AKTUALNIE W GŁOŚNIKACH: STYCZEŃ 2025

/
0 Comments

Czas rozpocząć nowy sezon cyklu Aktualnie w Głośnikach! Po kilku latach zdecydowałem się na zmianę stylu okładki, ale sama zawartość pozostaje bez zmian. Niezmiennie w formie minirecenzji polecam Wam subiektywnie wyselekcjonowane premierowe albumy, długogrające debiuty, EP-ki oraz single. Do tego przypominajki o relacjach koncertowych z danego miesiąca, wyróżniane wybrane festiwalowe i koncertowe ogłoszenia, specjalna playlista i nie tylko! Zapraszam do samodzielnej eksploracji! 
 
A to wydanie styczniowe jest zaskakująco bogate! Naprawdę nie pamiętam tak obfitego muzycznego stycznia od lat! Wymagające dzieło Ethel Cain (z rozbiegu wylądowało u mnie w sekcji albumowej, choć sama autorka określa ten 89-minutowy materiał... EP-ką. Warto mieć to na uwadze), kapitalny powrót Benjamina Bookera po siedmiu latach, dawka pustynnego akustycznego bluesa od Songhoy Blues, zmysłowo-taneczny album FKA Twigs, solidny comeback Franz Ferdinand (choć odległy od euforii), cieplutkie elektroniczne uniesienia od Maribou State, szamańskie dzieło Wardruny, emocjonalny debiut Jasmine 4.T, atomowa energia od Lambrini Girls, fajne retro klimaty od trójmiejskiej formacji Bazgrołki, a także potężny wokal Yoli na jej nowej EP-ce! Co za otwarcie roku! Zapraszam do muzycznej lektury! Przyjemności!    

ALBUMY

 

ETHEL CAIN – "PERVERTS"



Określenie drugi album w stosunku do "Perverts" Ethel Cain to nadużycie. To osobny byt muzyczny, projekt, określany nawet przez autorkę mianem... EP-ki. A mówimy tu o dziele 89-minutowym. I to jeszcze baaardzo odległym od piosenkowości. Pojawiają się tu okazjonalnie ("Punish", "Vacillator" i częściowo "Amber Waves") zaledwie strzępki melodii i śpiewu Ethel, które tłumione są nieustannym szumem. W warstwie muzycznej przeważa ambient, szepczący minimalizm, drone, slowcore, gotycki klimat, atonalne pejzaże... Kompozycje rozciągnięte nawet do piętnastu minut. Tak wszechogarniającego dyskomfortu dawno nie odczuwałem. A zarazem było to iście fascynujące wkroczenie w gęsty las spowity mrokiem obłędu. Zejście do piekieł, które nie straszą ogniem, a... pustką, zimnem i monotonią. Bezowocnym wspinaniem się przed oblicze boskości. To jest materiał chyba wykraczający poza proste słowa i przyziemne pojmowanie muzyki. Większość osób, nawet tych wielbiących wspaniały dark-alt-popowy debiut "Preacher's Daughter", pewnie podda się już w ciągu pierwszych minut (i nie ma w tym nic złego, totalnie to kumam), ale kto zagłębi się w to nawiedzone uniwersum Ethel Cain, ten może doświadczyć... Ja wiem? Coś w rodzaju egzorcystycznej stymulacji duchowej? Słuchanie tej płyty to właściwie zadawanie samemu sobie cierpienia... Ale w tym procesie samookaleczania się można też nawiązać głębszą więź emocjonalną z artystką. Dużo zależy od kwestii podejścia i stanu psychofizycznego. Jeśli już podejmiecie się tego ryzyka, to zalecam poczekać do zapadnięcia zmroku, odłożyć wszystko na bok i założyć słuchawki. Nie gwarantuję satysfakcji, bo ten materiał po prostu ma zadawać ból i otaczać smutkiem. 

Może i na samym końcu Ethel beznamiętnie wyśpiewuje "Nic nie czuję", ale z perspektywy słuchacza nie sposób pozostać obojętnym wobec tego materiału. Odrzucisz, znienawidzisz albo zostaniesz opętany. Doceniam artystyczną odwagę Hayden Anhedöni, bo przecież mogła bezpiecznie podążać stylem swojego debiutu, czy nawet skierować się w stronę przebojowości singla "American Teenager" i nikt by nie miał jej to za złe, a jednak zdecydowała się kroczyć za echem jumpscare'owego krzyku z "Ptolemaea" w bezdenną otchłań, w której próżno szukać najmniejszego snopu światła nadziei. Mimo wszystko mamy do czynienia z wyjątkową artystką, która przede wszystkim nie obawia się bezkompromisowo podążać własną ścieżką.
 



