PM relacjonują: Placebo na Łódź Summer Festival 2024!

/
0 Comments
Podróże Muzyczne relacjonują: Placebo na Łódź Summer Festival 2024!


Podróże Muzyczne relacjonują: Placebo na Łódź Summer Festival 2024! 




Moje długo wyczekiwane pierwsze spotkanie z zespołem Placebo miało miejsce dopiero w 2022 roku (ten przegapiony koncert w Torwarze w 2016 roku dręczy mnie po nocach) w warszawskiej hali EXPO XXI. Cóż, jak zapewne doskonale pamiętacie – ten feralny występ zakończył się sporym rozczarowaniem i niedosytem. Podczas tamtego wieczoru lider zespołu Brian Molko ewidentnie miał zły humor, popisał się nieco bucowatym zachowaniem i z nadąsaniem komentował incydentalne próby nagrywania koncertu (Placebo od dłuższego czasu apelują na swoich występach o pozostawienie telefonów w kieszeniach) przez zgromadzonych fanów. W odbiorze tego koncertu nie pomagała również fatalna akustyka warszawskiego obiektu. Niby odhaczyłem wówczas swoje wieloletnie marzenie, ale zarazem postanowiłem, że w przyszłości będzie trzeba spotkanie z Placebo powtórzyć. I dwa lata później organizatorzy darmowego festiwalu Łódź Summer Festival, ku memu zaskoczeniu, potwierdzili występ Brytyjczyków jako headlinerów drugiej edycji tej imprezy. No nie mogło mnie tam zabraknąć! 

Po ogłoszeniu Placebo w Łodzi pojawiało się wiele komentarzy i obaw, że Brian zapewne znów będzie strzelał fochy na festiwalową publiczność, która będzie rejestrowała ten koncert na swoich telefonach. Ja z kolei z większym optymizmem i wiarą twierdziłem, że Molko, będąc pod wrażeniem licznie zgromadzonego tłumu (nie ma co ukrywać, że ogromną rzeszę fanów i niedzielnych sympatyków skusiło to darmowe wejście na festiwal, będącego częścią obchodów urodzin miasta), zaprezentuje nam zgoła inną postawą. I miałem rację. Co prawda warto też docenić, że publiczność – przynajmniej pod samą sceną, gdzie sam wylądowałem – tym razem naprawdę wzięła sobie do serca apele o niekorzystanie z telefonów. Jednostkowe przypadki się zdarzały, sam złamałem się i pstryknąłem fotki przy schodzeniu zespołu ze sceny, ale generalnie mieliśmy do czynienia z miłym i świadomym detoksem od upamiętniania koncertowych chwil w pamięci naszych smartfonów. Niemniej jednak to ten widok tłumu po horyzont przyprawił tego wieczoru Briana i jego kompanów z zespołu o doskonałe humory. Ba, zresztą wokalista w pewnym momencie skomentował ten fakt, rzucając z niedowierzaniem do współzałożyciela zespołu, basisty Stefana Olsdala zdanie w stylu: Look at the crowd. Did you see that?. Obu rozpierała pozytywna energia przez cały występ. Molko kilkukrotnie ze satysfakcją uderzał całą pięścią w struny swoich gitar i dla relaksu odpalał papierosy, zaś Stefan często z tryumfalnie trzymanym basem w dłoniach korzystał z wybiegu, a nawet podczas bodajże "Infra-red" zeskoczył ze sceny i grał przy pierwszych rzędach. Nawet pozostali członkowie koncertowego składu ustawieni z tyłu sceny tego wieczoru nie zdawali się być tylko tłem i cieniem dla popisów swoich liderów, a istotnie dokładali swój instrumentalny zapał do jakości całego występu. Występu naprawdę wspaniałego również pod kątem innych elementów. 

Świetne wrażenie robiła oprawa: gra świateł i wizualizacje pogłębiały klimat oraz immersyjne wrażenia. Nagłośnienie pod sceną zaś wyginało żebra i sprawiało, że włosy stawały dęba. Mocno wysunięta do przodu przez dźwiękowców sekcja rytmiczna co prawda okazjonalnie delikatnie zagłuszała manieryczny i charakterystyczny wokal Briana oraz jego gitarowe solówki, ale może to tylko moje odczucia. Generalnie jednak w ostatecznym rozrachunku nie miało to właściwie dla mnie większego znaczenia. 

