Podróże Muzyczne relacjonują: Hania Rani & Ensemble present: Ghosts w Warszawie, Torwar, 23.03.25!
Hani Rani kibicuję już od lat i nawet trudno mi zliczyć, ile razy widywałem
ją na scenie w różnorodnych projektach i odsłonach. Pamiętam, jak
akompaniowała Misi Furtak, przecudowne występy w duecie Tęskno i w końcu
solowe występy w naprawdę różnych warunkach i scenicznych obliczach.
Najcieplej do dziś wspominam intymne spotkanie z Hanią w Teatrze im. Wilama
Horzycy w Toruniu w ramach Festiwalu Nada w 2019 roku jeszcze tuż przed jej
podbojem muzycznego globu. Dziś Hania jest artystką rozpoznawalną w wielu
zakątkach świata, wyprzedaje kultowe obiekty, ma wsparcie wielu cenionych
twórców z szeroko pojętego nurtu modern classical i nie tylko! Doprawdy z
dumą obserwują jej liczne sukcesy, a kolejne muzyczne wydawnictwa przynoszą
mi niezliczone muzyczne uniesienia. Z drugiej strony ubolewam nad tym, iż
coraz trudniej jest ją złapać w Polsce. Tym bardziej po ogłoszeniu
tegorocznej wyjątkowej trasy, podsumowującej erę płyty "Ghosts", poczułem,
że nie mogę przegapić jej koncertu na Torwarze – największym dotychczasowym
obiekcie w Polsce, na którym jej przyszło występować. Zapowiadało się na jej
najbardziej epicki koncert w karierze. I takowy on był, choć oczywiście
przymiotnik "epicki" w kontekście występów Hani należy odczytywać w
odpowiedni sposób, a i niestety pewnych mankamentów, tych organizacyjnych,
nie udało się uniknąć. Zacznę jednak od wypunktowania pozytywów.
Magia Hani.
Każde spotkanie z Hanią Rani to dotyk prawdziwej muzycznej magii i nie
inaczej było na warszawskim Torwarze! Hania przez blisko dwie godziny jawiła
się jako dyrygentka tych najpiękniejszych, subtelnych emocji i zabrała nas w
wielowymiarową podróż przez jej unikalny, wypełniony cudowną wrażliwością
mikroświat. Otoczona tradycyjnie przez pianino, fortepian i syntezatory
czarowała nas swoją finezyjną grą, hipnotyzowała wyłaniającą się
elektroniką i zachwycała eterycznym wokalem. Obserwowanie tego, jak Hania
zatraca się na scenie, jest absolutnie za każdym razem fascynujące.
Repertuar.
Trudno chyba mieć do tego aspektu zastrzeżenia. Z góry było wiadome, że
czeka nas przeprawa przez emocje zakotwiczone w kompozycjach z albumu
"Ghosts". Oczywiście szkoda, że zabrakło choćby tej jednej ucieczki w
przeszłość, ale byłem świadomy, na jaką muzyczną wyprawę się piszę. A to
kolejne spotkanie z tym trzecim dziełem Hani zostało też tego wieczoru
przepięknie zniuansowane.
Ensemble (zespół).
Wyjątkowość tego warszawskiego koncertu oraz całej tej międzynarodowej trasy
opiera się na obecności wokół Hani całego, również międzynarodowego, zespołu
złożonego z sekcji smyczkowej, dętej, gitarzysty oraz współpracującego z
Hanią od lat Ziemowita Klimka, który lawirował między wiolonczelą a
syntezatorem. Wsparcie tej siedmioosobowej formacji wzniosło intymność
twórczości Hani Rani na nowy poziom głębszych doznań i sprawiło, że
prezentowane kompozycje z albumu "Ghosts" można było odkryć zupełnie na
nowo. Oczywiście czuć tu było, że to pewien eksperyment – Hania zresztą
podkreśliła ze sceny, że wita nas właściwie na próbie otwartej – ale mimo
wszystko nikomu z tego składu nie można było odmówić zaangażowania,
umiejętności i tej szczypty finezji. Otrzymaliśmy tu wielowarstwowe obrazy
dźwiękowe, które działały na wyobraźnię i zmysły. Bez zbędnych
instrumentalnych popisów. Obecność dodatkowego instrumentarium była bardzo
wyważona i miała na celu tylko wypełniać to tło dla sztuki Hani. I z tego
zadania wszyscy wywiązali się wzorowo.
Patrick Watson.
Ozdobą tego wieczoru była obecność gościa specjalnego – Patricka Watsona!
Oczywiście ten ceniony kanadyjski piosenkarz pojawił się tu nie przypadkowo.