        BENJAMIN BOOKER – "LOWER"


         
        Benjamin Booker po wydaniu dwóch świetnie przyjętych albumów, imiennego debiutu z ładunkiem surowego garażowego rocka (2014) oraz wypełnionego zmysłowym blues-rockiem "Witness" (2017) – ten drugi swoją drogą promował na Open'erze świetnym koncertem, ciepło wspominanym przeze mnie do dziś – zniknął nam z muzycznego eteru na aż siedem lat. Artysta z Nowego Orleanu długo poszukiwał pomysłu na odświeżenie brzmienia, aż w końcu połączył siły z Kennym Segalem – muzycznym producentem i docenianym twórcą undergroundowego hip-hopu. Ta współpraca zaowocowała doskonałym albumem "LOWER! Kolekcja jedenastu kompozycji absolutnie zachwyca i wciąga niezwykle oniryczną instrumentacją z echami garażowego rocka, subtelnej elektroniki, dream-popowych ballad, lo-fi hip-hopu, trip-hopu. Nieszablonowo! Podążając zaś za charakterystycznym, chrapliwym i emocjonalnym wokalem Benjamina eksplorujemy życiowe doświadczenia artysty i pochylamy się nad społecznymi tematami filtrowanymi przez biel, czerń i odcienie szarości. Ta narkotyczna esencja tego albumu totalnie pochłania niczym grząskie bagno. Kolejne nieprzewidywalne struktury, gęste zniekształcenia, trzaskające gitary, niepokojące sample nawiedzają podczas odsłuchu niczym koszmarne klisze podczas błogiej sennej projekcji i tworzą hipnotyczną, mroczną atmosferę. Dopiero ostatni balladowy utwór "Hope For The Night Time" przynosi pełne ukojenie i jest cudownym odpływem w krainę przyjemnych snów. Po wybrzmieniu ostatniej nuty czułem głęboką satysfakcję z obcowania z tym mistrzowsko dopracowanym i przemyślanym dziełem.  

         


        FKA TWIGS – "EUSEXUA"


         
        Przyznam szczerze, że do tej pory odbijałem się od twórczości FKA Twigs. Może to nawet za dużo powiedziane – po prostu nie czułem wewnętrznej potrzeby eksploracji jej wizji współczesnego art-popu. Mając jednak w perspektywie jej koncerty na Primaverze i Open'erze oraz zachęcany recenzjami, które określają "Eusexua" jej najlepszym i najbardziej przystępnym dziełem nie śmiałem nie wpuścić tego nowego materiału do swoich głośników. Nie żałuję, ale zarazem powątpiewam, by to dzieło 37-letniej brytyjskiej piosenkarki zostało ze mną w tym roku na dłużej. Być może będę zmuszony zmienić swoje stanowisko po doświadczeniu jej koncertów, ale na ten moment zachwyty nad "Eusexua" były u mnie... Powiedzmy, że krótkotrwałe. Niemniej ten materiał posiada w sobie magnetyzujący pierwiastek. Już od pierwszej tytułowej kompozycji czułem się zniewolony przez niezwykle sensualną dawkę pulsującej elektroniki. I przez kolejne piosenki FKA Twigs prowadzi nas krętymi ścieżkami, ocierającymi się o ten popowy artyzm, w stronę doznania nieziemskiej seksualnej euforii, a jej eteryczne popisy wokalne na tle klubowo-tanecznych, wielowarstwowych aranżacji zapierają dech w piersi. Album hipnotyczny, transowy, zmysłowy, wciągający, hedonistyczny, wypełniony szczerymi wyznaniami, a momentami wręcz oszałamiający w swej formie. Mimo wszystkich zalet jednak nie do końca oddziałujący na moje emocje tak jak choćby zeszłoroczny "Brat" Charli XCX. Tak czy owak, polecam zaznajomić się z nowym dziełem FKA Twigs. Z pewnością sporo osób dozna tu eusexuy.   
         



        SONGHOY BLUES – "HÉRITAGE"


