AKTUALNIE W GŁOŚNIKACH: LUTY 2025

/
0 Comments
AKTUALNIE W GŁOŚNIKACH: LUTY 2025




Naprawdę niezły drugi muzyczny miesiąc w tym roku za nami! Zatraciłem się w natchnionym albumie Sama Fendera, przypomniałem sobie złotą erę indie za sprawą The Wombats, zostałem emocjonalnie rozszarpany przez Dawida Tyszkowskiego, ponownie doceniłem The Lumineers, porwał mnie Bartees Strange, pojawiły się motylki w brzuchu za sprawa Zalli, zaintrygował debiut Heartworms, rozniosła mnie postpunkowa energia rodzimego Loveworms, ukoiła Matilda Mann, energią na EP-ce powaliła kapitalna Chloe Slater, z łezką w oku żegnałem Porridge Radio, zachwycił mnie styl nowego dzieła naszej eksportowej formacji Trupa Trupa! To główne wyróżnienia, a przecież tych wartych przesłuchania krążków pojawiło się więcej! Pozostaje tylko Was zaprosić do uważnej eksploracji zawartości lutowej odsłony cyklu Aktualnie w Głośnikach!  

ALBUMY

 

SAM FENDER – "PEOPLE WATCHING"


 
W 2019 roku Sam Fender bardzo nośnym debiutanckim albumem "Hypersonic Missiles", na którym w bardzo dobrym stylu łączył gitarową melodyjność (jeszcze o posmaku brytyjskiego indie, ale już zdradzającym szersze wpływy inspiracyjne) z bezkompromisowym komentowaniem rzeczywistości i problemów klasy robotniczej (z której to sam się wywodził), przebojem wdarł się do ligi najbardziej obiecujących rockowych artystów. Swoje ambicje i potencjał Brytyjczyk potwierdził na drugim równie udanym krążku "Seventeen Going Under", który wyniósł już go do gitarowej ekstraklasy, a coraz częstsze porównania do Bruce'a Springsteena nie wydawały się wcale stawiane na wyrost. Albumem "People Watching" Sam Fender gruntuje swoją pozycję i jeśli jeszcze ktoś do tej pory nie był przekonany, czy ten gość będzie przez kolejne lata zapełniał stadiony i headlinerem największych festiwali, to teraz z pewnością zmieni swoje zdanie. O ile na poprzednich dziełach sprawiał wrażenie jeszcze artysty poszukującego i sprawdzającego nieśmiało różne gitarowe uliczki, tak teraz jego pewność siebie w konstruowaniu piosenek o ponadczasowej jakości bije blaskiem i wypełnia uszy muzycznym miodem. Spora w tym zasługa Adama Granduciela, który jako koproducent podzielił się z młodszym kolegą przepisami na bajeczne gitarowe brzmienie znane ze swojego macierzystego zespołu The War On Drugs. No i nie sposób uciec tu od wrażenia, że Sam dosłownie popłynął na tej samej fali, łączącej indie rock, heartland rock i psychodeliczne brzmienia. Kompletnie mi to nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie! Tak samo jak uwielbiam zatracać się w kompozycjach Adama i jego kompanów, tak samo z przejęciem i przyjemnością chłonę rozległe pejzaże jedenastu piosenek z "People Watching". Drugi współproducent Markus Dravs (Coldplay, Arcade Fire, Mumford and Sons) zadbał zaś o to, by twórczość Sama zachował w sobie stadionowy potencjał. I już od pierwszego tytułowego utworu 30-letni artysta porywa rockową wzniosłością, energetyzującymi gitarami, dynamicznym rytmem i swoim charyzmatycznym wokalem. A przy tym porusza opowieścią o kulisach odwiedzin domu opieki społecznej, w którym odwiedzał w ostatnich dniach przyjaciółkę Annie Orwin, traktowaną przez niego jak matkę zastępczą. I ten dualizm emocjonalny w warstwach instrumentalnych i lirycznych jest na tym albumie wszechobecny. Z jednej strony dominują piosenki ("Nostalgia's Lie", "Chin Up", "Arm's Length", "Little Bit Closer", "Something Heavy"), które swoimi aranżacjami wzbogacanymi przez chórki, wyłaniające się smyczki, saksofon, harmonijkę, finezyjne gitarowe solówki, pulsujący bas, najtinsowe echa wprost urzekają i unoszą duchową emocjonalność w stronę błogiej stratosfery, a z drugiej zawsze kłania się bolesne dno liryczne. Wrodzona przenikliwość Sama wciąż jest jego największym atutem. Opowieści o konieczności ucieczek z rodzinnych miejscowości, obrazy upadających dzielnic przemysłu i osób próbujących przetrwać w stanie ubóstwa, refleksje nad wypływem mediów na społeczeństwo, podkreślanie społecznych nierówności, uważne obserwacje lokalnych rzeczywistości, szczypta komentarzy politycznych itp. ukazują songwriterski talent tego chłopaka i definiują go jako głos pokolenia. Na przestrzeni albumu pojawią się też fragmenty, w których poruszająca liryka łączy się z bardziej melancholijnym i stonowanym brzmieniem. Wymieńmy choćby utrzymywane w średnim tempie "Wild Long Lie", "Crumbling Empire", "Rein Me In", czy też mroczne "TV Dinner". Dramaturgiczny szczyt Sam osiąga w finale tego albumu, prezentując rozdzierającą serce, orkiestrową, monumentalną balladę "Remember My Name", w której składa hołd swoim nieżyjącym dziadkom. Historia o jego dziadku, który opowieściami starał się podtrzymywać pamięć cierpiącej na demencję babci, jest druzgocząca. Z drugiej strony samo podkreślenie znaczenia nieustannego opowiadania historii jest bardzo symboliczne w kontekście muzycznej kariery Sama. Songwritera, który jeszcze kilka lat temu śpiewał w lokalnym pubie, a dziś jest na ustach wszystkich fanów gitarowego grania.
 
