumentalne i są w tym doskonale zgrani. Błyszczą zwłaszcza w momentach, gdy wspólnie łączą swoje wokale – słodycz w głosie Joanny z męskim zadziorem chłopaków milutko łechta serce. I przede wszystkim ze sceny wyczuwalna była zaraźliwa chemia i pozytywna energia. Ich lekkie utwory przesiąknięte alt-popem, indie, funkiem, echami disco zachęcały często do rytmicznego tupania nóżką, ale pojawiały się również kompozycje zwalniające w balladowe tempa, które bardzo przyjemnie gnieździły się w uchu. Jestem przekonany, że w kolejnych miesiącach Przebiśniegi zyskają spore grono sympatyków. Po tym występie sam niecierpliwie wyczekuję debiutanckiego longplaya.




Szybkim krokiem opuściłem Scenę Na Piętrze, by wbić się na koncert zagranicznej gościni z Węgier – Zóry! Nie ukrywam, że miałem przed jej występem spore oczekiwania i liczyłem na międzynarodowe objawienie. I nie przeliczyłem się. Jej solo act przy fortepianie miał w sobie posmak magii (wzbogaconej scenograficznie przez przyozdobiony fortepian łańcuszkiem światełek choinkowych), a sama artystka emanowała pewnością siebie i magnetyzmem. Czarujące melodie pieściły moją stonowaną połówkę serducha. Artystka, która dzieli życiowy czas między Los Angeles a Węgrami (gdzie swoją drogą zyskała już sporą popularność) prezentowała głównie kompozycje w języku angielskim, ale zaśpiewała również jeden utwór w rodzimym języku, który zresztą był dla mnie emocjonalnym highlightem tego występu. Mam nadzieję, że powróci do Polski z towarzystwem całego zespołu, a jej kariera rozwinie się w oczekiwanym kierunku.




W moich przedfestiwalowych planach nie ujmowałem szczególnie Tomasza Zielińskiego, ale jego występ w Dragon Social Club pasował mi logistycznie, więc postanowiłem w ciemno dać mu szansę. Zresztą kilka godzin wcześniej przez Podróżującego Kubę zostałem wtajemniczony w historię stojącą za muzyczną karierą komentatora stacji Eleven Sports. Niemalże dwa lata temu zdiagnozowano u niego raka, ale nie poddał się, wygrał z chorobą, a ponadto postanowił spełnić swoje odkładane marzenie o tworzeniu muzyki tak na serio. Występ na Nextcie był jego premierowym i od razu porywającym oraz chwytającym za serce! Przede wszystkim warto podkreślić, że Zieliński otoczył się znakomitymi i znanymi instrumentalistami. Artur Chołoniewski (Terrific Sunday) walił  z pasją na bębnach, Stefan Czerwiński (Muchy) odlatywał przy gitarowych riffach, na basie rytm trzymał Robert Krawczyk (producent znany ze współpracy z choćby Mrozem), a całe tło muzyczne na klawiszach wzbogacała Olga Mielczarowska. Zieliński z pewnością zaskoczył mnie mnogimi odniesieniami do wyspiarskiego, alternatywnego, indie-rockowego brzmienia, co oczywiście było plasterkiem miodu na me serce. Delikatnie szkoda, że jego wokal nie był odpowiednio wysunięty do przodu, niektóre wersy poruszających tekstów trochę nikły w ścianie dźwięków, ale tutaj winę zrzucam na nagłośnienie klubu. Niemniej jednak w melodyjnych gitarowych strumieniach ten ładunek emocjonalny był mocno wyczuwalny. Często otwierałem oczy ze zdumienia i chłonąłem kolejne kompozycje z olbrzymią satysfakcją! To był występ przepełniony miłością do muzyki i pasją do życia! Życzę, by ta kariera nabrała teraz rozpędu! Po takim koncercie wręcz nie wypada, by stało się inaczej. 


 


Dalej, w drodze w kierunku Blue Note na wyczekiwany występ chłopaków ze Sonbird, wstąpiłem na kwadrans do Klubu Pod Minogą, by dostać obuchem w twarz od formacji Steve Martins konkretnym gitarowym łojeniem z punkową werwą. Ale ostatecznie trochę chyba zabrakło mi w tym nieokreślonej finezji. Wokal frontmana też nie do końca mnie zachwycił. Ale jeśli poszukujecie kopiącego tyłek rocka – to dobry adres.