         
        Na początku roku muzyczny świat rozpłynął się nad nowym albumem Bad Bunny'ego "Debí Tirar Más Fotos", na którym latynoski gwiazdor hołduje muzycznemu folklorowi i kulturze portorykańskiej, łącząc tradycję z nowoczesnym reggaetonem. Zaliczyłem podejście do tego dzieła, ale jednak to nie moja bajka. Zdecydowanie mi bliżej do zachwytów nad afrykańskim muzycznym folklorem prezentowanym przez malijski zespół Songhoy Blues na ich nowym albumie "Héritage". Malijczycy zwrócili moją uwagę pięć lat temu świetnym krążkiem "Optimisme". Ba, to za mało powiedziane. Oni wówczas wręcz mnie zelektryzowali i powalili potężnym ładunkiem blues-rockowej energii, niebanalnej emocjonalności i społeczno-politycznej wnikliwości w warstwie lirycznej. Przy nagrywaniu swojego czwartego albumu w stolicy Mali Bamako postawili jednak na odmienne podejście, pozostawili swoje elektryczne gitary w futerałach (poza jednym wyjątkiem: dramaturgiczną solówką w piosence "Batto"), a zestaw perkusyjny pozostał w busie. Songhoy Blues na przestrzeni jedenastu kompozycji eksplorują etniczne brzmienie z wykorzystaniem tradycyjnych instrumentów takich jak harfa, kora, kamalengoni, soku (jednostrunowe skrzypce), balafon, flety, ale podstawą większości piosenek jest gitara akustyczna w hawajskim stylu. Zagłębiając się w te bardziej folkowe brzmienie pustynnego bluesa, śpiewając w lokalnym języku songhajskim Malijczycy, a także zapraszając lokalnych artystów, którzy wzbogacili ten materiał gościnnymi wokalami (wyróżnia się potężny głos Roki Koné w ostatniej minucie piosenki "Kore") napisali piękny miłosny list do bogatej historii kultury ich rodzimego kraju. Przy tym oczywiście w warstwie lirycznej dalej zwracają uwagę na nękające ten region społeczne problemy, ale nie tracą nadziei i ta muzyczna podróż jest także wspaniałą celebracją wolności i życia. 
         



        FRANZ FERDINAND – "THE HUMAN FEAR"


         
        Szkocka formacja mistrzów tanecznego indie rocka powróciła z nowym materiałem po siedmiu latach od wydania krążka "Always Ascending". Oczywiście Franz Ferdinand nie próżnowali przez ten czas. W 2022 roku wypuścili w świat składankę swoich największych przebojów "Hits To The Head", dokładając do nich dwa premierowe utwory "Billy Goodbye" i "Curious" nagrane już z udziałem perkusistki Audrey Tait, która przejęła pałeczki od Paula Thomsona. No i do tego oczywiście intensywnie koncertowali. W 2023 roku publiczność podczas Łódź Summer Festival usłyszała dwie zupełnie nowe piosenki, które zwiastowały, że grupa pracuje nad nowym dziełem. No i w końcu doczekaliśmy się premiery albumu sugestywnie zatytułowanego "The Human Fear". Nie jest to koncept album, ale tematy kolejnych piosenek krążą wokół kwestii lęku jako nieodłącznego elementu ludzkiej egzystencji. Warstwa liryczna na plus. A muzyka? Tu już miewałem mieszane uczucia podczas odsłuchu. No ta kolekcja jedenastu piosenek nie skopała mi tyłka ani nie zelektryzowała, ale generalnie była przyjemna i pogodna niczym szarmancki uśmiech Alexa Kapranosa. To nawet najbardziej eklektyczny album Franz Ferdinand z niewątpliwymi niespodziankami w stylu elektronicznego "Hooked" (zapewne koncertowy banger, ale na albumie gryzie mi się z całością), czy też sięgnięcia przez Alexa po korzenne brzmienie muzyki greckiej (jego ojciec był Grekiem) w utworze "Black Eyelashes", w którym zresztą lider sięga po tradycyjny instrument strunowy zwany buzuki. Pozostałe kompozycje to już typowa dla Szkotów mieszanka ballad, tanecznych porywów i chwytliwych gitarowych riffów. Na wyróżnienie z pewnością zasługują piosenki "Audacius" i "Cats" z potencjałem na dłuższe rozgoszczenie się w koncertowej setliście. Solidny album, ale daleki od wywoływania euforii.
         

         

        MARIBOU STATE – "HALLUCINATING LOVE"



        Odpaliłem nowy album brytyjskiego duetu Maribou State w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, czy będzie warto stawić się pod sceną na ich koncercie podczas Open'era. I jeśli tylko okoliczności będą sprzyjać (czytaj rozpiska czasowa), to nie zamierzam ich występu przegapić! Chris Davids i Liam Ivory powrócili po długiej, siedmioletniej przerwie spowodowanej potrzebą odpoczynku po intensywnej trasie promującej poprzedni przełomowy dla nich album "Kingdoms in Colour", wybuchem pandemii i trudnym okresem, gdy u Davida zdiagnozowano rzadką chorobę mózgu i kręgosłupa zwaną Zespołem Arnolda-Chiariego, która wymagała operacji i długiej rehabilitacji. Nie poddali się jednak i powrócili z albumem "Hallucinating Love", którego emocjonalny wymiar został ukształtowany przez tę próbę przetrwania zdrowotnego kryzysu. Zarazem wydźwięk tego materiału jest swoistą afirmacją życia i celebracją nadziei. To kolekcja dziesięciu kompozycji, które zachwycają i przynoszą błogą przyjemność za sprawą relaksującego tempa, organicznej elektroniki, bujnych instrumentacji, rytmicznej finezji, chilloutowych harmonii, pięknych gościnnych wokali (wśród których nie zabrakło długoletniej współpracowniczki Holly Walker)  i wypełnionych euforyczną, neo-soulową duchowością melodii. Ten materiał szczególnie przypadnie do gustu osobom, które cenią twórczość Jungle. Podobnie jak wspomniany brytyjski zespół Maribou State dostarczają piosenki muśnięte słońcem, o tropikalnych wibracjach i odurzające optymistycznym ładunkiem emocji. Odsłuch tego świetnego albumu tylko pogłębił u mnie tęsknotę za letnimi festiwalami!  
         


