Podróże Muzyczne oceniają: Dawid Podsiadło w Poznaniu, Enea Stadion, 15.06.2024!

/
0 Comments
Podróże Muzyczne oceniają: Dawid Podsiadło w Poznaniu, Enea Stadion, 15.06.2024!
 


Podróże Muzyczne oceniają: Dawid Podsiadło w Poznaniu, Enea Stadion, 15.06.2024!



Po zeszłorocznym sukcesie koncertu w formule 360 stopni na Stadionie Narodowym Dawid Podsiadło kontynuuje podbój kolejnych miejskich stadionów z tym formatem. Po Gdańsku i Wrocławiu przyszedł czas na dwa czerwcowe wieczory w Poznaniu, podczas których bawiło się łącznie około 110 tysięcy osób! Nasz najlepszy muzyczny korespondent Ojciec Podróżnik był na miejscu podczas pierwszego koncertu i ocenił to muzyczne święto pod kątem wybranych aspektów. Oddajmy mu głos:  


Scena 360 stopni (5/6) 


Tak imponującej scenicznej produkcji Made in Poland na oczy nigdy wcześniej nie widziałem. Tak przechodzi się do historii polskiej branży muzycznej. Scena przypominająca nieco konstrukcję drona, częściowo obracana, z czterema wybiegami, zawieszonymi gigantycznymi telebimami, niczym nie odstępowała światowej ekstralidze w tym temacie i sprawiała gigantyczne wrażenie już od momentu wejścia na płytę stadionu poznańskiego Lecha. Niewątpliwym autem koncertów w formacie 360 stopni jest fakt, że niezależnie od zajmowanego miejsca mamy wrażenie, że show jest na wyciągnięcie ręki. Z drugiej strony, mimo iż Dawid się dwoił i troił, kontakt z nim był bardzo ulotny, często znikał ze wzrokowego radaru... Telebimy trochę ratowały sytuację, ale też nie zawsze  ekrany wykorzystywano w pokazywaniu bezpośrednich ujęć ze sceny (swoją drogą prezentowano bardzo ładne, trójwymiarowe wizualizacje). Być może z perspektywy trybun odczucie byłoby inne, ale na płycie trochę doskwierał mi brak ciągłej namacalnej więzi między artystą a fanami. Fanem takich scen raczej się nie stanę. Ponadto po raz pierwszy chyba cała ta sceniczna instalacja zmierzyła się z deszczem (szczęśliwie przelotnym, choć w pewnym momencie pelerynki przeciwdeszczowe były wskazane), ale żadnej awarii nie uświadczyliśmy. Świadczy to tylko o doskonałym i profesjonalnym podejściu całej ekipy do produkcji tego widowiskowego show.


Nagłośnienie (3/6) 


Z perspektywy zajętego miejsce na płycie – siódmy rząd pod barierką przy jednym z wybiegów – nagłośnienie... No powiedzmy, że umiarkowanie dało radę, jak na uroki stadionowych warunków. Pogłosu nie udało się całkowicie zneutralizować, w instrumentalnych porywach brakowało selektywności i mocy, która wgniatałby żebra w kluczowych momentach, ale już śpiew Dawida wydawał się odpowiednio wysunięty do przodu. Coś za coś. Problem pojawiał się tylko w trakcie przemów Dawida między utworami – nie zawsze rozumiałem jego mruknięcia i z tego co zasłyszałem, nie byłem w tym odosobniony. 


Zespół Dawida (6/6) 


Trudno w tym elemencie do czegokolwiek i kogokolwiek się przyczepić. Po wirusowej chorobie Piotra Madeja (Patrick The Pan), która wykluczyła go z gry w pierwszym koncercie w Gdańsku, nie było już żadnego śladu, Trytytki (Aga Bigaj i Julka Kulpa) zarażały swym scenicznym entuzjazmem (ta walka na "magiczne" tamburyny w nawiązaniu do równolegle odbywającego się Pyrkonu!), Olek Świerkot w swoim stylu rzeźbił kreatywne i ostre solówki, Jacek Chrzanowski na basie wraz z Marcinem Ułanowskim za perkusją dbali o perfekcyjną sekcję rytmiczną, Kuba Galiński dodawał grą na klawiszach strukturalnej głębi, ale zdarzało mu się również energicznie chwytać za gitarę,  a cichą bohaterką była... No i tu niestety nie popiszę się znajomością imienia i nazwiska, ale doceniam panią obsługującą wszelkiej maści dodatkowe instrumenty i perkusjonalia. Wszyscy grali jak z nut! Szkoda, że tego samego nie da się powiedzieć o innej reprezentacji... Ekhm, ale pozostańmy wspomnieniami na Stadionie w Poznaniu...