Fenderowi udało się stworzyć wyjątkowy album natchniony uniwersalną rockową przebojowością i emocjonalnością. W swojej formie również szkatułkowy, gdyż kolejne warstwy prowadzą do przeróżnych gitarowych uniwersum. I nie widzę w tym nic złego, bo Sam jest przede wszystkim w tym autentyczny. Oczywiście znów na usta przede wszystkim cisną się porównania do Bossa, ale z własnego doświadczenia mogę też śmiało stwierdzić, że nie trzeba być znawcą Springsteena, by doceniać muzyczny kunszt i wrażliwość Sama Fendera. Ten chłopak pisze swoją własną historię i jestem przekonany, że będzie miał jeszcze sporo do zaoferowania w przyszłości.            


 

THE WOMBATS – "OH! THE OCEAN"



Twórczość brytyjskiego indie-rockowego zespołu The Wombats darzyłem przez lata sympatią, ale za sprawą singli zapowiadających ich szósty album "Oh! The Ocean" to uczucie przerodziło się w intensywniejszą relację (zaiskrzyło na tyle, iż w planach mam już podróż do Pragi na ich koncert). No i trio z Liverpoolu dowiozło materiał wypełniony indie-rockowymi blaskami pośród złożonej, słodko-gorzkiej liryki. Odejście od syntetycznych tekstur obecnych na ich poprzednim krążku "Fix Yourself, Not the World" na rzecz powrotu do bardziej organicznego gitarowego grania wypada na zdecydowaną korzyść. Szczególnie kapitalny "Blood On The Hospital Floor" przywołuje złotą dekadę indie. Pod wpływem hymnicznego refrenu, żywej energii, galopującego riffu można wręcz oszaleć na punkcie tego kawałka. Szkoda właściwie, że nie ma tu więcej podobnych kompozycji emanujących aż taką bezpośrednią przebojowością (wyróżnia się jeszcze zaraźliwy refren "Gut-Punch" i figlarna melodia humorystycznego "Can't Say No"), ale z drugiej strony doceniam pozostałe indie zakamarki, które panowie eksplorują. Bo i nie brakuje tu choćby zadziwiająco skutecznego nieśmiałego filtru transowej elektroniki z przebijającymi się akordami pianina w "Kate Moss", pobrzmiewających ech disco funku w "I Love America And She Hates Me" (ironiczny refren jest lirycznym majstersztykiem), cięższego riffu w "The World's Not Out To Get Me, Am I", czy też kapki mrocznej i złowieszczej atmosfery panującej w "Swerve (101)" (napięcie jest tu doskonale budowane do wybuchu kulminacyjnego wzniesienia w refrenie). Uwagę zwraca również refleksyjny charakter singla "My Head Is Not My Friend", w którym wrażliwie podjęty jest temat depresji, lęku, zdrowia psychicznego oraz pragnienia odnalezienia wewnętrznego spokoju. I generalnie właśnie wokół tych emocji łączonych ze społecznymi obserwacjami obraca się warstwa liryczna tego albumu, ale za sprawą grooviastej sekcji rytmicznej Torda Overlanda-Knudsena i Dana Haggisa, przyjemnych linii wokalnych Matthew Murphy'ego (ten ujmujący falset w "Sorry I'm Late, I Didn't Want To Come"!) i jego gitarowych popisów oraz dzięki ich wspólnej smykałki do tworzenia chwytliwych indie melodii album "Oh! The Ocean" niesie dawkę pozytywnych emocji, a nawet może działać terapeutycznie. W ostatnim utworze "Lobster" zresztą pada znamienny wers I think I'm feeling better now, a sama w sobie metafora tytułowego homara zmierzającego w stronę plaży niesie przesłanie, że wytrwałość w przezwyciężaniu bolesnych doświadczeń zawsze wynagradzana jest ponownym nadejściem uśmiechu i odczuwania radości. The Wombats udowadniają tym bardzo solidnym albumem, że nadal są jednym z czołowych brytyjskich indie rockowych zespołów. 
 