         

        WARDRUNA – "BIRNA"


         
        Jestem niedzielnym słuchaczem jeśli chodzi o nordycką muzykę, ale od czasu do czasu uwielbiam zagłębiać się w wikińskie klimaty za sprawą także książek, seriali, filmów. I tak los zrządził, że premiera nowego albumu Wardruny "Birna" zbiegła się u mnie z lekturą książki fantasty "Cień Bogów" Johna Gywnee'a. Powieści brutalnej, wciągającej i wypełnionej właśnie nawiązaniami do ery wikingów. No i nowe dzieło Wardruny okazało się idealnym soundtrackiem do pochłaniania tej książki. To nie była moja pierwsza styczność z tym norweskim zespołem. W 2022 roku miałem tę przyjemność przeżyć ich występ na Colours Of Ostrava i było to doświadczenie dosłownie metafizyczne. Za sprawą ich nordyckiego szamanizmu doznałem niewytłumaczalnej symbiozy z naturą. I ten symbiotyczny stan wywołuje u mnie również ponadgodzinny materiał na "Birnie". Zresztą motywem tego albumu jest cykl życia niedźwiedzicy i jej relacje z człowiekiem na bazie dawnych wierzeń, mitów, podań. Ta historia życia, śmierci i odrodzenia cechuje się ponadczasowością. Wardruna w mistrzowski sposób za pomocą unikalnych instrumentów (m.in. elegijne rogi, flety z kory wierzbowej, bukkehorn, lur, mora-harfa), surowego głosu Einara Selvika, eterycznej barwy Lindy-Fay Helli oraz pozostałych wokalnych harmonii tworzy rozległe pejzaże nordyckiego folku, przekładając język natury na aranżacje, które przywołują zapach leśnych zakamarków. To coś więcej niż zwykły zestaw piosenek. To po prostu zjawiskowe i niepowtarzalne doświadczenie.      
         

         
        ➖ 
         

        DEBIUTY


        JASMINE.4.T – "YOU ARE THE MORNING"