No i koniec końców dynamika całego występu była trzymana w ryzach przez całkiem zacnie przygotowaną setlistę. Co prawda może i liczyłem, że tego lata Brian i Stefan zdecydują się prezentować bardziej przekrojowy zestaw typu "Greatest Hits", ale zarazem nie mam prawa narzekać, że wciąż silny nacisk kładą na promocję kompozycji ze świetnego ostatniego albumu "Never Let Me Go". Z tego dzieła ostatecznie usłyszeliśmy sześć piosenek, z których należy zwłaszcza wyróżnić wykonanie euforycznego "Try Better Next Time", podczas którego Brian zmienił tekst na Wake up, free Palestine. Nie zabrakło również ciepło przyjętego wykonania  singlowego "Beatiful James", transowych "Happy Birthday in the Sky"i "Surrounded By Spies", melancholijnego "Went Missing" i zaciekłego w swym finale "Sad White Reggae". Choć nie obraziłbym się gdyby w miejscu jednej z tych dwóch ostatnich wymienionych piosenek pojawiło się mocarne "Hugz". Ale ten autentyczny przypływ ciarek zapewniały mi wybory ze starszych płyt. Wreszcie na żywo usłyszałem kapitalne "Every You Every Me" – ten moment zapamiętam na dłużej! W trakcie "For What It's Worth" odpaliłem w sobie ten zapowiedziany ze sceny dance-rockowy stan i skakałem jak opętany. Mym ciałem targało również porywające "The Bitter End". Gitarowy odjazd w "Bionic" zaś spowodował szczery uśmiech na twarzy. Z błogością oddałem się również pozytywnej melodii "Too Many Friends". Nie zabrakło także nieoczywistych i dawno niegoszczących w repertuarze perełek pokroju otwierającego ten występ i emocjonalnie niepokojącego "Taste In Men" oraz poruszającego "Soulmates". Usłyszeliśmy również niezawodne, dynamiczne "Slave to the Wage", podczas którego Stefan przedstawił członków zespołu, niezłe "Scene of the Crime" oraz kończące podstawowy set, żarliwie wykonane "Nancy Boy".  A na bis głęboko emocjonalne połączenie pełnej napięcia kompozycji "Infra-red" z ciarkogennie dośpiewywanym fragmentem tekstu przez publikę i popisowego coveru "Running Up That Hill", który w wykonaniu Placebo na żywo demoluje i składa na nowo moją duszę – nie inaczej było tego wieczoru. Długa zabawa na finał z przesterami sprawiała wrażenie, że Brian i Stefan wręcz nie mają ochoty opuszczać sceny. A gdy już przyszło im to uczynić, żegnały ich niezwykle owacyjne i zasłużone oklaski. 
 
Na taki koncert Placebo właśnie czekałem i liczyłem! Wyborna to była sztuka koncertowa! Ich nieszczęsny występ z 2022 roku właściwie mogę już skasować ze swej pamięci, a miłość do twórczości Placebo odrodziła się na nowo. 
 
PS W relacji z drugiego dnia Łódź Summer Festival skupiam się głównie na Placebo, ale oczywiście nie zabrakło również innych wrażeń koncertowych. Na żywo po raz kolejny zobaczyłem Zalewskiego, który nie schodzi oczywiście poniżej ponadprzeciętnego koncertowego poziomu, choć jego występ na tegorocznym Open'erze bardziej mnie porwał. No i tu może jeszcze dodam tylko, że Krzysiek również popisał się coverem "Running Up The Hill", choć nie wzbudzał on oczywiście takich emocji, jak ten wykonany przez Placebo. Przeżyłem również koncert hip-hopowego duetu PRO8L3M. No to nie jest moja bajka, nie byłem docelowym odbiorcą, ale muszę przyznać, że wytworzyli fajną atmosferę, młodsze pokolenie zdawało się bawić doskonale i popisywało się chóralną znajomością kolejnych tekstów. Do tego niezła oprawca wizualna z wykorzystaniem laserów. Nawet były momenty, kiedy prawie czułem się porwany... Co do organizacji samego festiwalu. Cóż, chyba jednak byłem za krótko, by oceniać, choć raczej nie zostałem fanem tego wąsko wytyczonego ulicznego terenu, który powodował zatory, zwłaszcza w momentach wymiany publiczności między pierwszą strefą a tyłami.
 
PS 2 I pozdrowienia dla Podróżujących przyjaciół Kai i Wojtka oraz całej wielopokoleniowej ekipy fanów Placebo, z którymi spędzałem ten dzień! Miło było spotkać Was po dwóch latach! Oby do zobaczenia na kolejnym koncercie tej brytyjskiej formacji! 


















 
Sylwester Zarębski
Podróże Muzyczne
28.07.2024


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.