        DAWID TYSZKOWSKI – "MAM SZCZĘŚCIE"


         
        Tytuł drugiego albumu Dawida Tyszkowskiego "Mam szczęście" jest przewrotny, bowiem na przestrzeni dwunastu kompozycji szczęśliwych emocji tu tyle, co kot napłakał. Dawid zabiera na w podróż, która rani i pozostawia po sobie emocjonalne blizny, które szybko się nie zagoją. Już na debiutanckim albumie "Mój kot zaginął i już raczej nie wróci" objawił się w pełni jego talent do pisania tekstów poruszających najczulsze emocjonalne struny, ale jego poezja nieco została przyćmiona przez, bądź co bądź, szlachetną i miłą dla ucha alt-popową produkcję autorstwa Patricka The Pana. Na drugim krążku Dawid zmienił formę komponowania aranżacji i przełożyło się to na warstwy o wiele bardziej intymne, surowe, przestrzenne, zespołowe, z nieśmiałymi jazzowymi ucieczkami. Cenię tę odwagę i bezkompromisowość, bo przecież po sukcesie pierwszej płyty łatwo byłoby wkroczyć na ścieżkę mainstreamu. A tu ten nietuzinkowy 22-latek obrał kompletnie przeciwny kierunek. Już pierwsza skromna kompozycja "Proste emocje" zostaje odważnie przedstawiona w kształcie demówki, która zarazem skróca dystans między autorem a słuchaczami i zabiera nas do czterech ścian studia nagraniowego w leśnej głuszy, w którym Dawid pracował nad albumem z Kamilem Paterem i Kubą Staruszkiewiczem. A dalej, od rozbudowanego i poruszającego utworu "Nadmorskie drzewa",  zostajemy sami na sam z myślami Dawida. I przeprawa przez jego myśliklatkę jest sporym wyzwaniem. Wszechobecne poczucie bezsilności, niespełnienia, pragnienie miłości znajdującej się poza zasięgiem, walka z wewnętrznymi demonami, niewypowiedziany gniew, opowieści o druzgoczących relacjach, odrzucanie pomocy mimo świadomości jej potrzeby... Niby na to szare płótno trudnych emocji padają okruchy szczęścia oraz nadziei, których obecności wokół siebie Dawid jest świadom, ale czasami posiadanie takiego komfortu to wciąż za mało, by wypełnić emocjonalną pustkę. Odczuwalny ciężar tego dzieła jest podbudowany instrumentalnymi warstwami, które stanowią wyśmienite tło dla intensywnego śpiewu Dawida. Przez tekstury przebijają się melodyjnie partie pianina, akustyczna gitara, stłumiona perkusja, okazjonalnie wyłaniają się smyczki, dęciaki, ostrzejsze gitarowe riffy. Wielowymiarowa dramaturgia kolejnych kompozycji jest wznoszona bezbłędnie. Przykładem świeci szczególnie piosenka "Wstyd". Delikatna i kojąca melodia pianina stopniowo nabiera intensywności i przeradza się w instrumentalny szkwał i wokalny krzyk rozpaczy Tyszkowskiego, stanowiąc doskonałą przenośnię skrywanej wstydliwości i lękliwości, pęczniejącej do stanu szaleństwa. I każdy utwór na tym albumie skrywa takie osobiste historie, które prowokują do głębszych refleksji. Polecam już je odkrywać i interpretować we własnym zakresie, pamiętając przy tym, że to jest jeden z tych albumów, które warto przesłuchiwać w pełnym skupieniu, bez pośpiechu i najlepiej przy zgaszonym świetle. 
         