        Już sama historia powstania tego debiutanckiego albumu brytyjskiej, transseksualnej artystki Jasmine.4.T jest niezwykła. Otóż Jasmine Cruickshank w 2018 roku nawiązała przyjaźń z Lucy Dacus, która zwróciła uwagę na jej surowe indie rockowe piosenki i zaprosiła ją do otwierania swoich europejskich koncertów, promujących album "Historian". Sześć lat później z pewną niechęcią, ale, za namową przyjaciela Joe Sherrina z brystolskiego zespołu Mould, odważyła się wysłać Dacus szkice kilku kompozycji, które pisała z myślą o debiutanckim albumie. Lucy te demówki zaprezentowała swojej koleżance Phoebe Bridgers z wszystkim doskonale znanej supergrupy Boygenius. Bridgers została nimi oczarowana i natychmiast postanowiła otoczyć Jasmine opieką własnej wytwórni Saddest Factory Records. Dziewczyny zabrały Brytyjkę do Los Angeles i zafundowały jej sesję nagraniową w słynnym Sound City Studio. Ba, co więcej, realnie zaangażowały się w powstawanie tej płyty, zapraszając dodatkowo do współpracy – a jakżeby inaczej! – Julien Baker. Przy takim wsparciu tria Boygenius poprzeczka oczekiwań przed tym materiałem została postawiona wysoko. I Jasmine.4.T nie zawiodła! Dostarczyła naprawdę poruszający album, który zabiera słuchaczy w wymiar queerowej intymności. To do bólu szczery i osobisty materiał. Podróż przez trudne doświadczenia Jasmine jako osoby trans: od rozpadu małżeństwa po zdobyciu się na coming out, przez odrzucenie rodziny, okres bezdomności, nękania uliczne, mierzenie się z objawami PTSD (halucynacje, urojenia, planowanie prób samobójczych, trwanie w stanie dysocjacji i ciągłego przerażenia)... Ale w jej życiu pojawiły się w końcu światełka nadziei, przebijające się również przez ten album, w postaci wsparcia przyjaciół i odnalezienia nowej rodziny w społeczności osób trans. Tytuł albumu "You Are The Morning" i jego przewodnia duchowość jest właściwie otuchą i zachętą dla osób trans, by nie poddawać się mrokowi nieprzyjaznych dla nich czasów, walczyć o uznanie swojej tożsamości i tym samym zmieniać świat na lepsze. Emocjonalna zawartość tego materiału ulokowana w poetyckich tekstach doprawdy rozdziera serce. Choćby te gęste emocje w piosence "Woman" – pierwszej napisanej po coming oucie – potrafią tak zacisnąć pętlę wokół gardła, a obecne tu proste wyznanie "I am in my soul a woman" wręcz ogłuszająco uderza swoją wielowymiarowością. Zwrócicie uwagę również na końcówkę  poruszającego "New Shoes" – słyszalny tam płacz Jasmine jest autentycznym nagraniem ze studia. Ten album nie zawodzi również pod względem warstwy muzycznej. Dźwiękowe faktury są tutaj bardzo zmienne. Od czarujących akustycznych aranżacji po smutne smyczkowe pejzaże, gryzące riffy, chrupiące gitary, melancholijny fortepian, art-rockowe eksperymenty. Nie brakuje tu również nawiązań do twórczości mistrzów nastrojowego songwritingu Elliota Smitha i Adrianne Lenker. Bardzo symboliczny jest również udział w ostatnich dwóch piosenkach Trans Chorus of Los Angeles – chóru złożonego wyłącznie z transseksualnych osób. Wkład dziewczyn z Boygenius w tę muzyczną materię również jest słyszalny i to kilkukrotnie dosłownie. W wielu fragmentach subtelnie pojawiają się ich niebiańskie wokale, znacząco wspierając Jasmin, a w całkiem przebojowym, utrzymanym w nieco country brzmieniu "Guy Fawkes Tesco Dissocation" ukryty featuring zalicza Phoebe Bridgers. Z kolei gitarowe porywy na tym krążku są w większości dziełem Julien Baker. Natomiast nie miałem tu żadnego poczucia, że obcuję z Boygenius 2.0. Fundamentalnie to w pełni dzieło Jasmine, w którym szczególnie wyróżnia się jej wokal. Nie każdemu pewnie przypadnie on do gustu, ale oryginalności nie można mu odmówić. Ten album wymaga też kilku podejść, by w pełni docenić jego zawiłe struktury i druzgoczące emocjonalnie historie autorki. Co prawda osobiście to dzieło nie zdołało wywołać u mnie katarktycznego trzęsienia ziemi, ale niewątpliwie będzie pretendowało do miana najlepszego autobiograficznego albumu tego roku.     



        LAMBRINI GIRLS – "WHO LET THE DOGS OUT"



        Już na samym wstępie zaznaczę, że nie podzielam euforycznych opinii krytyków, którzy wręcz wynoszę ten debiutancki album duetu Brytyjek do pierwszej ligi szeroko pojętego punku. Ale jednego Phoebe Lunny (śpiew, gitara) i Lilly Macieirze (bas) odmówić nie mogę – bezpretensjonalnej energii, zdającej się móc rozsadzać betonowe schrony atomowe. Po przesłuchaniu tego materiału można nabyć pewność, że gdy te dziewczyny wchodzą do jakiegoś pubu, to przejmują imprezę i skupiają na sobie całą swoją uwagę. A że do powiedzenia mają sporo to i w sumie warto się im przysłuchać. W warstwie lirycznej bowiem nie brakuje wielu ciętych społecznych komentarzy. Ostro obrywa się choćby facetom o wysokim ego ("Big Dick Energy") i "zgniłym" brutalnym policjantom ("Bad Apple"), poruszane są kwestie molestowań ("Company Culture"), wyrażany jest sprzeciw wobec gentryfikacji ("You’re Not From Around Here") itp. Dziewczyny przy tym nie stronią od złośliwości i rubasznych żartów. A wszystko to napędzane szczerym gniewem, buntowniczymi zapędami i przede wszystkim galopującymi piosenkami z pogranicza postpunka, garage rocka i noise rocka. Tu nie ma chwili na złapanie oddechu. Brudne riffy otaczają z każdej strony, perkusja pędzi na złamanie karku, linie basu smakują soczyście niczym dopieczony stek, a pyskaty wokal Phoebe nie zaprasza do dyskusji. Chaotyczna jazda bez trzymanki. Tylko dlaczego nie czuję większej chęci i potrzeby powracania do tego materiału? No właśnie. Brakuje mi chyba jakieś większej nośności, wpadających w ucho refrenów i pewnego rodzaju wychodzenia poza ramy gatunku (poza może finałowym kawałkiem "Cuntology 101"). Przy zeszłorocznym albumie Amyl and The Sniffers "Cartoon Darkness" dzieło duetu z Brighton wypada dla mnie nieco blado. Nie zmienia to jednak faktu, że z chęcią sprawdziłbym tę wulkaniczną energię dziewczyn na żywo i coś czuję, że nie omieszkałbym wskoczyć w epicentrum moshpitu. 
         