Dotarłszy do Blue Note nie spodziewałem się, że trafię jeszcze na końcówkę koncertu Magdy Sałaty – młodej artystki ukrywającej się pod pseudonimem SAMA. Trudno ocenić jej występ na podstawie dwóch usłyszanych kompozycji, ale ze sceny biła pozytywna popowa energia. Publiczność w dużej mierze wydawała się być miło rozkołysana dźwiękami generowanymi przez cały zespół. Delikatnie zostałem zaintrygowany.

Przed występem Sonbird spotkałem uwielbiane przeze mnie dziewczyny z zespołu Lor i w takim oto doborowym towarzystwie przeżywałem pod samą barierką sceniczny powrót chłopaków po długiej przerwie. Dawid Mędrzak, Maciej Hubczak, Tomasz Kurowski i Kamil Worek postawili na odważną zagrywkę. Usłyszeliśmy przedpremierowo aż siedem kompozycji z nadchodzącego nowego albumu! Rewelacyjnie odebrany został pierwszy już opublikowany singiel "W innym czasie", który na żywo zaskoczył swoim energetycznym potencjałem. Pozostałe numery ukazywały nam dojrzalszy kierunek zespołu i delikatny skręt w stronę brzmienia zimnej fali. Może niekoniecznie wszystkie nowości od razu chwytały, ale zwalam to jeszcze na kwestię potrzeby odpowiedniego osłuchania się z materiałem. Potencjał jest! Nie zawiodły zaś starsze kompozycje. Entuzjastyczne reakcje oraz chóralne śpiewy publiki refrenów z przebojowych debiutanckich piosenek wywoływały w chłopakach widoczne szczere wzruszenia. Ale i tutaj również nie uniknęliśmy niespodzianek – zmieniony aranż "Głodnego" był wprost zajebisty! S z t o s! Musicie to usłyszeć na żywo! A wierzę, że niedługo wraz z nową płytą pojawią się takie okazje! Co mogę jeszcze powiedzieć? No ubyło mi znów koncercie Sonbird kilka lat na karku i to tuż przed moimi kolejnymi urodzinami – o to chodziło!


 


No właśnie. W planach miałem podbiec na końcówkę występu Lordofonu w Tamie, ale ostatecznie wygrała opcja wspólnego świętowania urodzin i nie tylko z Ekipą Podróżujących w Lokum. Było wyśpiewywane sto lat, były toasty, było tańczone "Pam Pam Pam" Loru na parkiecie, a także... zasłuchaliśmy się w bezpośrednich opowieściach prosto z tegorocznej Coachelii Podróżującego Patryka. Oj, działo się! Podziękowania dla wszystkich Podróżujących za tę noc! Tym samym na oficjalne afterparty delegatów już nie dotarłem, ale co się odwlecze... 
 
 
 
 

Dzień II, Czwartek, 18.04.24

 
 

 
 
Tak się szczęśliwe ułożyło, że w dniu mych urodzin na Nextcie zaplanowany został występ kochanych dziewczyn z Lor. Cały ten drugi dzień festiwalu ułożyłem pod to wydarzenie, stąd też zaliczyłem nieco mniej koncertów niż zazwyczaj. Zanim jednak wieczorem poznańskie kluby wypełniły się porcją różnorodnych dźwięków, postanowiłem o poranku przełamać swoją introwertyczną osobowość i wybrałem się na networkingowe spotkanie w Blue Note organizowane przez Tak Brzmi Miasto. I przyznam, że to było całkiem inspirujące doświadczenie. Wymieniłem się życiowymi doświadczeniami, spotkałem osoby, które do tej pory kojarzyłem ze social mediów, nawiązałem nowe znajomości, kieszeń wypchała się wizytówkami od młodych artystów... Bardzo produktywny czas! Dzięki za wszystkie rozmowy! Może tylko taka mała uwaga na przyszłość dla organizatorów – sześciominutowe rundy rozmów wydawały się delikatnie przesadzone czasowo.

Następnie przerwa na gastronomiczne podróże po Poznaniu i po południu powrót do CK Zamek na wyczekiwany panel "Festiwale w trybie zmian". Festiwalowe perspektywy i kulisy organizacji opowiadane przez przedstawicieli firm Good Taste Production (Marek Szymański), Live. (Tomasz Rawski), Live Nation (Łukasz Minta) były ciekawe, ale chyba każdy obecny na sali z upragnieniem czekał na serię pytań z publiczności. Nie było nam to dane, gdyż panel przerwał... komunikat o ewakuacji budynku. Koniec końców ostrzeżenie okazało się fałszywe, ale wprowadziło mnóstwo chaosu i tym samym poczyniłem korektę co do dalszych planów. 
 