        Drugie dzieło Dawida Tyszkowskiego wypala w sercu emocjonalny stempel bólu i rozszarpuje duszę. Mamy ogromne szczęście, że posiadamy tak wyjątkowo wrażliwego artystę na naszym rodzimym muzycznym podwórku. 
         



        THE LUMINEERS – "AUTOMATIC"


         
        Doceniam The Lumineers za artystyczną konsekwencję. W ciągu dwóch dekad zespół z Denver zyskał headlinerską renomą za sprawą prostych, akustycznych, folkowych melodii i emocjonalnych tekstów. Założyciele tej formacji Wesley Schultz (wokal, gitara) i Jeremiah Fraites (perkusja, pianino) opierają się wszelkim pokusom – o ile takowe w ogóle miewają – popowej komercjalizacji swojej muzyki, czy też rozdmuchania jej w jakieś rockowe formy. Wprost przeciwnie. Ich piąty album "Automatic" jest całkowicie pozbawiony muzycznych fajerwerków. Niezmiennie podstawą kolejnych piosenek jest gitara, fortepian, wyrazisty wokal Weasleya i głęboka emocjonalność liryczna. I to wystarcza, by znów zachwycać, gdyż The Lumineers znają przepis na skuteczne łączenie ze sobą intymności z intensywnością. Nawet jeśli refreny zaczynają ocierać się o folk-rockową hymniczność, to wciąż przede wszystkim prosto w serce uderza autentyczność poetyckich, niestroniących także od humoru i sarkazmu, tekstów, skłaniających do refleksji. "Automatic" to zestaw przekonujących wielowymiarowych emocji opakowanych w muzyczną kameralność.  
         


        BARTEES STRANGE – "HORROR"



        Bartees Strange pozytywnie mnie zaskoczył, a nawet rozpalił swoim ekspresyjnym występem sprzed dwóch lat w roli supportu The National w Berlinie. Na swoim najnowszym albumie "Horror" ponownie zdołał mnie porwać dynamicznym, alternatywnie brzmiącym rockiem przyładowanym ostrymi riffami, soulowym ciepłem, popowymi refrenami oraz szczyptą wpływów folka, indie rocka, hip-hopu, elektroniki, funku, jazzu. Nie zabrakło również miejsca na bardziej melancholijne i rozdzierające serce stonowane fragmenty. Zaś w warstwie lirycznej Bartees dosłownie ujarzmia strach, wszelkie lęki i społeczne niepokoje, wynikające głównie z wszechobecnego niebezpieczeństwa bycia queer i czarnoskórym w obecnej amerykańskiej rzeczywistości, tworząc z nich obronną tarczę, która dodatkowo emanuje tą euforyczną paletą dźwięków, która wybucha nadzieją w finałowym utworze "Backseat Banton". Przy tym Strange jawi się także jako niesamowicie zręczny wokalisty, a współpraca z Jackiem Antonoffem dodała całości producenckiego blasku. To doprawdy dopracowane, wielogatunkowe i porywające dzieło eksplorujące tematy strachu, tożsamości i społeczności oraz odnajdujące w tym brutalnym świecie iskierki nadziei na lepsze jutro.
         


         

        ZALIA – "SERCE" 


         
        Jeszcze nie przyznawałem się do tego na łamach bloga, ale moje dotychczasowe pojedyncze zderzenia się z twórczością Zalii wywoływały u mnie delikatne i nieśmiałe motylki w brzuchu. Za sprawą jej barwnego niczym skrzydła motyli drugiego albumu "serce" to miłe łaskotanie w brzuchu nabrało większej intensywności. Czym zachwyciła mnie 24-letnia Julia Zarzecka? Zmysłowym i cieplutkim wokalem, szczerym entuzjazmem i wpadającymi w ucho indie popowymi o gitarowym zacięciu piosenkami wydobytymi z głębi serca i o sercowych sprawach pisane. Kolejne melodyjne kompozycje przekonująco przedstawią wszelkie odcienie miłości: od euforii zauroczenia po ból i efekty uboczne rozstania. Ta romantyczna podróż z Zalią po prostu urzeka i porywa. Wszystkie składniki przepisu na popowy sukces zostały tu trafnie dobrane, włącznie z gościnnymi udziałami Piotra Zioły w słodko-gorzkim dialogu w piosence "motyl" oraz Piotra Roguckiego, który dodał rockowej ikry w przebojowym "nie mam dla ciebie nic". No nie sposób się oprzeć tej dziewczynie i jej muzycznej wrażliwości. Moje serce z przyjemnością bije mocniej na myśl o tym albumie. 
         