        BAZGROŁKI – "BRUDNOPIS"



        Nawet jeśli, podobnie zresztą jak i ja, rzadko schodzicie do polskiego alternatywnego podziemia, to dla Bazgrołków warto uczynić wyjątek. Ten trójmiejski zespół miło zaskoczył mnie zawartością debiutanckiego longplaya "Brudnopis". Pomimo pewnej takie undergroundowej surowości w produkcji, ich kolekcja ośmiu piosenek niesie ze sobą wpadające w ucho, lekko psychodeliczne, jazzujące, ocieplające, nowofalowe melodie z wyczuwalnymi retro wibracjami w bigbitowym stylu. Przestrzenność tego materiału została wypełniona bujającą rytmiką, płynącymi (momentami wzburzonymi nurtami) gitarami, przyjemnie beznamiętnym wokalem lidera Michała Białkowskiego oraz fenomenalnymi partiami saksofonu tenorowego w wykonaniu Grzegorza Krajewskiego. Co prawda w międzyczasie doszło do przetasowań w składzie i obecnie na żywo zamiast saksofonu słyszymy drugą gitarę i jestem ciekaw, jak wpływa to na ten materiał. Mam nadzieję, że będzie mi to dane kiedyś sprawdzić. Wracając jednak do tego albumu, to koniecznie muszę jeszcze wyróżnić gościnny wokal trójmiejskiej artystki, kryjącej się pod pseudonimem Clayknot, wyłaniający się niczym senna zmora w utworze "Gonię Cień". Na uwagę zasługują również okazjonalne klawiszowe partie Małgorzaty Hoppe – szczególnie ta w utworze "Słońce" tworzy cudny wintydżowy klimat. Doceniam również ciekawy schemat płyty wyróżniający się umieszczeniem w finale dwóch całkowicie instrumentalnych kompozycji, które oddziałują na wyobraźnię niczym bezpieczna dawka psychodeliku. Koniec końców nabazgrałem nazwę Bazgrołki w swoim brudnopisie z muzycznymi odkryciami!
         
         
        ➖ 

        EP-KI / MINIALBUMY

         

          YOLA – "MY WAY"



        Yola okazała się jednym z mych muzycznych odkryć i objawień w roku 2022. Brytyjska artystka do tego stopnia zauroczyła mnie swoim potężnym wokalem osadzonym w teksturach vintage country i soulu na albumie "Stand For Myself", iż na jej występ na Open'erze dosłownie biegłem sprintem (mam świadków!) od Maina po zakończonym koncercie The Killers w stronę Alter Stage, byleby tylko usłyszeć cudowne "Dancing Away In Tears". Udało się! I było cholernie warto się poświęcić kondycyjnie, bo występ tej artystki był zjawiskowy! Po trzech latach Yola powróciła z EP-ką, na której redefiniuje swój artystyczny styl, nie szczędząc przy tym gorzkich słów krytyki w kierunku poprzedniej wytwórni Easy Eye Sound Dana Auerbacha, która ograniczała jej wpływ na własną twórczość (przykładowo Yola pragnęła, by wspomniana kompozycja "Dancing Away In Tears" została wydana jako singiel, ale tego celu nie zdołała wywalczyć). To doświadczenie uwięzienia i tym samym marnowania jej umiejętności przełożyła na tytułowy, hymniczny diss track "My Way", w którym pada znaczący wers You wanted control / but this is misery. Stanowcze rozliczenie się z przeszłością i akceptacja obecnej rzeczywistości po wyrwaniu się z okowów wytwórni. Zmianę swojej artystycznej pozycji Yola akcentuje głównie za sprawą zmiany brzmienia. Skłoniła się ku bardziej współczesnemu brzmieniu, popowym inspiracjom ze szczyptą funku, disco i r'n'b rodem z lat 80. Power-popowe "Future Enemies" emanuje potencjałem do zagoszczenia w mainstreamowych stacjach radiowych, "Temporary" zaś swym tanecznym rytmem wyciąga ku słuchaczowi rękę i nieśmiało zaprasza na parkiet, najbardziej organiczne "Symphony" podsuwa najwięcej poszlak, kierujących ku poprzedniemu albumowi, a "Ready" zamyka tę EP-kę ambicjonalnym dance-popem. Niezależnie od tego, jakie gatunki i środki wybiera Yola, niekwestionowanie bryluje jej nieziemski, piorunujący wokal! Obok siły jej głosu nie można przejść obojętnym. Nie ukrywam, że bardziej ujmował mnie jej styl na krążku "Stand For Myself", ale dalej kibicuję tej niesamowitej i bezkompromisowej artystce.
         