Goście specjalni (6/6) 


Nieodłączną część stadionowych koncertów Dawida stanowią utrzymywani w tajemnicy muzyczni goście. W Poznaniu mieliśmy przyjemność chóralnie zaśpiewać "Kosmiczne Energie" z Ralphem Kaminskim i "Długość Dźwięku Samotności" z Arturem Rojkiem. Obiektywnie wystawiam celującą ocenę, gdyż obie kompozycje w stadionowych warunkach wybrzmiewają ciarkogennie, ale osobiście byłem rozczarowany, gdyż w tym samym zestawieniu i repertuarze Kaminskiego i Rojka widziałem na koncercie Dawida we Wrocławiu dwa lata temu. Liczyłem na większą niespodziankę i zazdroszczę wrocławianom, którzy tydzień wcześniej zostali zaskoczeni obecnością Edyty Bartosiewicz i Brodki. A skoro o Wrocławiu mowa... 
 

Wieloryb Willy (6/6)


Co za wielki powrót! Po szokującej ucieczce z wrocławskiego stadionu ten wielkoduszny balonowy stwór znów zachwycił swym dostojnym lotem, okrążając cały stadion w towarzystwie delfinów w trakcie przeboju "Nie Ma Fal". I nie pogubił się w swojej trasie! Brawo Willy!


Orkiestra Dęta OSP Nadarzyn (6/6) 


Udział orkiestr Ochotniczych Straży Pożarnych to również jeden ze stałych elementów stadionowych koncertów Dawida. Kilkunastoosobowa grupa w pięknych uniformach marszowym krokiem pod wodzą uśmiechniętego dyrygenta wyłaniała się spod sceny dwukrotnie: podczas poruszającego wykonania "Mori" oraz w trakcie epickiej kompozycji "Szarość i Róż", która wzbogacona została ponadto wystrzałem fajerwerków nad stadionem. Orkiestra z Nadarzyna zachwyciła swoją synchroniczną grą i radosną postawą oraz znacząco podniosła emocjonalny wydźwięk wymienionych piosenek.


Repertuar (3/6)