        ➖ 
         

        DEBIUTY


        HEARTWORMS – "GLUTTON FOR PUNISHMENT"



        Debiutancka płyta solowego projektu brytyjskiej artystki Jojo Orme zyskała poklask muzycznych krytyków i ma wszelkie zadatki do tego, by zjednać wokół siebie oddaną społeczność wielbicieli. To w gruncie zasługa dość unikalnego muzycznego stylu prezentowanego przez Heartworms. Jej ekscentryczna wizja popu opiera się na szerokiej rozpiętości mrocznych dźwięków zahaczających o trip-hop, darkwave, elektronikę, industrial, post-punk i wszelkie gotyckie brzmienia. W to dramaturgiczne napięcie i gęstą atmosferę Jojo zręcznie wplata porywające i melodyjne refreny. Wręcz perswazyjnie zaprasza do tańca w ciemności. Jej wokal zachwyca i niesamowicie krąży między subtelnością a przejmującą intensywnością. Intryguje również tajemnicza poezja. Przykładowo w piosenkach "Warplane" i "Extraordinary Wings" Jojo daje upust swojemu zainteresowaniu historią wojskowości, zakorzeniając się w manifeście antywojennym, ale nie stroni również od lokowania osobistych historii i życiowych traum w wersach pozostałych piosenek. Pod wieloma względami to dzieło niebanalne, transowe, dopieszczone w produkcji (kłania się tu postać Dana Careya) i wpychające Jojo Orme w grono najbardziej obiecujących artystek muzycznej alternatywy.  
         



        LOVEWORMS – "LOVEWORMS"



        Debiutancki album trójmiejskiego zespołu Loveworms to istna gitarowa petarda! Materiał trwa niespełna 21 minut (sześć kompozycji i jeden przerywnik), ale to wystarcza, by powalić witalną postpunkową energią i wpisać z postawionym wykrzyknikiem tę formację do grona najbardziej obiecujących rodzimych rockowych formacji. Najprościej ująć ich styl jako brzmienie Dry Cleaning na sterydach połączone z agresywną punkową formą Amyl And The Sniffers. Sami zresztą kreślą siebie jako polską odpowiedź na te zespoły. Na płycie zachwyca dynamiczna, anglojęzyczna melorecytacja i mocny wokal niejakiej Kat, pędząca sekcja rytmiczna (Miłosz Rusakow na bębnach i Mateusz „Vreen” Kunicki na basie) oraz przekonująca, odjazdowa gitarowa gra Adama Piskorza. Tu się wszystko ze sobą zgadza! Takiej wyspiarskiej zadziorności wiele zespołów może pozazdrościć! Poznańska formacja Izzy And The Black Trees może wreszcie poczuć na plecach oddech konkurencji... Oczywiście to półżartem, bo Loveworms prezentują własny, unikalny, przebojowy, ze szczyptą ujmującej emocjonalności gitarowy charakterek i pozostaje się tylko radować, że możemy się chwalić kolejnym krajowym fascynującym postpunkowym bandem, który po prostu czuje ten gatunek! Będzie o nich głośno!  
         
         

        MATILDA MANN – "ROXWELL"



        Debiutancki album "Roxwell" Matildy Mann to koncepcyjna podróż przez dorastanie osadzona na tle subtelnego indie folku. 25-letnia Brytyjka eksploruje tematy miłości, złożoności międzyludzkich relacji, nostalgii za dzieciństwem, łącząc niezwykle przyjemny, delikatny wokal z różnorodną instrumentacją (cudnie wykorzystywane smyczki!). Utwory takie jak "Worst Person Alive", "Tell Me That I'm Wrong", "Girls" (wzruszający hołd kobiecej przyjaźni) czy "Everything I'm Not" prezentują jej bardziej stonowaną, bedroomową, akustyczną, introspektywną muzyczną wrażliwość, podczas gdy bardziej dynamiczne "Just Because", "Say It Back", "Meet Cute", czy też "See You Later" czerpią nieco więcej z pop-rockowej energii. Matilda po prostu urzekła mnie swoją singer-songwriterską zręcznością, szczerością i głęboką emocjonalnością. 
         