Zamiast wyczekiwać na koncert Igi Posty, wybrałem się od razu w okolice Starego Rynku i wstąpiłem do Barorock na występ Atom Juice. I jakże to było bardzo miłe zaskoczenie! Totalny odjazd w radosne, psychodeliczne krainy z lat 60. Może niekoniecznie w odbiorze tego występu sprzyjało nagłośnienie, ale sześcioosobowy skład grał z taką gitarową finezją, ikrą i pasją, że mimowolnie na twarzy zawitał u mnie szeroki uśmiech. Aż nawet żałowałem, że na czas tego koncertu posadziłem swój tyłek na krześle.   


  


Chwilę później w Sarp Social Club wpadłem w całkowicie odmienny emocjonalny stan. Sofii Shvager a ka Sophisticstion. –  artystka pochodząca z Ukrainy, a obecnie rezydująca w Danii, zahipnotyzowała mnie subtelnymi, melancholijnymi, chłodnymi piosenkami i stonowanymi melodiami płynącymi z delikatnych skubnięć w struny gitary akustycznej. Kolejny czarujący i piękny intymny występ na przełamanie trybu festiwalowego szaleństwa. Jednakże muszę jasno powiedzieć, że dzień wcześniej koncert Zóry w tym miejscu wprawił mnie w większy zachwyt.


 

Unikając zbędnego ryzyka, skierowałem się w stronę Sceny na Piętrze, by wbić na showcase Agory, zająć miejsce w pierwszym rzędzie na koncercie Loru (okazało się, że nawet miałem rezerwację miejsca!), a jeszcze wcześniej posłuchać duetu Chłodno. Z tą formacją miałem już szansę zaznajomić się scenicznie na poprawinowym koncercie Loru w Krakowie siódmego marca, więc duet Julki Zastryżnej i Szymona Pałyza niczym może szczególnym już tu mnie nie zaskoczył, ale niemniej udanie dowieźli porcję bardzo przyjemnych, cieplutkich i zarazem melancholijnych piosenek z ich debiutanckiego albumu "Ciepło". Występ pełen folk-popowej (z elementami subtelnej elektroniki) gracji, kołyszący, a nawet porywający do śpiewu za sprawą rytmicznej kompozycji "Tańcz(my)", ale nie będę ukrywał, że myślami byłem już bardziej przy występie sami wiecie kogo...




No słuchajcie. Koncert ulubionego polskiego zespołu aktywnie wspieranego przez przeszło już dziewięć lat w dniu urodzin? Trudno sobie wymarzyć lepszy prezent! Już sam w sobie fenomenalny występ Loru od samego początku wypełniał moje serce iskierkami nieopisanej radości i ekscytacji, ale w pewnym momencie aż zszedłem na emocjonalny zawał. Tak, Jagoda Kudlińska, Julia Skiba, Paulina Sumera i Julia Błachuta poświęciły bezcenny showcase'owy czas, by uczcić moje małe święto! Och, aż pisząc te zdania, pojawia się łezka wzruszenia w oku. Padły piękne słowa z ust Pauliny, chóralnie z publicznością odśpiewane zostało "Sto lat" (serio, trzynaście lat podróżowania po dużych i małych koncertach, a takiego przypływu ciarek jeszcze nie przeżyłem), Jagoda wręczyła (upragniony od dawna) weselny bukiet kwiatów... Ach! Coś absolutnie nie-za-po-mnia-ne-go! Dla takich chwil warto żyć i muzycznie podróżować! Dziewczyny, jeszcze raz przesyłam ogromne serduszko przepełnione nieopisaną wdzięcznością!

Abstrahując jednakże od mej emocjonalnej więzi z tym wyjątkowym, szesnastym (i nie ostatnim, oj nie!) spotkaniem z zespołem Lor – to był naprawdę rewelacyjny i porywający występ! Dziewczyny ubrane w białe suknie ślubne postawiły na zestaw aktualnie swoich największych hitów, na czele z żywiołowo przyjętym "$hrekiem 2"! Setlistę zdominowały oczywiście poruszające serce i ciało kompozycje z albumu "Panny Młode" ("Mło(dość)", "Nikt", "Przedwczoraj", "PAM PAM PAM" i finałowe "Trafalgar Square"), ale usłyszeliśmy też pozostałe wydane single z nadchodzącego nowego albumu: dedykowane chłopakom ze Sonbird "Fanfiction" oraz kruszący emocjonalnie "Twój dom"! Świetna selekcja! Owacje na stojąco w pełni zasłużone! Ba, nawet dzień później otrzymywałem wiadomości od obserwujących mnie osób, że ten występ okazał się dla nich odkryciem festiwalu! Swoją drogą liczna obecność znajomych twarzy na tym koncercie niebywale mnie radowała!