         
          ➖ 

        SINGLE

         

        WIKTORIA ZWOLIŃSKA, LOR – "SIÓDME – NIE KRADNIJ"

        Wyczekiwana kolaboracja Wiktorii Zwolińskiej i dziewczyn z Loru nie zawiodła!
         
         


        LUCY DACUS – "ANKLE" / "LIMERENCE

        Lucy Dacus z zapowiedzią czwartego solowego albumu! "Forever Is A Feeling" ukaże się 28 marca! W eterye zadebiutowały dwa single. Wśród artystów, którzy mieli swój wkład w ten krążek są: Phoebe Bridgers, Julien Baker, Hozier, Blake Mills, Bartees Strange, Madison Cunningham, Collin Pastore, Jake Finch i Melina Duterte. Czekam!





        MUMFORD AND SONS – "RUSHMERE"

        Powrót banjo! Powrót magii! Mumford & Sons wracają w naprawdę bardzo dobrym stylu! Premiera albumu "Rushmere" już 28 marca!




        JULIEN BAKER, TORRES – "SYLVIA"

        Wraz z premierą tej pięknej kompozycji pojawiła się również zapowiedź wspólnego albumu tego duetu! "Send A Prayer My Way" ukaże się 18 kwietnia! 




        TAMINO, MITSKI – "SANCTUARY"

        Tamino w poruszającym duecie z Mitski do snu! "Sanctuary" to kolejna zapowiedź albumu "Every Dawn’s a Mountain", który ukaże się 21 marca! Jedna z bardziej wyczekiwanych przeze mnie premier tego roku! 
         



        LORD HURON – "WHO LAUGHTS" (FEAT. KRISTEN STEWART)

        Atmosferyczny nowy singiel z gościnną melorecytacją Kristen Stewart!




        SAMIA – "BOVINE EXCISION"

        SAMIA z nowym singlem "Bovine Excision", który zapowiada jej trzeci album "Bloodless"!




        BLONDSHELL – "T&A"

        Drugi album "If You Asked For A Picture" ukaże się 2 maja!




        SKUNK ANANSIE – "AN ARTIST IS AN ARTIST"

        Skunk Anansie potrafią w single! 




        STEREOPHONICS – "THERE'S ALWAYS GONNA BE SOMETHING"

        Nowy album "Make ‘em Laugh, Make ‘em Cry, Make ‘em Wait" ukaże się 25 kwietnia!
         



        HENRY NO HURRY – "NA PÓŁ"

        Singer-songwriterskie mistrzostwo!




        BLUSZCZ – "SZANOWNY PANIE"

        Chłopaki nie zwalniają tempa i poprzeczka oczekiwań przed nowym albumem rośnie!




        BLAUKA – "BERLIN I AMSTERDAM"

        Czarujący singiel!




        CLEOPATRICK – "PLEASE"

        No panowie odważnie odcinają się od royalbloodsowego brzmienia i pytanie, czy cały nowym album "Fake Moon" będzie utrzymany w takim melancholijnym stylu. Przekonamy się 14 marca.
         



        MICHAŁ OD KOŚCI – "RZEKA – LIVE"

        Tego artystę warto bacznie obserwować! michał od kości zwrócił moją uwagę już zeszłorocznym singlem "Dziury w podszewce", a nagraną live kompozycją "Rzeka" tylko potwierdza, że jego muzyczna wrażliwość i talent wypłynie prędzej czy później szeroko w świat!




        PORRIDGE RADIO  – "DON'T WANNA TO DANCE" 

        Niespodziewana i smutna wiadomość: zespół Porridge Radio kończy działalność... 21 lutego premiera pożegnalnej EP-ki "The Machine Starts To Sing". Utwory z tego dzieła są dopełnieniem zeszłorocznego albumu "Clouds In The Sky They Will Always Be There For Me", który to wyróżniałem w moim Muzycznym Podsumowaniu Roku 2024.




        CELESTE – "EVERYDAY"

        Interesujący klimat!




        THE LUMINEERS – "SAME OLD SONG"

        Premiera nowego krążka "Automatic" już 14 lutego!




        DARKSIDE – "S.N.C"

        Klimatycznie! Album "Nothing" już 28 lutego.



         

        SINPLUS – "FASTER THAN SHADOWS"

        Solidna rockowa kompozycja!


         
         

        JAMES BAY – "SUNSHINE IN THE ROOM" (FEAT. JON BATISTE)

        Piękna kolaboracja!




        SUNFLOWER BEAN – "CHAMPAGNE TASTE"

        Nowy album "Mortal Primetime" ukaże się 25 kwietnia!