        ➖ 

        EP-KI / MINIALBUMY

         

        CHLOE SLATER – "LOVE ME PLEASE"



        Zeszłoroczna EP-ka "You Can't Put A Price On Fun" 21-letniej piosenkarki Chloe Slater została przeze mnie dość późno zauważona (tu ponownie niski ukłon dla Podróżującego Kuby za skierowanie mnie na jej twórczość) i nie zdołała się przebić w natłoku innych premier, ale zarzuciłem sieć obserwacyjną na tę dziewczynę, a ta z kolei odwdzięczyła się kolejną, tym razem już absolutnie całkowicie elektryzującą mnie, EP-ką "Love Me Please"! Wow! Tym porywającym indie cool rockowym materiałem Chloe wylądowała u mnie na szczycie muzycznych odkryć i objawień. Po prostu ta młoda artystka z Manchesteru ma w sobie ten nieokreślony magnetyzm, porywający ładunek młodzieńczej energii, smykałkę do zaraźliwych melodii oraz przede wszystkim nie stroni od lirycznej szczerości i społecznych obserwacji, które stają się lustrzanymi odbiciami zbuntowanych emocji pokolenia Gen Z. Pewność siebie wybrzmiewająca z kolejnych piosenek jest jej niewątpliwym atutem. Od sejsmicznej siły piosenki "Tiny Screens", nawiązującej do współczesnej kultury influencerów i ulotnej sławy, zadrżały mi szyby w pokoju, a brawurowa zadziorność "Sukcer" ma w sobie potencjał na koncertowy killer. Agresywność tego drugiego kawałka to odpowiedź Slater na komentarze starszych osób sugerujących jej, że z wiekiem zmądrzeje i zmieni swoje poglądy. Nieco bardziej pop-rockowe "Fig Tree" to z kolei dawka refleksji na temat wywieranej społecznej presji na własny wygląd i błyskotliwe podkreślenie roli kapitalizmu w kreowaniu niepewności jako taktyki sprzedaży. "We're Not The Same" z rozdmuchanym refrenem to swoisty kąśliwy żart z memicznych, stereotypowych chłopców, którzy udają mężczyzn z wyższej klasy. Finałowy "Imposter" wyróżnia się zaś introspektywną perspektywą i refleksją nad rozpoznawalnością w sieci, a także aranżacją opartą na akustycznej gitarze i delikatnych syntezatorach, które prowadzą do głośnej i oczyszczającej końcówki. No ten materiał za sprawą wybuchowych riffów, hymnicznych refrenów, rozsadzającej posadzki energii, doskonałej dynamicznej produkcji, mocnego wokalu Chloe i jej bystrej liryki jest wręcz uzależniający! Jestem przekonany, że obserwuję narodziny nowej gwiazdy indie!   
         
         


        PORRIDGE RADIO – "THE MACHINE STARTS TO SING"

         
         
        EP-ka "The Machine Starts To Sing" jest dopełnieniem zeszłorocznego albumu "Clouds in the Sky They Will Always Be There for Me", a także niestety epitafium dla samego zespołu. Tak, Porridge Radio tym krótkim dziełem żegnają się z muzycznym światem. Ogromnie ubolewam nad tym faktem, gdyż na tej EP-ce po raz kolejny dostarczają wstrząsający łomot emocjonalny. Dana Margolin prezentuje swój znakomity songwriterski potencjał i przede wszystkim trzyma w napięciu swoim charakterystycznym, cierpiącym wokalem, a pozostali członkowie zespołu tworzą ambitne, surowe, alt-rockowe struktury, w których przygasające światełka nadziei walczą z demonami ciemności. Słodko-gorzki epilog wspaniałego zespołu. Choć jestem przekonany, że o Danie Margolin jeszcze usłyszymy.  
         