 

 
 
Po tym wydarzeniu byłem już w pełni koncertowo usatysfakcjonowany, ale podjąłem jeszcze próbę wtargnięcia na drugą połowę występu Karaś/Rogucki w CK Zamek. Niestety, zakończoną porażką. Ciągnąca się kolejka odwiodła mnie od tego pomysłu i ostatecznie wylądowałem na tyłach Blue Note, starając się nieco ochłonąć przy niezwykle kojącej mieszance jazzu z indie popem Kari Sál (Kariny Bałdych) wspieranej scenicznie przez męża Kubę Bałdycha – wybitnego skrzypka naszej polskiej ziemi. Bardzo przyjemny występ, który dodatkowo został wzbogacony niezwykle klimatycznymi wizualizacjami.
 
Na tym jednak ten dzień się nie skończył. Do poranka świętowałem na oficjalnym, klimatycznie zorganizowanym after party dla delegatów na Poczcie Workspace. Ale co tam się działo, niech już pozostanie tajemnicą ;) Co za wieczór, co za noc!
 

 
 

Dzień III, Sobota, 20.04.2024

 
 
 
 
 
Serce pragnęło, ale zmęczenie nie pozwoliło dotrzeć na pierwsze poranne panele dyskusyjne. Nie mogłem jednak przegapić późniejszej rozmowy organizowanej przez Radio 357 pod tytułem "Życie po bandzie". Ola Budka w ogniu pytań postawiła Małgorzatę Ostrowską, Piotra Kołodyńskiego (Oysterboya), Jacka Chrzanowskiego, Michała Jastrzębskiego ("Dimon"). W efekcie usłyszeliśmy przeróżne perspektywy funkcjonowania poza macierzystymi formacjami. Doceniam świetną selekcję gości, gdyż każdy prezentował zupełnie inną historię i okoliczności przejścia na solową karierę. Nie brakowało przy tym wielu szczerych wyznań, intrygujących kulis oraz inspirujących refleksji. W pewnym momencie niezaplanowanie do rozmowy dołączył również były basista Republiki Leszek Biolik. Niezwykle interesujący panel!  
 
 



Chwila przerwy na odwiedziny i słodkości u Podróżującej Agnieszki, a następnie obrałem kierunek Plac Wolności. Podbiłem na dosłownie dziesięć minut występu krakowskiego artysty Gypsy and the Acid Queen, który zaprezentował się publiczności w wersji solowej. Trudno zatem mi oceniać jego występ, ale z pewnością Kuba Jaworski zdążył zaprezentować się jako pozytywny muzyczny wariat ze sporym ładunkiem pozytywnej energii. Jestem przekonany, że kto został dłużej, ten bawił się przednio. 
 
Ja w tym czasie uciekłem do klubu Muchos, by dać szansę młodej artystce ukrywającej się pod pseudonimem Livka. 21-latka kupiła mnie jeszcze przed Nextem swoim opisem na Instagramie ("kocham phoebe bridgers") oraz urokliwym tegorocznym singlem "Nic(i)" i ku memu zdumieniu wypełniła przestrzeń tego niewielkiego miejsca po brzegi. Właściwie przez pierwszą połową jej występu stałem totalnie na tyłach, obserwując bardziej plecy publiki niż scenę, ale miało to też swój urok. Mogłem w pełni skupić się na muzycznych walorach twórczości Livki i śmiało stwierdzam, że ta dziewczyna ma wszelkie papiery na to, by swymi delikatnymi, emocjonalnymi, akustyczno-popowymi kompozycjami oraz słodkim głosem wzbudzać u ogółu społeczeństwa szczere zachwyty. Co więcej, przedpremierową balladę "List" wykonała w duecie z Igorem Herbutem! Przyznacie, że to całkiem imponująca sytuacja, jak na premierowy występ. Jestem przekonany, że kariera Livki za chwilę gwałtownie wystrzeli.
 