Tu pozwólcie na bardzo subiektywną ocenę. Nie byłem fanem ostatnich dwóch albumów Dawida i z perspektywy czasu obojętność do "Małomiasteczkowego" i "Lat Dwudziestych" znacząco się u mnie pogłębiła. Niestety, choć to zrozumiałe, kompozycje z tych dwóch płyt przeważały w setliście i w zdecydowanej mierze, mimo rozrywkowego popowego charakteru, nie wzbudzały u mnie u mnie większej ekscytacji. Ale zdarzały się wyjątki. Rockowe aranżacje zderzonych ze sobą piosenek "Post" i "Diable" (ze zręcznie wplecionym outrem fragmentu "Sympathy for the devil" The Rolling Stones), okraszonych iście wybuchowymi efektami pirotechnicznymi (ogniste podmuchy wystrzeliwanych płomieni podniosły w pierwszych rzędach temperaturę do wręcz bolesnego poziomu – serio, aż sprawdzałem, czy moje brwi i włosy na głowie są całe) rozpaliły przez chwilę żar w moim serduchu. Chwilę wzruszenia zapewniło połączenie subtelnie wykonanego przy akompaniamencie samego pianina "Millenium" i "Nie kłami". Szczególnie pięknie emocje rosły w tym drugim utworze, za sprawą dołączenia całego zespołu do Dawida. Wzniośle i pamiętnie wypadły również wspomniane już wcześniej "Mori" oraz "Szarość i Róż" z udziałem orkiestry. Doceniam również sympatyczny, okraszony błogością finał za sprawą akustycznej "Matyldy", poprzedzony sekcją Męskiego Grania złożoną z trzech hymnów tej imprezy współtworzonych przed Dawida: zagranego przy pianinie (a nawet dwóch – ustawionych po skrajnych stronach sceny) "I Ciebie też, bardzo" i energetycznych wersjach "Watahy" i "Elektrycznego". Na przestrzeni całego koncertu nie zabrakło również nostalgicznych ucieczek do dwóch pierwszych płyt, ale selekcja z nich była bardzo oklepana. Z debiutu "Comfort and Happiness" usłyszeliśmy "No" (niestety o dziwo ten kawałek wypadł bardzo blado i bez wigoru), "Trójkąty i Kwadraty" (z tradycyjnym zbiorowym wyskokiem i wystrzałem konfetti) oraz "Nieznajomego" (tu niezmiennie – katarktyczne emocje demolowały i oczyszczały duszę). Zaś z "Annoyance and Disappointment" wybór padł tylko na dwa, bądź co bądź znamienite, single: "Pastempomat" i "W dobrą stronę". Niestety w tej całej koncertowej taktyce zabrakło mi uknucia niespodzianek i perełek, które zaskoczyłyby widownię. Po względem repertuaru był to koncert wręcz wtórny dla osób, które w ostatnich latach miały sposobność uczestniczyć w koncertach Dawida. Szkoda, że Dawid nie zdecydował się na zaprezentowanie choćby jednej premierowej piosenki, mimo iż wspominał, że są one już na horyzoncie. Wydaje mi się również, że pierwsza część koncertu została źle wyważona doborem piosenek, gdyż początkowo zauważalnie brakowało napięcia i dopływu wysokokalorycznej energii, choć z każdym kolejnym kawałkiem ten występ nabierał odpowiednich rumieńców. Koniec końców liczyłem w tym elemencie show na coś więcej...
 
 

 Dawid Podsiadło (5/6) 


Jaką formę prezentował bohater wieczoru? Nasz Lewandowski polskiej muzyki imponował przede wszystkim kondycją. Mimo zmagania się z mokrą powierzchnią (problemy z nią miał również Rojek, który w pewnym momencie niebezpiecznie się zachwiał) niemal nieustannie biegał wokół sceny (według danych wykonał jedenaście tysięcy kroków!), w trakcie jeden piosenki starał się odwiedzać wszystkie cztery wybiegi, a przebiegnięcie w zachowanym rytmie między dwoma skrajnie ustawionymi pianinami w trakcie "I Ciebie te, bardzo" było wyczynem, który pochwaliłaby pewnie i sama Natalia Kaczmarek. Co prawda między utworami dało się usłyszeć delikatną zadyszkę, ale już w trakcie wykonywania samych utworów wracała energia i pełne skupienie. Dawid naprawdę imponował swoimi wokalnymi możliwościami. Nie ustrzegł się jednak wpadki i w pewnym momencie zapomniał tekstu. O ile sceniczna forma niemal bez zastrzeżeń, tak ta charakterystyczna stand-upowa postawa Dawida tego wieczoru bez większego polotu, choć żart o kinolu szczerze rozbawił. Mimo wszystko zręczne utrzymywanie kontaktu z publicznością zaliczam mu na plus.

Warto jeszcze dodać, że w trakcie krótkich przerw wyświetlane były filmiki i wywiady z poprzednich tras, które przybliżały nam sylwetkę Dawida zza kulis i utwierdzały w przekonaniu, że mimo sławy, której doświadcza, wciąż pozostaje tym samym skromnym chłopakiem, który nieśmiało zaczynał swoją karierę od żmudnej rywalizacji w talent show. Trudno tego chłopka tak zwyczajnie po prostu nie lubić i nie doceniać jego talentu. Niemniej sam w sobie ten pomysł wydawał mi się nieco nachalny i zbędny – jakby my wszyscy od dawna Dawidzie zdajemy sobie z tego sprawę i chyba nie ma potrzeby nas uświadamiać w ten sposób. A jeśli już, to w zupełności wystarczyłaby zwykła pogawędka do mikrofonu.