         


        TRUPA TRUPA – "MOURNERS" 

         
         
        Gdańska formacja Trupa Trupa już od lat jest ceniona na Zachodzie, regularnie choćby pojawiając się w audycjach takich artystycznych i dziennikarskich tuzów jak Iggy Pop, Henry Rollins czy Steve Lamacq. W Polsce wciąż mam wrażenie, że dokonania Trupy Trupy nie zyskują takiego rozgłosu, na jaki zasługują. Sam biję się w pierś, bo z jednej strony zawsze doceniałem artyzm Trupy Trupy, a z drugiej nie poświęcałem im na blogu większej uwagi. Może to za sprawą wysokiego progu wejścia w ich twórczość? To może jednak powszechnie się zmienić. Trupa Trupa redefiniując po raz kolejny swój styl na EP-ce "Mourners" w stronę porywczej, nieokiełznanej, a nawet tanecznej eksplozji awangardowego rocka z pogranicza post-punka, new wave, psychodelii, stworzyło dzieło nie tylko najlepsze w swym dorobku, ale także najbardziej przystępne. Ten twórczy chaos ujarzmiany przez docenianego producenta  Nicka Launaya (Nick Cave, Idles) wciąga już od pierwszej pulsującej kompozycji "Sister Ray" i właściwie nie sposób dalej wyrwać się z objęć  melodyjnie wyśpiewywanej, intelektualnej, osadzonej w ponurych klimatach poezji Grzegorza Kwiatkowskiego i jego finezyjnych gitarowych odlotów łączonych z agresywnym wokalnym wsparciem Wojtka Juchniewicza i jego soczystymi liniami basowymi oraz z połamaną perkusyjną rytmiką Tomka Pawluczuka. To trio doskonale i bez żadnych ograniczeń bawi się gitarowymi strukturami, tworząc kompozycje uderzające autentycznością, świeżością i nieustannie intrygujące, hipnotyzujące oraz zaskakujące. 
         
         

          ➖ 

        SINGLE

         

        FONTAINES D.C. – "IT'S AMAZING TO BE YOUNG"

        Na fali sukcesu "Romance" Fontaines D.C. dzielą się ze światem przewspaniałym singlem! 



        BON IVER– "EVRYTHING IS A PEACEFUL LOVE"

        Podnoszący na duchu singiel "Everything Is Peaceful Love"! Premiera albumu "‘SABLE, fABLE" 11 kwietnia!
         
         


        LUCY DACUS – "BEST GUESS"

        Lucy Dacus z kolejną wspaniałą zapowiedzią nowego albumu "Forever Is A Feeling" (28.03)!




        LITTLE SIMZ – "FLOOD"

        Nowy singiel Little Simz z gościnnym udziałem Obongjayara i Moonchild Sanelly! To świetna, intensywno-mroczna zapowiedź albumu "Lotus", który ukaże się już 9 maja!



        THE BLACK KEYS – "THE NIGHT BEFORE"

        Melodyjny singiel zapowiadający album "No Rain, No Flowers".
         



        KATHIA – "STÓJ"

        Poruszająco!
         



        SARAH JULIA – "AMSTERDAM"

        Ujmująca zapowiedź nowej EP-ki "Only Making It Worse" (09.05)!




        MUMFORD AND SONS – "MALIBU"

        Drugi udany singiel i nabieram nadziei, że naprawdę nowy album będzie powrotem do korzeni.




        SAMIA – "LIZARD"

        Ta artystka niezmiennie intryguje i zaskakuje. Druga świetna zapowiedź albumu "Bloodless" (25.04)




        KALEO – "BACK DOOR"

        Porywający singiel! Premiera albumu "Mixed Emotions" 9 maja
         



        WIKTORIA ZWOLIŃSKA, DYBIŃSKI – "BILET BEZE MNIE"

        Uwielbiam wrażliwość Wiktorii Zwolińskiej! A cegiełkę talentu dorzucił tu Dybiński! Album "przebłyski" już 21 marca!




        SUNDAY (1994) – "DOOMSDAY"

        Angielsko-amerykańskie trio okazało się u mnie objawieniem w lutym i trafiło do notesu z muzycznymi odkryciami. Warto zwrócić na nich uwagę, szeczgólnie jeśli lubicie melancholijne brzmienia.




        SKUNK ANANSIE – "CHEERS"

        Wreszcie! Skunk Anansie powracają z nowym albumem "The Painful Truth"! Premiera 23 maja!




        BLONDSHELL – "TWO TIMES"

        Blondshell w cudnej akustycznej odsłonie!
         



        NIGHT TAPES – "TELEVISION"

        Hipnotyzująco!




        BEIRUT – "GUERICKE'S UNICORN"

        Piękna zapowiedź płyty "A Study of Losses" (18.04).




        JOY CROOKES – "MATHEMATICS" (FEAT. KANO)

        Klasa!