Zasadniczo raczej unikam koncertów headlinerów na Placu Wolności na rzecz mniejszych artystów, ale dla Kasi Lins postawiłem poczynić wyjątek. Nie ukrywam, że wielbię tę artystkę i wyczekiwałem okazji, by zobaczyć jej pełnoprawny występ w ramach Zabójczej Trasy z towarzystwem całego zespołu i w końcu się udało! Ba, dodatkowym smaczkiem tego występu była dodatkowa obecność współproducenta płyty "Omen" Arka Kopery, który wzbogacił większość kompozycji grą na instrumentach dętych. Sytuacja idealna. Szkoda jednak, że ten występ został zaplanowany na plenerową scenę jeszcze za dnia – klimatyczna i naznaczona mrokiem twórczość Kasi prosi się jednak o bardziej kameralne warunki. Niemniej jednak artystka podeszła do tego występu z pełnym profesjonalizmem i intensywnością. Nie oszczędzała się i w pełni zaprezentowała swój wokalny kunszt, a Karol Łakomiec na gitarze, Aga Bigaj za klawiszami, debiutujący w zespole na bębnach Benjamin i wspomniany Arek Koper tworzyli zachwycające, atmosferyczne muzyczne tła. Na mojej twarzy często gościł wyraz głębokiej satysfakcji.     




Z końcówki koncertu Kasi Lins uciekłem, by na spokojnie zdążyć na wyczekiwany przeze mnie występ Fismolla. Na to spotkanie z Arkiem Glenskim czekałem bardzo długo, bo... minęło przeszło 10 lat, odkąd ostatni raz widziałem go na żywo podczas kameralnego występu w Świeciu. Do dziś też cieplutko wspominam jego wyjątkowy koncert w 2013 roku w open'erowym namiocie Alter Space, podczas którego cała publiczność zasłuchiwała się w subtelnych, folkowych kompozycjach w pozycji siedzącej. I koncert Fismolla w ramach Nexta z pewnością będę też z zachwytem wspominał po latach. To był niezwykle magiczny i swą muzyczną oraz liryczną delikatnością wypływającą z piosenek ze zeszłorocznego albumu "Pomiędzy", dotykający głębi serca występ. Oczywiście dzięki obecności całego zespołu, ustawionego włącznie z perkusistą w takim ogniskowym półkolu, te kompozycje nabrały scenicznego wigoru i czulej oddziaływały na wszelkie zmysły, powodując nawet katarktyczne uniesienia (wspaniała "Kokarda"). Muszę szczególnie wyróżnić siedzącą po prawej stronie Arka jego siostrę Joannę, która nie tylko kreśliła piękne, przeszywające dreszczem muzyczne smugi wiolonczelą, ale również często wspomagała brata wokalnie, zarazem przypominając mi o jej solowej, poruszającej piosence "Żyj" sprzed sześciu lat – jeśli nie znacie, koniecznie nadróbcie. Tak jak doskonale ujęła to w zapowiedzi tego występu Ola Budka – to nie był koncert, który wybił szyby w CK Zamek, ale pękło z pewnością niejedno serce wśród publiczności. Moje również! Folkowy kunszt na międzynarodowym poziomie!  




Dalej postanowiłem w końcu odwiedzić The Dubliner Irish Pub. To właśnie w tym miejscu przeżyłem najbardziej porywający występ zeszłorocznej edycji Nexta, czyli jazzowy odlot z Nene Heroine i w tym roku znów mogę powiedzieć, że trafiłem tu na jeden z najlepszych koncertów całego weekendu. Tym razem to zasługa Agaty Karczewskiej! Naczelnej ambasadorki muzyki country w naszym kraju! Cóż to był za wyśmienity występ! Z każdym kolejnym utworem szczęka opadała mi niżej i każda część ciała przenosiła się w magiczny sposób w rejony południowych stanów Ameryki. Twórczość Agaty nie była mi przed tym występem całkowicie obca, ale dopiero teraz na żywo jej wyjątkowy wokal absolutnie mnie zachwycił i ujął za serducho. Kolejne kompozycje, w tym ostatnio wydany singiel "Dark Horse" i przedpremierowe "Rodeo", raczyły nas dawką niezwykle immersyjnego i nonszalancko prezentowanego country i amerykańskiego folku. Koledzy z zespołu Agaty na gitarze elektrycznej, basie i perkusji mocno wczuwali się w kolejne piosenki i imponowali swą grą (gitarzysta tworzący rozległy pejzaż za pomocą pałeczki perkusyjnej – sztos!). No ale to obdarzona potężnym wokalem filigranowa artystka z kowbojskim czarnym kapeluszem na głowie i z gitarą akustyczną w dłoniach pozostawała słusznie w centrum uwagi bardzo licznie zgromadzonej publiczności. W obliczu rosnącego trendu na muzykę country mam nadzieję, że Agata stanie się naszym muzycznym skarbem narodowym i eksportowym towarem! 
 