 

Publiczność i atmosfera (5/6) 


Zauważalny rozstrzał wiekowy wśród widowni już chyba w przypadku Dawida nikogo nie zaskakuje. Po prostu każdy chce dopingować nasze muzyczne dobro narodowe. I niemalże wszyscy wywiązują się z tego zadania wzorowo. Nie brakowało chóralnych śpiewów, falujących rąk w górze, rytmicznych oklasków, odpalanych latarek w telefonach w odpowiednich momentach (pięknie wypadło użycie niebieskich nakładek w trakcie "Nieznajomego") i żywiołowych tanecznych ruchów. No, może przy tym ostatnim aspekcie ponarzekam, bo mimo wszystko brakowało mi momentów takiej absolutnej zbiorowej ekstazy. Udało się ją pobudzić raz, w trakcie "Trójkątów i Kwadratów", ale poprzez dość standardowe rozwiązanie ze wspólnym kucnięciem i wyskokiem. Daleko było nam do takiej wspólnotowej stadionowej euforii, którą udaje się wzbudzać choćby zespołowi Coldplay. Pewnie przyczyna takiego stanu tkwi w wielu składnikach tego show i towarzyszących mu społecznych zjawiskach, ale nie będę już zagłębiał się w tak szczegółową analizę. Dodam jeszcze tylko, że na płycie stadionu formuła sceny 360 stopni niezwykle sprzyjała w wytworzeniu takiej piknikowej atmosfery i zyskaniu sporej przestrzeni dla samego siebie – nikt się nie przepychał, nikt nie łapał focha o słabe miejsce. Wśród publiki panował doskonały nastrój, który nie został zmącony nawet opadami deszczu. A jakby tego mało, o dobry humor zadbali operatorzy kamer, którzy tuż przed startem koncertu wyłapywali poszczególne osoby i wrzucali je na kiss cam oraz stosowali smutny filtr uśmiechu na twarzach. Generalnie publiczność była tego wieczoru tym żargonowym dwunastym zawodnikiem, choć brakowało mi tego przepływu sejsmicznej energii, stąd jeden punkt odejmuję od oceny. 


Podsumowanie:


Ostatecznie po tym dwuipółgodzinnym koncercie wracałem z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony to muzyczne widowisko pod względem produkcji wywołało u mnie kolosalny zachwyt i dumę, że polskiego artystę stać na stworzenie show z bajerami i imponującą sceną 360 stopni na międzynarodowym poziomie, nawet jeśli nic nie zapowiada tego, by wyjechało ono poza granicę naszego kraju. Z drugiej strony właściwie czułem, że otrzymuję kalkę przebiegu koncertu z 2022 roku z Wrocławia, a pod pewnymi względami pewne repertuarowe highlighty nie zmieniły się od pierwszego koncertu na Stadionie Narodowym z 2019 roku. Oczywiście doszły do tego nieliczne nowe aranżacje, setlista została bardziej rozbudowana, ale po prostu czuję już potrzebę nowej ery Dawida. Najlepiej z radykalną brzmieniową odmianą... 

Tą trasą Dawid imponująco podsumowuje ponad dekadę swojej solowej działalności artystycznej i cheapu bas przed wszystkimi jego osiągnięciami i za to, że tworzy widowiska, na których po prostu wypada być, ale na Stadionie w Poznaniu pogubiła się moja szczera radość z obcowania z jego twórczością. A może to po prostu ja miałem słabszy dzień? A może do gustu bardziej przypadają mi koncerty Podsiadły w bardziej kameralnych warunkach? Na pewno ten koncert w Poznaniu nie wpisze się w czołówkę moich spotkań z Dawidem, ale wierzę, że ten chłopak jeszcze w przyszłości zaskoczy mnie pozytywnie. Niezależnie już od mojej oceny, koncerty i trasy Dawida stają się narodowym świętem, które łączy rodaków w emocjach tak jak mecze reprezentacji w piłce nożnej, czy też siatkówce.

Ocena ostateczna: 4/6


 
































 
 
Sylwester Zarębski
Podróże Muzyczne
22.06.2024


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.