        ZUZANNA MALISZ – "MORZE ŁEZ"

        Wzruszająco!




        VALERIE JUNE – "JOY, JOY!"

        Tytuł adekwatny! Czysta radość! Nowy album "Owls, Omens, and Oracles" ukaże się 11 kwietnia!




        WYDARZENIA MIESIĄCA



        RELACJE KONCERTOWE


        Na blogu pojawiły się relacje z koncertów:






           
          OGŁOSZENIA KONCERTOWE
           
          Wybrane festiwalowe newsy:
           
          Bittersweet Music Festival: Post Malone, Empire of the Sun, Natasha Bedingfield, Apashe, Loreen, Marc Rebillet, Jana-Rapowanie. 
           
          OFF Festival: Os Mutantes, Lambrini Girls (!), Alan Sparhawk, Frost Children, Portrayal of Guilt, Blank Banshee, Jann, Hinode Tapes, Mong Tong, envy, Wednesday Campanella, Hypnosis Therapy!
           
          Tauron Nowa Muzyka: Underworld,  Britta Arnold, Ellen Arkbro, Ø [Phase], Luke Slater Planetary Assault Systems LIVE, RSS Disco, Taigaoffical, Yehezkel Raz, ETNOBOTANIKA, Fisz Emade Tworzywo, hoshii, Latarnik & Anthony Mills are Crack Rock, Marysia Osu, Oxford Drama, Piernikowski.
           
          Orange Warsaw Festival: Chappel Roan, Michael Kiwanuka, Barry Can't Swim.
           
          Łódź Summer Festival: Louis Tomlinson, Cool Kids Of Death, Sobel, Ich Troje.
           
          Cavatina Guitar Festival: José González, Piotr Rogucki, Smolik // Kev Fox, Mariaa Siga, Thibault Cauvin.
           
          NEXT Fest: 
           
           



          Wybrane pozostałe ogłoszenia:

          Jean-Michel Jarre, Dolina Charlotty, 20.06.2025
            
          Pillow Queens, support przed Lord Huron, Klub Stodoła, Warszawa, 09.09.2025
            
          Wardruna, Hala Stulecia, Wrocław, 27.11.2025
            
          The Dandy Warhols, Klub P23, Katowice, 21.07.2025
           
          MorriseyTauron Arena Kraków, 03.07.2025
           
          The Streets, Progresja, Warszawa, 25.06.2025
            
          Sophie Ellis-Bextor, Progresja, Warszawa, 09.10.2025
           
          Foster The People, Letnia Scena Progresji, Warszawa, 27.06.2025

          Kendrick Lamar, SZAStadion Narodowy, Warszawa, 06.09.2025

          The Beach BoysLetnia Scena Progresji, Warszawa, 13.07.2025
           
           
          ➖ 

          WYRÓŻNIENIA + PLAYLISTA MIESIĄCA


           
          Pozostałe interesujące nowe wydawnictwa w telegraficznym skrócie: 
           
          Dla pragnących cieplutkiej i urzekającej dawki indie-folku: LUKE SITAL-SINGH – "FOOL'S SPRING".

          Dla potrzebujących postpunkowego wstrząsu: THE MURDER CAPITAL – "BLINDNESS".
           
          Dla poszukujących solidnego rocka, łączącego nowoczesność z nostalgią: INHALER – "OPEN WIDE".  
           
          Dla sympatyków dream-popowych kołysanek: WALLNERS – "END OF CIRCLES".
           
          Dla fanów wyspiarskiego indie rocka: THE LATHUMS – "MATTER DOES NOT DEFINE". 
           
          Dla lubiących eksperymentalne melodie z pograniczna popu i R&B: BANKS – "OFF WITH HER HEAD". 
           
           
          I oczywiście na koniec zapraszam Was do przejrzenia i przesłuchania mojej tradycyjnej playlisty, którą na bieżąco uzupełniałem przez cały miesiąc! Przypominam, że w pierwszej kolejności wyszczególniam albumy i EP-ki (maksymalnie 5 utworów z poszczególnych pozycji), a w dalszej kolejności prezentuję single, w tym te, które nie załapały się w moich powyższych wyróżnieniach, a które również są warte sprawdzenia! Wybory oczywiście skrajnie subiektywne!
           
           
           

          Sylwester Zarębski
          Podróże Muzyczne
          07.03.2025


          Polecane

          Brak komentarzy:

          Obsługiwane przez usługę Blogger.