Festiwalowe zapowiedzi: Open'er Festival 2024!
Już za tydzień startuje Open'er Festival! Czas szykować się na moją
jubileuszową dziesiątą (!) podróż na pełnoskalową edycję tego festiwalu! Jakie
emocje towarzyszą mi przy tegorocznym programie jednej z największych
muzycznych imprez w naszym kraju?
Cóż, za nami miesiące oczekiwań na kolejne ogłoszenia organizatorów i
domysłów, kogo to Alter Art zaprosi do Gdyni. Jeśli obserwujecie mnie uważnie
na Facebooku, to doskonale wiecie, że uwielbiam obserwować te festiwalowe
układanki w Europie (i nie tylko) oraz poszukiwać potencjalnych bookingowych
możliwości. Zarazem tym samym co roku sam na siebie sprowadzam pewien
niedosyt, gdyż zdaję sobie sprawę z tego, jacy artyści byli w zasięgu i
ostatecznie nie wzbogacają line-upu Open'era. W tym roku brakuje mi choćby
takich nazw jak PJ Harvey, Raye, Yard Act, Archive, Avril Lavigne, Gary Clark
Jr., Jane's Addiction, Khruangbin, Royal Blood, The Streets, Snow Patrol,
Allvays, Keane, Barry Can't Swim, Romy... Nie miałbym tez nic przeciwko
szybkim powrotom do naszego kraju Declana Mckenny, Toma Odella, Sophie
Ellis-Bextor, The Hives... Cóż, zostawmy to już za sobą i skupmy się na tym,
co faktycznie uknuli przed nami organizatorzy.
Headlinerzy? Foo Fighters, Dua Lipa, Doja Cat i Hozier! Szczególnie ta
pierwsza trójka z najwyższej możliwej dostępnej półki w tym czasie. Nie muszę
chyba specjalnie nikogo z Was przekonywać, że czekam najbardziej na występ Foo
Fighters. Ich występ z 2017 roku był epickim doświadczeniem! Powracają po
nieodżałowanej stracie Taylera Hawkinsa, ale jestem przekonany, że Dave Grohl
i spółka dowiozą nam tak samo ekscytujący, 2,5-godzinny rockowy konkret. Dui
Lipy również nie trzeba specjalnie przedstawiać. Jedna z obecnie największych
gwiazd muzyki pop przyjedzie do nas wyrównać pewne porachunki z pogodą i
zarazem zaprezentować nowy materiał z umiarkowanie ciepło przyjętej płyty
"Radical Optimism". Zaglądając jednak do jej setlist z pierwszych koncertów,
możemy spać spokojnie, gdyż czeka nas bardzo przekrojowy repertuar, w którym
nie zabraknie wielu przebojów z rewelacyjnego albumu "Future Nostalgia". Doja
Cat? Nie do końca moja bajka, ale jestem ciekaw, jaką popularnością się u nas
cieszy i czy uda się jej wzbudzić we mnie jakiekolwiek emocje. No i Hozier...
Ogłoszenie tego irlandzkiego artysty pod koniec maja (sic!) jako sobotniego
headlinera wywołało sporo skrajnych emocji. Nie ukrywam, że jestem zadowolony
z takiego obrotu spraw, ale zarazem podkreślam, że patrzę na wybór Hoziera
jako finał poszukiwania awaryjnego ratunku. Ba, jestem przekonany, że jeszcze
kilka tygodniu temu Hozier i jego managment nie zakładali przyjazdu do Gdyni,
na co zresztą wskazywała trasa artysty sfokusowana na podróż po Wyspach.
Jakimś cudem jednak udało się go przekonać do tego wyskoku do naszego kraju.
Możemy tylko snuć domysły, kto miał być tym docelowym headlinerem ostatniego
dnia. Wszystkie znaki na niebie wskazywały, że najbliżej tej obsady był Travis
Scott, ale ostatecznie wywinął numer z ogłoszeniem halowego koncertu w
Krakowie. Cóż, przy założeniu takiego scenariusza, to ja już zdecydowanie wolę
Hoziera, którego koncerty charakteryzują się wysoką jakością emocjonalnych,
songwriterskich doznań. Oczywiście nie każdemu ten wybór przypada do gustu i
to rozumiem. Nieco mniej przekonują mnie jednak głosy, że Hozier nie jest
materiałem na headlinera. Może faktycznie w Europie jeszcze nie dorobił się
takiego statusu, ale już choćby w Stanach ostatnimi czasy zdarzało się mu być
w czołówce w festiwalowych plakatów, w Europie bez problemów wyprzedawał w
zeszłym roku większe hale przy promocji znakomitego albumu "Unreal Unearth", a
piosenka "Too Sweet" z ostatniej Ep-ki nosi znamiona globalnego przeboju.