 
Koncert Agaty Karczewskiej zachwycił mnie na tyle mocno, iż twórczy pastisz kultowego zespołu Kury, prezentującego album "P.O.L.O.V.I.R.U.S." w Sali Wielkiej CK Zamek kompletnie do mnie trafił. A może to wina zmęczenia? A może po prostu to jednak kompletnie nie moja bajka? Nie roztrząsajmy tego tematu.
 
Właściwie żałuję, że nie ewakuowałem się wcześniej na koncert reaktywowanego zespołu Łąki Łan w Tamie, gdyż dostać się do środka w trakcie ich występu było już niebywale trudno ze względu na długą kolejkę chętnych. Koniec końców udało się wtargnąć na dwa ostatnie, przedpremierowe kawałki "Chcem" i "Ogień". Nowy wokalista o wizerunku chuderlawego polskiego sarmaty zdawał się wnosić do składu sporo dobrej energii, publiczność reagowała entuzjastycznie (ładnie pociągnięty męsko-damski podział wokalny w utworze "Ogień"), ale nie śmiem po takim krótkim fragmencie oceniać tego scenicznego powrotu.    

 
I to byłoby na tyle z akcentów koncertowych tej drugiej edycji Nexta! Oczywiście jeszcze do samego końca byłem obecny na afterze delegatów. Co prawda zmiana lokalizacji na Blue Note trochę chyba nie służyła komfortowej zabawie, pozbawiona była tej charakterystycznej zielonej aury, ale i tak miło było kolejny raz wychylić jagerka, muzycznie pogawędzić i spotkać znajome osoby w tłumie! 

Podsumowanie? Po tej edycji można śmiało głosić, że żadna pogoda niestraszna Nextowiczom. Mimo dotkliwego chłodu atmosfera wzbudzana na kolejnych towarzyszących wydarzeniach i koncertach wypełniała nasze serca ładunkami ciepła! Oczywiście lista tych występów i paneli, na których mnie nie było, jest o wiele dłuższa niż tych, na które ostatecznie dotarłem, ale taki już urok showcase'u. Doskonale rozumiem potrzebę nakładania na siebie jednocześnie wielu koncertów i tym samym rozproszenia całej publiczności, niemniej czasami aż serce bolało przy dokonywaniu wyborów. Ostatecznie jednak z perspektywy czasu jestem zadowolony z obieranych ścieżek. Oczywiście tę drugą edycję Nexta będę wspominał przez pryzmat urodzinowego świętowania z zespołem Lor, ale równie miło było zobaczyć po przerwie chłopaków ze Sonbird i Fismolla. W czołówce koncertowych doświadczeń plasuje się również występ Agaty Karczewskiej. W Poznaniu pojawiłem się jednak też z nadzieją wpisania do swojego notesu z muzycznymi odkryciami kilku nowych nazw. I tak oto na mój muzyczny radar trafili: Zieliński, Livka, Przebiśniegi, Atom Juice, Typowa Kowalska i Zóra. Wspominając tę ostatnią artystkę, warto docenić, że organizatorzy postanowili powrócić do springbreakowej tradycji zapraszania artystów z zakątków całej Europy. Z pewnością jest to element, który wyróżnia poznański festiwal na tle innych tego typu krajowych wydarzeń. Niemniej oczywiście Next Festival jest niezaprzeczalnym świętem polskiej muzyki i niech tak pozostanie na kolejne lata! Już z niecierpliwością odliczam dni do kolejnego wybuchu wiosny (oby w przyszłym roku tak na serio!) i muzycznego zielonego szaleństwa w Poznaniu!

Oczywiście na samym końcu nie zapominam o Was Podróżujący! Wszak bez Waszej obecności ta nextowa przygoda nie nabrałaby tylu miłych rumieńców! Dzięki za wszystkie wspaniałe sytuacje, spotkania, zbite piątki, przytulasy, rozmowy, zabawy pod sceną, wspólne aftery, życzenia urodzinowe (a obdarzyliście mnie taką ilością zdrowia, iż zacząłem wierzyć, że naprawdę dożyję tej setki!) i wiele więcej! Kłaniam się nisko!   
 
 
 
 

Fotorelacja

 
 


 

 

 

 

 


 
 
 
 





 



































 
 

 








































Sylwester Zarębski
Podróże Muzyczne
07.05.2024


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.