Na albumie "Ghosts" wsparł Hanię swoim wokalem w utworze "Dancing With
Ghosts" i na Torwarze mieliśmy tę niezwykłą przyjemność usłyszeć ich wspólny
wykon na żywo! I jakże piękny to był obrazek! Patrick zasiadł za pianinem,
Hania za fortepianem. Niby plecami do siebie, ale ten przepływ emocji między
obojgiem był bardzo odczuwalny. Ba, śmiem stwierdzić, że wypadli lepiej niż
w wersji studyjnej. No choćby dla tego momentu było warto pojawić się na tym
koncercie. A jakby tego mało, Patrick Watson wcześnie popisał się
niezwykłym, blisko czterdziestominutowym solowym występem, który
klimatycznie otworzył nam ten muzyczny wieczór. Nie będę ukrywał – z jego
twórczością zaznajamiałem się dopiero w pociągu w drodze do stolicy, ale od
pierwszego kontaktu poczułem, że będzie to wyjątkowy support. I faktycznie,
Patrick Watson objawił się jako sceniczny weteran, który z szarmancką
elegancją porwał nas w marzycielskie rejony za sprawą swoich
eksperymentalnych zabaw nurtami klasycyzmu, elektroniki, a nawet takiej
gitarowej alternatywy oraz dojrzałym wokalem, który to poddawał często
intrygującemu, intensywnemu przetwarzaniu. Na scenie w realizacji jego
kompozycji wspierał go multiinstrumentalista Mishka Stein, a kilka
kompozycji zastało wyśpiewanych w duecie z pięknym, żeńskim wokalem Ariel
Engle (La Force). Na finał ekstrawaganckiego w swej formie występu wyśpiewał
już solo popularne "To Build a Home" zespołu The Cinamatic Orchestra, z
którym to niegdyś współpracował.
Publiczność.
Gdy Hania pojawia się na scenie, to świat wokół milknie. I ta cisza także
zapadła na Torwarze. Zróżnicowana wiekowo publiczność przeżywała ten występ
w niezwykłym skupieniu. No i dumą napawał widok wypełnionego Torwaru.
Uniesienia muzyczne.
Uwzględniając te wszystkie powyższe aspekty – koncert Hani Rani z
towarzystwem zespołu zapewnił niezliczone, duchowe uniesienia.
Wspomniany czarujący duet z Patrickiem Watsonem, wirujący hipnotyzm singla
"Hello", łamiące serduszko i przewspaniałe wykonanie "Don't Break My Heart",
solowo i czule zagrana "Nostalgia", jarre'owskie "24.03"... No i tak mógłbym
wymieniać cały zestaw tych wszystkich zjawiskowych kompozycji!
Czy jednak był to najlepszy i najbardziej udany występ Hani, jakie dane mi
było doświadczać? No nie do końca... Przejdźmy zatem już do tych
mankamentów.
Torwar.
Występ Hani na wyprzedanym Torwarze to oczywista nobilitacja i prestiż, ale
sam obiekt raczej średnio nadaje się do takich koncertów, które wymagają
bardzo precyzyjnej akustyki. Ale w sumie pal licho to nagłośnienie, które
koniec końców z mojej perspektywy i tak było naprawdę solidne. Największym
problemem była duchota, która zapanowała na płycie. Nie wiem, z czego
dokładnie to wynikało, ale duszno było niemiłosiernie. Sporo osób omdlewało
i ratowało się ucieczką w trakcie występu. Nie ukrywam, że sam momentami
walczyłem ze swoim organizmem. Swoiste kuriozum, bo tydzień wcześniej w tym
samym miejscu skakałem w pogo na
koncercie Skunk Anansie
i czułem się znakomicie. Szkoda, że ten koncert nie został zaplanowany w
innym miejscu, ale rozumiem, że istniało pragnienie zgromadzenia jak
największej ilości fanów twórczości Hani na tym jedynym koncercie w
Polsce. A że innych nowoczesnych obiektów o takiej pojemności w stolicy
brakuje... To temat na osobną dyskusję.
Produkcja.
Osobiście chyba liczyłem na bardziej rozbudowaną sceniczną produkcję.
Ostatecznie mieliśmy do czynienia z dość skromną grą świateł (momentami te
ledowe troszkę były zbyt agresywnie kierowane w stronę publiki) bez
wizualizacji w tle, a także z brakiem telebimów, który mógł doskwierać
osobom stojącym i siedzącym z tyłu. Oczywiście było klimatycznie i miało to
na celu wywołanie stanu, w którym to bardziej zanurzymy się i zatracimy w
dźwięku, ale liczyłem tu tym razem na coś więcej.
Bis, którego nie było.
Sytuacja z tych totalnie absurdalnych. Po wykonaniu wieńczącego podstawowy
set "Always in the Dark" i zejściu ze sceny, chwilę później Hania
samodzielnie powróciła na scenę, jeszcze raz się ukłoniła publiczności i
oznajmiła, że niestety przekroczone zostały ramy czasowe i przygotowana na
bis kompozycja "Utrata" niestety nie zostanie wykonana. No szkoda, że
zarządcy obiektu nie pozwolili na zagranie tej jednej pieśni, a z drugiej
strony harmonogram tego koncertu mógłby być po prostu lepiej zaplanowany, by
zachować ten potrzebny zapas czasu.
Podsumowanie.
Z jednej strony za mną kolejne magiczne, wprost zjawiskowe i wyjątkowe w
swej formie spotkanie z Hanią Rani, a z drugiej po wyjściu z Torwaru
kiełkował w środku serca niedosyt. Mimo wszystko z niecierpliwością
wyczekuję kolejnego spotkania z tą Artystką w oby niedalekiej
przyszłości i z oby już także z nowym materiałem!
Sylwester Zarębski
Podróże Muzyczne
30.03.2025