         

        JAMIE XX, ERYKAH BADU – "F.U."

        Zaskakująca współpraca z wersji deluxe zeszłorocznego, świetnego krążka "In Waves"!




        DAWID TYSZKOWSKI – "ĆMA"

        Dawid Tyszkowski z poruszającym singlem! Drugi album "Mam szczęście" tego wrażliwego artysty ukaże się 28 lutego! 




        JAPANESE BREAKFAST – "ORLANDO IN LOVE"

        Japanese Breakfast zapowiada album "For Melancholy Brunettes (& Sad Women)" (21.03).



        WYDARZENIA MIESIĄCA


         

        MUZYCZNE PODSUMOWANIE ROKU 2024


        Jeśli jeszcze ktoś przegapił najważniejszą publikację minionego miesiąca to niezwłocznie zapraszam: 

         

        RELACJE KONCERTOWE


        Na blogu pojawiły się relacje z koncertów:
         

          OGŁOSZENIA KONCERTOWE

           
          Wybrane festiwalowe newsy (powracam także do ogłoszeń z połowy grudnia):
           
          Open'er Festival: Nine Inch Nails, Camila Cabello, Gracie Abrams, Tyla, David Kushner, Magdalena Bay, Maribou State, Caribou, Doechii, Lola Young. Open'er również uciął spekulacje: Olivia Rodrigo w tym roku nie przyjedzie do Gdyni...
           
          OFF Festival: Kraftwerk, Have a Nice Life, Elias Rønnenfelt, María José Llergo, James Blake, MJ Lenderman, Nala Sinephro, Ecco2k, Pa Salieu, Machine Girl, Nilüfer Yanya, Yaeji (DJ).



           
          Tauron Nowa Muzyka: 
           
           


           
          Mystic Festival:  
           
           

           
          Next Fest:
           
           

           

          Wybrane pozostałe ogłoszenia:

          Queen Of The Stone Age, Torwar, Warszawa, 30.07.2025
            
          Lord Huron, Klub Stodoła, Warszawa, 09.09.2025
            
          Public Image Ltd, Centrum Kongresowe A2, Wrocław, 23.08.2025
            
          SYML, Klub Kwadrat, Kraków, 03.04.2026 (!) / Progresja, Warszawa, 04.02.2026
           
          AC/DC, Stadion Narodowy, Warszawa, 04.07.2025
           
          King Hannah, Bardzo Bardzo, Warszawa, 22.06.2025 / Klub Gwarek, Kraków, 23.06.2025 / Klub Łącznik, Wrocław, 24.06.2025
           
           

          MUZYCZNE KINOWE DOZNANIA!

           
          Koncertowych przygód w styczniu u mnie było mało, ale za to nadrabiałem te braki kinowymi doznaniami. Wreszcie udało się dorwać seans "Stop Making Sense" i wszem i wobec potwierdzam, że jest to doprawdy wybitna koncertówka Talking Heads! Całe szczęście, że doczekaliśmy się tej odrestaurowanej wersji w kinach. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji, a będą w Waszej okolicy pokazy tego dzieła, to nie zastanawiajcie się ani chwili! No i do tego jeszcze dwa głośnie fabularne filmy. Po obejrzeniu "Better Man: Niesamowity Robbie Williams" zakupiłem bilet na koncert tego artysty w Krakowie, a po "Kompletnie Nieznanym" z przyjemnością zagłębiłem się w dyskografię Boba Dylana. Polecajki! 

           

          ➖ 

          DODATKOWE WYRÓŻNIENIA + PLAYLISTA MIESIĄCA


           
          Pozostałe interesujące wydawnictwa w telegraficznym skrócie: 
           
          Dla pragnących solidnej dawki blues rocka: LARKIN POE – "BLOOM".
           
          Dla zainteresowanych połączeniem współczesnego reggaetonu z domieszką tradycyjnego folkloru portorykańskiego: BAD BUNNY – "DEBÍ TIRAR MÁS FOTOS".  
           
           
          I oczywiście na koniec zapraszam Was do przejrzenia i przesłuchania mojej tradycyjnej playlisty, którą na bieżąco uzupełniałem przez cały miesiąc! Przypominam, że w pierwszej kolejności wyszczególniam albumy i EP-ki (maksymalnie 5 utworów z poszczególnych pozycji), a w dalej prezentuję wyselekcjonowane single, w tym te, które nie załapały się w moich powyższych wyróżnieniach, a które to również są warte sprawdzenia! Wybory oczywiście skrajnie subiektywne!
           
           
           

          Sylwester Zarębski
          Podróże Muzyczne
          05.02.2025


          Polecane

          Brak komentarzy:

          Obsługiwane przez usługę Blogger.