Dajmy mu szansę udowodnić, czy zasługuje na to miano headlinera, choć moim
zdaniem prędzej czy później będzie obsadzany przez większość europejskich
festiwali w takiej roli. I naprawdę zdajmy sobie sprawę, że mogło paść na
znacznie słabszy wybór (oczywiście nie wykluczało to też bardziej
optymistycznych, ekskluzywnych opcji, ale najwyraźniej nie dało się nic więcej
ugrać), a nawet nie odsuwałem od siebie myśli, że to Skrillex zostanie
podciągnięty pod status heada – a jest nim choćby na Roskilde Festival.
Zresztą warto zwrócić uwagę, że w tej drugiej linii Open'era mamy artystów,
którzy na wielu innych festiwalach osiągają status liderujących gwiazd: Sam
Smith, Maneskin, 21 Savage. Do tego na Mainie jeszcze Disclosure (ostatni raz
widziałem ich na Opku w 2015 roku, jestem ciekaw, w jakiej są formie),
obiecująca artystka Tyla, Masego (tu trochę niezrozumiały upgrade z Tenta na
Maina – zdecydowanie twórczość tego artysty pasuje bardziej do kameralnych
przestrzeni, więc zobaczymy, jak poradzi sobie na dużej scenie), a dla fanów
rapu Ice Spice, Don Toliver i Gunna. I jeszcze do tej drugiej linii trzeba
zaliczyć Charli XCX, która co prawda na własne życzenie wystąpi w Tent Stage,
ale niewątpliwie za sprawą fenomenalnego albumu "Brat" jest być może nawet w
tej chwili najgorętszą nazwą tegorocznej edycji. To przykład świetnego
bookingu last minute dokonanego do spółki z Rosklide Festival (tam Charli w
zastępstwie Kali Uchis), choć oczywiście trzymanie nas w niepewności co do
całego kształtu line-upu aż do połowy czerwca jest męczące, nawet jeśli przez
te wszystkie lata zdołałem się do tego przyzwyczaić.
Po spojrzeniu na cały line-up nie da się uciec od wrażenia, że przez te
największe nazwy (szczegółów nie znamy, ale z pewnością umowy z headlinerami
kosztowały słono) ucierpiały linijki z nazwami pisanymi mniejszą czcionką.
Jedna zagraniczna nazwa (Ashnikko) w środę na Tent Stage to skandal i
kompletne marnotrawstwo tej sceny. Na Alter Stage pod względem zagranicznych
nazw też bywało tłoczniej i ciekawiej w ostatnich dwóch latach. Niemniej
perełek nie brakuje. Osobiście z pewnością stawiam się pod sceną na koncertach
Kim Gordon, Toma Morello, Benjamina Clementine'a, L'imperatrice, Michaela
Kiwanuki, Samphy, Sofii Kourtesis, Slowdive, Air, Claptone'a, Loyle Carnera,
Two Feeta, Sofii Tukker.
I właściwie ubolewam, że ze względu na rozpiskę czasową nie sprawdzę scenicznych potencjałów Noname, Amaarae, Artemasa, d4vd, Aleca
Benjamina, Floating Points. Skoro pojawiają się takie uczucia, to może właściwie źle nie jest, choć z pewnością można
było liczyć na nieco bardziej ekscytujące mniejsze nazwy.
Cieszy również, że powstanie nowa namiotowa scena Flow Stage. Swoim
zamysłem przypomina trochę projekt Czujesz Klimat? Stage sprzed dwóch lat, ale
z tą różnicą, że tym razem obok polskich nazw pojawią się też mniejsze
zagraniczne niespodzianki (dwa la ta temu tylko jedna perełka w postaci Enola
Gay): Fat Dog (totalnie niefortunnie sclashowani z Kim Gordon – kto
wpadł na taki pomysł?!), Kari Ann, Yune Pinku i moja faworytka (a
zarazem odkrycie) Nieve Ella! No brakowało takiej mniejszej sceny w
zeszłym roku, ale z drugiej strony odbywa się to kosztem... Beat Stage. Czy
jednak rozpaczam jakoś szczególnie z tego powodu? No niekoniecznie. Na palcach
jednej ręki wymienię moje wizyty pod tą sceną na przestrzeni ostatnich lat.
Przeistoczenie jej w półotwartą plenerową konstrukcję w zeszłym roku chyba też
nie było najlepszym pomysłem. No w ogóle ta idea elektronicznej sceny przez te
lata była na różnych poziomach zaniedbywana przez Alter Art, mimo iż zdarzało
się na nią bookować zacnych artystów z tego gatunku. Cóż, fanom późnonocnych
potupajek pozostają strefy partnerów (wydaje się, że nieoficjalnie pałeczkę po
Beat Stage przejmuje na mniejszą skalę Rossmann) i Silent Disco.
Organizatorzy Open'era powracają również do idei Teatru (tylko jedna sztuka
The Employees, ale zawsze!) i zwiększają nakłady na inne aktywności, z których
wyróżnia się Dom Qultury dedykowany sztukom performatywnym (choćby codziennie
do obejrzenia będzie Mery Spolsky Live Act). Zawsze to miłe dodatki do
muzycznych atrakcji.
Apetyty jak zawsze były większe, ale czy tegoroczny Open'er
wygląda tak słabo na tle konkurencyjnych imprez, zwłaszcza tych trwających w
naszym weekendzie? Cóż, każdy pewnie będzie miał tu swoją opinię, bo koniec
końców wszystko rozbija się o nasze osobiste gusta, ekonomiczne analizy i
oczekiwania. Te ostatnie wraz ze wzrostem cen biletów też oczywiście z
konsumenckiej perspektywy wzrastają i tutaj faktycznie można narzekać, że nie
widać większego progresu w organizacji, że line-up nie powala na pierwszy rzut
oka na kolana, że liczba występujących zagranicznych artystów za mała... Z
drugiej strony koszty produkcji festiwali i koncertów również nieustannie
rosną. Do tego dochodzi jeszcze szereg innych czynników. Ogólnie moje wrażenie
jest takie, że większość festiwali w tym sezonie miała problem z dopięciem
bardzo wyrównanych i mocnych line-upów. Do pewnego momentu program Open'era
kształtował się naprawdę bardzo fajnie, ale znów ewidentnie w końcówce
zabrakło środków, dobrej woli, udanych negocjacji, by podnieść ten poziom
artystyczny nieco wyższy level. Ale może też nie dzielmy skóry na niedźwiedziu. Na ocenę tegorocznej edycji przyjdzie jeszcze odpowiednia pora.
Koniec końców w kwestii tak dużych muzycznych imprez w naszym kraju wciąż
jesteśmy skazani na Open'era i po raz kolejny za tydzień w środę o 16:00 (to
też zmiana na minus, bo odkąd pamiętam, teren już był otwierany godzinę
wcześniej...) przekroczę kontenerowe bramy i będę starał się wycisnąć z
tegorocznego line-upu jak najwięcej. Co prawda harmonogram koncertów
poszczególnych dni nie do końca ułożył się po moich myślach, ale cóż – takie
też uroki festiwali. Poniżej zamieszczam moje wstępne plany i mam nadzieję, że
widzimy się na terenie Lotniska-Kosakowo!
Co prawda już w tym momencie wiem, że raczej nie przebijemy rekordowej frekwencji
podczas Open'erowych Afterów by Podróże Muzyczne w Strefie Żywca z zeszłego
roku, gdyż wiele znajomych osób albo odpuściło Opka, albo wybrało inne
festiwale (co też jest w pewien sposób symptomatyczne dla kondycji Open'era),
ale mniejsze grono Ekipy Podróżujących będzie obecne i wierzę, że nasze drogi
będą się przecinały! Na wspomniane Aftery również zapraszam! Czy każdy dzień
będę kończył w Strefie Żywca? Być może... Umówmy się jednak, że na 100%
natknięcie się na mnie w tej strefie w środę po koncercie Toma Morello (takie
integracyjne spotkanie) i pożegnalnie w sobotę po tanecznych harcach na Sofia
Tukker. Do zobaczenia!
PS Jeszcze małe uwagi do harmonogramu. Właściwie wciąż mam dylemat między Kim
Gordon (wiem, wiem – legenda) a Fat Dog (tu z kolei gwarantowana zabawa w
pogo)... Przy tym pierwszym wyborze dla Kwiatu Jabłoni takie 10 minut.
Drugiego dnia koncerty Mabel i Tinashe fragmentami z ciekawości. Z koncertów
L'imperatrice, Masego, Loyle Carnera, Nieve Ella pewnie będę się urywał
wcześniej... Ale nie ma też co za dużo planować i czasami lepiej zdać się na
spontaniczne decyzje, więc traktujcie te poniższe wybory z odpowiednim
dystansem! ;)
Sylwester Zarębski
Podróże Muzyczne
26.06.2024